BLOG- Świat okiem wróżki….

Życie jest drogą, a ludzie jak książki….

Są książki nudne, interesujące, fascynujące i takie, które chcemy zabrać ze sobą w podróż. Z ludźmi podobnie.

Milenkę poznałam w 2012 r, gdy świat zmieniał kurs i kierował się ku NOWEMU. Obecnie jesteśmy w czasie przejściowym. Wówczas spotykałyśmy się dość często, przez prawie rok, dopóki Milenka nie rozwinęła żagli i ruszyła poznawać świat. Zagalopowała się, tak, że wylądowała na innym kontynencie....Także moje życie nabrało rumieńców - weszłam w czas wielkich zmian..... Przeprowadzki, nowe miejsca w Polsce, poszukiwania i celebrowanie życia, wreszcie 6, na razie ostatnia przeniosła mnie i H. do innego życia. Minęło 12 lat. Przez ten czas byłyśmy z Milenką w kontakcie wirtualnym, wymieniając swoje myśli i marzenia. Nić emocjonalna nie została zerwana, pomimo odległości. Jesteśmy ze sobą w myślach i w tym niezwykłym związku duchowym, wyjątkowo, nam przez Los ofiarowanym. Dzięki technice rozmawiamy, nagrywamy filmiki, a przede wszystkim piszemy. Dzisiaj możemy pochwalić się ogromną emailo- teką (przepraszam za ten słowo- twór). Jednak naszą opowieść rozpocznę od ostatnich dni, dokładnie od połowy stycznia 2024r. Moi Kochani Czytelnicy! Pewne szczegóły zostały zmienione, prawdziwe są nasze przemyślenia i doświadczenia życiowe, którymi obecnie dzielimy się także z Wami. Każdy może dołączyć, komentarze są włączone i dostępne u dołu strony. Możecie ujawnić e- mail, który nie pokaże się w komentarzu. Możecie go nie podawać, nie jest obowiązkowe w kontekście komentowania. Miłej lektury.

Zapraszamy serdecznie, co parę dni będą nowe wieści…… Eliszka i Milenka

Kochani zapisy na blogu są datowane od 15 stycznia i znajdują się na dole tej strony.

15 kwietnia 2024 Eliszka przesyła opowiadanie H o Kocie Romanie

 Roman – Pan kot nr 3

Jeśli z poprzednich opowiastek dało się wywieść że koty nr 1 i 2 są naszą radością, dumą i nieomal członkami rodziny, to tyczy się to także Kota nr 3 z tym jednak, że my go po prostu uwielbiamy i traktujemy jak dziecko…Z dziećmi co prawda bywa różnie ale póki co – Roman jest „ potomkiem” udanym i oddającym w pełni nasze uczucia. Mało tego : w Eli jest mówiąc bez ogródek zakochany i to bez grama refleksji. Czasami prowadzę z nim poważne rozmowy na wszelkie możliwe tematy i bywa że wskazuję pewne niedoskonałości naszej wspólnej wybranki (choć wiele z nich muszę wymyślać) z nadzieję , że może ochłodzenie da mnie z kolei szansę na odzyskanie serduszka żony. Niestety to bodaj nie da się zrobić. Roman lubi sobie głośno poopowiadać o zdarzeniach zaistniałych w trakcie gdy był poza domem. W chwili gdy przekracza próg – natychmiast udaje się do Eli by oddać jej hołd i odebrać szczyptę pieszczot. Ponieważ Ela nauczyła się wielu wyrażeń kociej mowy – nie jest jedynie bierną słuchaczką. Często od siebie wplata liczne słowa miłości także w języku ludzkim i robi się z tego coś w rodzaju sceny balkonowej z Romeo j Julii. Ta miłość należy do najsilniejszych elementów spajających naszą rodzinę. Jesteśmy razem między innymi z powodu niemożności dokonania podziału Romana lub co jeszcze gorsze – dalszej egzystencji z dala od niego. Sama myśl jest ponad nasze siły. Widok Romana spoglądającego na Elę maślanymi oczami – jest czymś wyjątkowym. Z jego zielonych oczu wprost wylewa się uwielbienie i szczęście niewysłowione. Skoro już mniej więcej wiemy kim jest dla nas Roman na dzisiejszy dzień – możemy powspominać. Przyjechał jako prezent od znajomych, którzy posiedli innego kota z tej samej rodziny z poprzedniego miotu – i po po prostu zwariowali na jego punkcie. Romana wykarmiła matka a jak niesie wieść – w chwili odbioru dopchał się jako pierwszy i najgłośniejszy choć to nie on miał zostać prezentem. Był ze wszystkich najsilniejszy. Znajomi co prawda nieco przesadzili bo chcieli dać nam kota wraz z imieniem Fryderyk i bodaj zniesmaczyli się słysząc naszą decyzję. Imię Roman wywoływało w Eli jakieś tam męsko-damskie wspomnienie, ale podobno z tych nie najlepszych. Dla mnie Roman był po prostu symbolem Rzymu, który uwielbiałem (bodaj 5 wizyt i dalej by się tam wróciło…). Nawiasem, ostatnia wizyta w Rzymie (już z Elą) stała się dla mnie koszmarem gdyż przez przypadek w ciągu 6 dni pobytu nie doszliśmy do sklepu „Zara” a konsekwencje ponosiłem przez wiele, wiele miesięcy. Roman od małego zawsze był po prostu imperialny i posągowy. W moich wspomnieniach szybko stał się wielki . Zawsze schludnie ubrany w czarny fraczek oraz idealnie białą koszulę wraz z muszką. W każdym calu gentelman. Toalecie poświęca wiele czasu a zapał z jakim czyści łapy i pazury, może być dla wielu przykładem. Nie miał i nie ma w zwyczaju chodzić – gdyż zawsze kroczy. Do dziś dnia nie zaczepia bezsensownie innych kotów. Gdy podbiega to w celu by raczej przypier….. A biegnie jak kark: łapy szeroko, krok raz w lewo raz w prawo by trudniej było trafić a gdy dobiega – to z siłą wodospadu. Obecnie trzeba mu szybko drzwi otwierać by nie próbował ich taranować. Po prostu rajski widok dla każdego zwolennika MMA. 10 kg mięśni i miłości do Eli. Za wychowanie Romana odpowiadał Albert (Kot nr 2). W owym czasie Agat oddawał się swoim ulubionym zajęciom czyli łowiectwu i lenistwu. Albert nigdy nie skarcił Romana siłą, nigdy nie denerwował się i nie unikał obowiązków wychowawcy. Pokazał mu granice naszej działki (była już większa jak poprzednia), pokazał gdzie są konie sąsiadów ale zakazał zbliżania się, wyznaczał miejsce do spania i zrezygnował z pierwszeństwa przy karmieniu zapewne z dumą obserwując apetyt Romana. A gdy pojawił się kot nr 4 (jedyna kotka w towarzystwie) – pouczał Romana że zabawa nie polega na tym że kotka podrzucana jest do góry po wielokroć, tarmoszona i piszcząca z przerażenia. Agat przekazał Albertowi wytyczne w tej sprawie a Albert pierwszy raz Romana sprał i odtąd zabawy musiały tak przebiegać by kotka nie śmiała zapiszczeć. Od tego czasu Roman brał lanie raz od Agata , raz od Alberta a czasami od obu. Stare wygi robiły wszystko by Romana sformatować zanim zorientuje się że jest silniejszy od nich obu. Kiedyś podczas pobytu w lesie Roman nie wracał wiele godzin. Następnego dnia po wielogodzinnych poszukiwaniach zaczęliśmy go wstępnie opłakiwać (ostrzegam że opłakiwanie kota może prowadzić do pijaństwa , no bo jak opłakiwać na sucho?) nagle….. znajome głos na powitanie…Roman wskakuje na ręce Eli i okazuje się że ma poważnie zranioną tylną łapę , którą prawdopodobnie wyrwał z sidła…. Zniszczony jeden paluch i pazur. Myślimy że wygryzł ranę by się uwolnić. Radość ale i obawa gdyż kot mocno kulał. Leczymy jak człowieka. Zasypka i okład z babki. Kot cierpi ale utrzymuje opatrunek bo Ela zakazała ściągać. Po kilku dniach dokładamy olej żywokostowy. Leczenie „dziecka” trwało około 10 dni. Tu przepraszamy weterynarzy u których mamy zwyczaj nie bywać za wyjątkiem zabiegów chirurgicznych. To pełna analogia do naszych ludzkich zachowań. Po co przeszkadzać Panu Doktorowi…Wystarczy że na niego płacimy.

Roman opiekuje się Ritą jak siostrzyczką która ma już swój wiek ale nie urosła i często bywa obiektem zalotów obcych kocurów. Ritą opiekujemy się wszyscy ale Roman jest jej osobistym ochroniarzem i najlepszym towarzyszem zabaw. Czy kto widział by kotka puszczana była przodem przez uchylone drzwi ? Albo… czy częste jest ustępowanie miejsca przy misce ? Nasze koty obserwują nas i przejmują zarówno nastroje i zachowania. O mnie można powiedzieć różne złe rzeczy ale Elę zawsze puszczam przodem i od michy jej nie odpycham. Oczywiście będzie kilka słów o Pani Kotce nr 4 czyli Ricie. Ale już teraz tytułem wstępnego podsumowania choć być może narażając się na złośliwe uwagi – kieruję kilka słów do osób które nie miały szczęścia żyć wśród kotów i z kotami na statusie członków rodziny :

Szanowni ! tracicie wiele pięknych chwil w których moglibyście z kotem porozmawiać, dbać o niego, odwzajemniać jego tęsknotę już po kilku godzinach rozłąki , jadać z nim posiłki , zwierzać się i dzięki temu wszystkiemu być coraz to bardziej człowiekiem. Ale to już zupełnie inna historia.

2 marca 2024 Eliszka w odpowiedzi na list z 25 lutego 2024 r

Kochana Milenko,

W ostatnich dniach mieliśmy z H nieco zawirowań. Nie, nie, nic złego nie działo się – po prostu było więcej pracy. Po pierwsze na początku tygodnia zawitał Pan Wodziczka, wjechał do tego na co najmniej dwóch wichrach. Wiało i padało dwa dni. Co ciekawe, w Polsce każda wichura kończyła się jakimiś stratami, a to powalone drzewa, a to zerwany dach i takie tam….Tymczasem tutaj wichry wyły jak szalone, drzewa gięły się akrobatycznie, palmy nic sobie z wiatru nie robiły, oliwki trochę przechylały się pod podmuchami ale niespecjalnie. Nasz 200 letni dom nie przepuszczał odgłosów wichury ( w końcu prawie metrowej grubości mury). Szkody jakie odnotowaliśmy to wywianie konewek i wiaderek na zbocze oraz ścięta figa odrobinkę zjechała na dół. Konewki pozbieraliśmy ale z figą trzeba było trochę popracować, chociażby po to, aby nie zablokowała drogi naszym nielicznym sąsiadom. Nie martw się Milenko figą, drzewo ( właściwie drewno) miało na pewno powyżej 100 lat była już mocno nadgryziona przez termity i naprawdę wymagała ścięcia. Cały dzień zajęło nam, wtaszczenie jej na górę. Następnie trzeba było zjechać do miasteczka na zakupy. Postanowiliśmy z H oczyszczać organizmy i potrzebowaliśmy odpowiednich produktów. Jednym z nich był dobry olej z oliwek, pakowany w ciemne szkoło i wbrew pozorom wcale nie łatwy do kupienia. Oczywiście jak zwykle ulubione sklepiki z żywnością, ulubiona knajpka i znowu dzień przeleciał. Powracając do drzew, nasze drzewa oliwne są wszystkie w bardzo dobrym stanie. Należało jednak poprzycinać niektóre gałęzie, gdyż wychodziły na drogą, stąd te kawałki bardzo twardych pieńków do palenia. Mamy jedno wyjątkowo stare, które rośnie w obrębie domu i przy naszym wąwozie z wężami, to jest chyba najstarsze ale ma się całkiem dobrze. Z moich obserwacji wynika, że drzewna oliwne nie próchnieją, choroby ich się nie imają i co najważniejsze nie potrzebują podlewania. Dzisiaj sobota, palimy w kominku, a wydawało się, że ,,zima” odleciała za morze lub ocean ( zależy z której strony patrzeć). Kot Roman uwielbia….

U dołu, kot Albert a przy kominku kot Roman.

O ,,zimie” mogę pisać żartobliwie, bo dzisiejsze 14 stopni Celsjusza, to chyba zima dla tubylców. Mieszkańcy kraju nadal chodzą w kozakach, kurtkach w przeciwieństwie do Anglików, którzy biegają po miasteczku w koszulkach z krótkim rękawem. No cóż, ja jako zmarzlak numer jeden, swoim ubiorem przypominam tubylców, z tym, że zamiast kozaków, jak zwykle mam tenisówki. Nadal codziennie uczymy się języka, zatem tych zajęć trochę za dużo. Z czytaniem trochę przystopowałam, bo mam inne sprawy na głowie i tak to jest. Przybyło nam obowiązków z racji nowego reżimu żywienia i przygotowywania posiłków ale tydzień przeleciał jak szalony i od nowego zmieniamy ,,regulamin”, co nie znaczy, ze będzie łatwiej. Kochana Milenko w kwestii naszej dzisiejszej rozmowy, nie będę jednak poruszała tematów o celebrytach. Eh…to jednak inna bajka i nie chce mi się w nią wchodzić, tym bardziej, że takie jest Twoje zdanie. I jeszcze jedno, Milenko wiem, ze jeszcze nie wydobrzałaś i naprawdę nie odpowiadaj od razu na mój list. ( chyba, ze piszesz na leżąco….ha, ha…) Ty taka pracowita pszczółka, zawsze odpowiadasz od razu, co mnie niestety nie zdarza się. Dzisiaj zamieszczam zdjęcie Romana przy kominku, a najbliższym opowiem o wszystkich naszych maskotach. Pozdrawiam Ciebie bardzo serdecznie, buziak dla Jona. Eliszka

Milenka 3 marca 2024

Witaj zapracowana Eliszko,

z tego co piszesz wynika, że nie próżnowaliście, a warunki pogodowe zapewniły Wam nieskończone „atrakcje”. Niestety, jak już wielokrotnie wspominałam, życie pisze nam własny scenariusz, bez względu na nasze plany. Natura jest nieprzewidywalna i nieokiełznana i jak do tej pory, człowiekowi nie udało się jej opanować. Uparcie nie chcemy poddać się jej prawom. Jest wiele przykładów świadczących o ludzkiej ignorancji, oraz braku pokory, które zawsze  doprowadzały do tragedii. 

U Was Eliszko wichury i deszcze, a u nas fala upałów i spore wahania temperatur, z różnicą 20′ ! Z przykrością zauważam, że promienie słoneczne padają już pod innym kątem, co zwiastuje zbliżającą się jesień…Zmiana pór roku, nie jest dla mnie niczym nowym, lecz zmiana czasu od zawsze była trudna do zaakceptowania. Ponoć w Polsce po raz ostatni zmieni się czas w 2026 roku, a ja z utęsknieniem czekam, aż „mądrzy” w Australii podążą za tymi planami. No cóż, Niemcy byli prekursorami tego beznadziejnego posunięcia, wprowadzając zmianę czasu w 1916 roku /za nimi poszli Anglicy/ a teraz trzeba to koniecznie naprawić! 

Co do ubioru kochanie, to mieszkańcy Australii tzw Ozi, w przeciwieństwie do innych nacji, nie przystosowują sposobu ubioru do zmian pogodowych. Dla nich lato trwa cały rok, natomiast dla Jona, nawet najmniejsze wahania temperatur są „groźne”😛 Ja natomiast jestem zimnego chowu i zmiany pogodowe, nie robią na mnie takiego wrażenia:)

Och Elciu, podziwiam Wasz niestrudzony upór w dążeniu do celu, mam na myśli naukę języka hiszpańskiego! Jak wiesz, ja powolutku zaczynam podążać za Waszym przykładem, lecz mogę z całą szczerością wyznać, iż moja nauka jest w fazie raczkującej😅. Mam jednak nadzieję, że wkrótce wprowadzę w życie moje ambitne plany, czyli poświęcę więcej czasu na naukę…

Kot Roman jest niezwykle przystojny! Jestem bardzo ciekawa, czy zachował koci, łowczy instynkt i czy wychodzi na polowania:)  Eliszko kochana, zapomniałam podziękować 

za piękne filmiki! Jestem zauroczona tym co zobaczyłam i sprawiłaś, że poczułam swoją obecność w tym klimatycznym, ciepłym domu, pełnym drobiazgów, które tworzą niezapomnianą atmosferę. Nasze myśli i dusze mają magiczną zdolność przemieszczania się w czasie i przestrzeni, więc proszę uwierz mi, że tam byłam:) 

W ostatnim liście zupełnie pominęłam wątek, który chciałam rozwinąć, a mianowicie temat drzew oliwkowych. Kiedy przeczytałam, że ten rodzaj drewna służy do ogrzewania domów, powiedziałam o tym Jonowi I muszę przyznać, że był zaskoczony, a raczej troszkę zbulwersowany. Historia drzewa oliwnego jest mocno związana z historią Starożytnej Grecji i przypisuje się jemu ogromne znaczenie, a za  ścięcie świętego drzewa groziła surowa kara. Grecka mitologia obfituje w liczne opowieści, w których przedstawiane jest jako symbol mądrości, bogactwa, pokoju, oraz wielu innych cech szlachetnych. Kiedy w greckiej rodzinie świętuje się narodziny nowego potomka, sadzi się również drzewo oliwne, jako znak przedłużenia rodu, oraz ewolucji życia. Przed domem, w którym mieszkamy, ktoś kiedyś posadził małe drzewko i z pewnością musiał to być Grek:):):) Ponoć najstarsze drzewo oliwne w Europie, rośnie na Krecie, na wyspie Zakynthos,a jego wiek określany jest na 3000 lat! Drugi „staruszek” znajduje się /na terenie Katalonii/, który liczy sobie 1701 wiosen! Eliszko, napisałaś ostatnio, że zaczynacie z Henryczkiem gromadzić zapasy na następną zimę, lecz macie problem z cięciem drewna ponieważ jest niezwykle twarde. Ponoć swoją twardość, oraz niezwykłą trwałość, zawdzięcza substancji 

o nazwie: oleuropeina i to właśnie ona sprawia, że ten rodzaj drewna jest bardzo trudny w tzw obróbce! Nie będę tutaj wyliczać właściwości zdrowotnych drzewa oliwkowego, 

bo z pewnością mój list rozrósłby się do rozmiarów średniej grubości książki:):):) Słyszałam, że zeszłoroczna susza, spowodowała ogromne straty i zniszczenia, 

co odbiło się negatywnie na cenach oliwy i przyznam, że odczułam to na własnej skórze. Ostatnio nawet zastanawiałam się, czy nie poczynić większych zapasów! 

Jona opowiedział mi także interesującą historię o drzewie figowym, którego drogocenne owoce, w Starożytnej Grecji, były objęte zakazem wywozu, a w Rzymie nazywano je świętym owocem. Zważywszy na właściwości lecznicze jakie posiada, wcale mnie to nie dziwi. Niestety, jak wiesz Eliszko, Big Farma robi wszystko, aby ukryć przed nami możliwości wykorzystania darów natury, które od wieków służyły człowiekowi i były mu ze wszech miar przyjazne i pomocne. 

Kochanie, moje samopoczucie już znacznie lepsze i siłami natury udało mi się pokonać najgorsze. Powolutku wracam do „żywych” i do normalnych, codziennych zajęć, lecz czasu wciąż mało, a dokupić go nie można😛 

Eliszko, ponieważ właśnie czas mnie goni, kończę moje przydługie wywody i ściskam mocno. 

Prawie ozdrowieniec,

Milenka

Eliszka 7.03.2024

Kochana Milenko, 

w związku z (,,nabożnie kretyńską procedurą przesuwania czasu, w tę i z powrotem), to jesteś doprawdy wielką optymistką. Pamiętam rok 1984 lub 1985, wtedy już mówiono, że czas, aby to zmienić i powrócić do Natury. Jak by nie było, bodaj w 2016 (  oglądałam TV, bo mieliśmy telewizor), także zapewniano, że to już ostatni rok. Tymczasem jest jak jest…..Za bardzo nie wierzę, aby w tej mierze coś zrobiono. No chyba, że zmienią świnie i to koryto zastąpią korytem klimatycznym, tam więcej świń potrzeba, do tej ,,niby pracy”.( świnie za porównanie przepraszam, bo to dobre, mądre istoty) A tak na marginesie, wiesz, że chodziło o to, aby ludzie mieli mniej światła, bo w tle przygotowywano już wielki marsz medycyny rockefellerowskiej. W krajach słonecznych, ta manipulacja może być wkurzająca ale na brak słońca nikt tu nie narzeka, natomiast w Polsce np, to bardzo wiele znaczy….Mało kto uświadamia sobie, że pociągi, które wyjeżdżały przed 24.00, musiały odczekać jedną godzinę,( może i nawet w szczerym polu) aby wskoczyć na swój rozkład jazdy. H powiedział, że jak był w wojsku, musiał na warcie stać o godzinę dłużej. Zatem zamieszanie, paranoja i nadmierny wysiłek żołnierzy. Model typowo lewacki – narozrabiać, a następnie pracowicie to naprawiać.

Ot i cała tajemnica pańska…

Kot Albert przygląda się dużej jaszczurce. Nie zdążyłam zrobić foto.

Tymczasem o moich ostatnich przemyśleniach. Pamiętasz, gdy pytałam Ciebie, czy zechcesz, aby nasza dotychczas ukryta ,,pisanina” trafiła na szersze forum? Obawiałaś się, że więź pomiędzy nami może się zerwać. Ja jako niepoprawna optymistka nawet o tym nie pomyślałam. I teraz po prawie dwóch miesiącach wiem, że te sploty uległy nawet wzmocnieniu. Piszesz, ze byłaś wirtualnie i duchowo w moim domu, Milenko, ja to rozumiem, ponieważ  jestem z Tobą dość często. Czuję nawet Twoje dołki i wzloty także. W momencie, gdy jesteś trochę zdołowana, nie chce mi się nawet pisać, ani przeszkadzać, bo wiesz – każde zwierzę leczy swoje rany w ukryciu i zaciszu ,,własnej nory”. A w kwestii pisania i czytania Milenka jest niezwykła, ona dosyć, że pięknie pisze, to przygotowała materiał na temat drzew i ich historii. Twoje listy czyta się z przyjemnością, nie czuje się dysharmonii, nic nie denerwuje, słowa płyną łagodnie jak szum strumyka. 

Dzisiaj chciałam wspomnieć o dobrodziejstwie naszych czasów. Popatrz, chcesz, włączamy  kamerkę video, chcemy porozmawiać na jakiś temat: internet dostarczy wiadomości. Ostatnio nawet globalizm staram się jakoś zaakceptować, gdyż to właśnie dzięki niemu świat skurczył się niebotycznie, a my możemy wyciągać profity dla siebie. Jasne, że jest dużo wad ale po co się nad nimi skupiać, chwytajmy to wszystko, co nam pasuje i co pomaga w rozwoju. I tutaj temat następny w kontekście rozwoju. Wydaje mi się, że nasze diety, Twoja i moja, oczyszczanie, całkowite odrzucenie pewnych składników pożywienia, wiąże się ze zmianami Ziemi. Gaja wchodzi w inne przestrzenie energetyczne. Jej ,,ciało” zmienia się i aby wejść w obszar nowej energii, trzeba dostosować wibracje nie tylko świadomości ( te raczej są już w miarę dopracowane, co nie znaczy, ze praca zakończona) ale i energii pochodzących z naszych organizmów. Moja intuicja podpowiada, że niedługo nastąpi ogromne rozwarstwienie wśród ludzi. Niektórzy mogą znaleźć się w całkowicie nowym środowisku, inni pójdą wyżej, a niektórzy moga wręcz spaść. Wiem, że to trudne do wyrażenia, jak i do zrozumienia ale o takim schemacie, w innym co prawda kontekście pisała nasza noblistka Olga Tokarczuk. Było tam opowiadanie o rodzinie, która w czasie wojny nie doświadczyła jej podłości i okrucieństwa. Zdawali sobie sprawę z faktu, że wojna trwa i jakie są jej konsekwencje ale znajdowali się trochę, jak za szybą. Zło wojny ich nie dotykało, oni tworzyli swój świat i to bynajmniej nie pusty ale zaludniony, podobnymi do nich istotami. Czuję, że może być podobnie, właściwie to już się dzieje. Tak, Milenko, to dzieje się. Ty jesteś teraz w sytuacji osoby dobiegającej do pociągu, który za moment wyruszy w podróż. Ja oraz H wraz z kotami siedzimy już w tej energii ale pociąg jeszcze nie ruszył. Peronem biegną spóźnialscy. Tak Milenko, to wygląda z mojej perspektywy, chociaż mówiąc szczerze idea wymaga dopracowania, gdyż jest dynamiczna w swojej dialektyce, zmienia się i wiruje. A Big Farma nie śpi, szykuje nowe, świństwa”, myślę, ze kto zechce się dowiedzieć, to będzie miał ku temu wiele okazji, gdyż Diabeł musi dawać ludziom trochę prawdy. Faktem jest, że sprytnie otula ją fragmentami dezinformacji ale skoro my coś tam wiemy, to i inni dowiedzą się także. Ostatnio zaczynam nawet wierzyć w rase ludzką i nawet wiedząc, że jesteśmy leniwi, nie sposób odmówić nam pewnej mądrości. Moja babcia mawiała, ze każde bydlątko swój rozumek ma. Opowiadała, że nawet robak( miała na myśli te żyjące w ziemi) zna swoją przestrzeń, swoje miejsce i wie wszystko, co potrzebne mu do życia. Tak, to prawda. Zawsze uważałam, że zwierzęta są bardzo mądre i pisanina o tzw ,,instynktach” to czysta bzdura, wydumana przez ,,naukawców”. Ptaki nie gromadzą się, nie lecą do dalekich krajów pod wpływem instynktu. One po prostu zawiadamiają się, omawiają trasy, wybierają przewodników, którzy znają drogę, zastanawiają się jak podzielić młodzież pomiędzy siebie… itd…Zresztą sama wiesz jak jest. Ani my ludzie naczelni, ani na najwyższym poziomie rozwoju. Ech…Milenko, nie będę Ciebie zanudzać kochana. W kwestii Twojego zdrowia, czuję, ze jest dobrze i niechaj tak będzie, a może i lepiej! Pozdrawiam serdecznie Eliszka

Milenka 8 marca 2024

Eliszko,

toż to czysty miód na moje serce, tyle komplementów naraz i teraz muszę uważać, aby nie popaść w samouwielbienie):):) Dziękuję kochana, że tak cudnie postrzegasz moje pisanie?ᅡᅠ  

Odniosę się raz jeszcze do feralnej zmiany czasu, która zaprząta moje myśli…Otóż jak się okazało, niesłusznie obwiniam tylko Niemców o ten pogardy godny czyn, wywracający do góry nogami nasze życie! Owszem w roku 1916 to właśnie oni wprowadzili DST /Daylight Saving Time/, lecz bynajmniej nie byli prekursorami tej zmiany. Kolokwialnie mówiąc, dokopałam się do dokumentacji, która szerzej opisuje pierwsze plany tej „czasowej” manipulacji. W 1908 roku, mieszkańcy Port Arthur /Ontario/ przesunęli  wskazówki zegarów 

o jedną godzinę do przodu, a tym samym zapoczątkowali to światowe szaleństwo, które nikomu oczywiście nie służy, za wyjątkiem tuzów tego świata! 

Dawno temu zastanawiałam się, czy nasi rodacy wyssali ponuractwo i chroniczne niezadowolenie z życia, z mlekiem matki. Odpowiedź na moje pytanie przyszła po latach, kiedy zamieszkałam  na Antypodach. Zobaczyłam radosnych ludzi, skorych do rozmowy, oraz chętnych do udzielenia pomocy przy każdej okazji. Pomimo dużych kontrastów kulturowych, potrafią żyć w zgodzie i cechuje ich szeroko pojęta tolerancja. Dlaczego o tym piszę? Jest to związane z moją wizytą w „starym kraju”, krótko po zmianie czasu. 

Zamiast popaść w niczym niezmącone zadowolenie i cieszyć się z odwiedzin, dopadła mnie melancholia. Widok ludzi z ponurym wyrazem twarzy, widok zapłakanych szyb okiennych i szarość krajobrazu, wprawiły mnie w uczucie przygnębienia i niczym nieuzasadnionego lęku i niepokoju. Złapałam się na tym, iż krótko po przyjeździe, zapragnęłam wracać do mojego Kangurowa. Na domiar złego, ludzie spotykani w sklepach, na ulicy, czy też w urzędach, w niczym nie przypominali życzliwych i uśmiechniętych Australijczyków! Ponieważ to uczucie towarzyszyło mi prawie przez cały pobyt w Polsce, postanowiłam zmienić datę mojego powrotu. Eliszko, chciałam w ten zawiły sposób, nawiązać do zgubnych skutków zmiany czasu, których stałam się ofiarą. Wtedy pojawiło się głębokie współczucie dla moich rodaków i cień zrozumienia problemu chronicznego ponuractwa, frustracji, oraz niezadowolenia z życia, chociaż jak sądzę, powodów takiego stanu jest znacznie więcej.                                                                                                    Elciu, przyznaję Tobie całkowitą rację w kwestii niecnych planów i zamiarów, jakie „wielcy tego świata” mają w stosunku do nas. Machina ruszyła już dawno temu, a nasze życie, do złudzenia  przypomina kadry z filmu ” The Truman Show”. Jak wiesz, wraz z Jona, zgłębiamy tematy, które dla wielu mieszczą się w kategorii „fantasy”, a my postrzegamy je jako realne zagrożenia. Nie chcę, aby ta wiedza zdominowała nasze życie, w pejoratywnym znaczeniu, niemniej jednak dla nas ta wiedza i rozwój świadomości jest drabiną, po której wspinamy się na wyższe poziomy. O tym pisze Anna Architektura w swoich raportach energetycznych, które od dawna czytam z dużym zainteresowaniem. Wspomniałaś w liście o podziałach i obie wiemy, że z punktu widzenia teorii podnoszenia wibracji, są one nieuniknione. Poza tym, jest tak jak mówisz, to już się realizuje na naszych oczach, chociaż nie wszyscy ten proces dostrzegają. Pani Ania, dokonała podziału społeczeństwa, według rozwoju duchowo-energetycznego, na trzy podstawowe linie rozwoju: wschodzącą, środkową, oraz upadającą.W zależności od wykonanej pracy, a co za tym idzie, stopnia rozwoju, wymienione grupy mogą odczuwać zmiany nie tylko w swoim życiu prywatnym, ale również objawy transformacji ciała fizycznego, o czym pisałaś w swoim liście Eliszko. Nasze organizmy, w chwili obecnej są miejscem ogromnych przemian, których źródłem jest metamorfoza aktywności energetycznej ziemi. Jest oczywiste, że nie wszyscy wspinają się po tej „energetycznej drabinie” i widać to jak na dłoni. Bardzo trafne jest Twoje porównanie tego procesu do pociągu, bo tak w rzeczywistości to wygląda. Nie każdemu będzie dane wyruszyć w podróż, a ci którzy pozostaną, będą stanowić pożywkę dla dalszego rozwoju i realizacji planów diabelskich /jak to określasz/. Trochę mnie to przeraża, lecz zostaliśmy wyposażeni w wolną wolę i wszyscy mogą dokonać wyboru swojej drogi rozwoju lub niedorozwoju. 

Eliszko, ogromnie się cieszę, że tak postrzegasz naszą znajomość. Od lat wiadomo, że wymiana myśli zbliża ludzi do siebie i tak właśnie się dzieje:) Jesteśmy obie istotami bardzo sensytywnymi, o dużej wrażliwości, empatii, oraz umiejętności zwracania uwagi na niuanse, których inni nawet nie dostrzegają. Pomimo, iż ta wrażliwość jest często przeszkodą w osiąganiu celów, to nie mam zamiaru się zmieniać i w pełni zaakceptowałam taki stan rzeczy, nawet jeśli czasami szukam swojej norki, aby w jej zaciszu wylizać rany:) Co zaś dotyczy dobrodziejstwa dzisiejszych czasów, to rzeczywiście je doceniam i chętnie jak widzisz z nich korzystam:) Pomimo fizycznej odległości, możemy w dalszym ciągu pielęgnować swoje relacje i zmniejszyć niedogodności rozłąki, choć będzie to zawsze tylko substytut bliskości. 

Eliszko, tak jak napisałaś, cieszmy się tym, co możemy wykorzystać, co będzie nam służyć i dzięki czemu możemy wkraczać na nowe ścieżki rozwoju:) We wszystkim jednak co robimy, wskazany jest umiar i zdroworozsądkowe myślenie, więc szczególnie tutaj /mam na myśli technologię/, ta zasada powinna mieć zastosowanie. Jest jedno greckie powiedzenie, które Jona często cytuje: Pan metro ariston /gr. Παν μετρό άριστον/ co w wolnym tłumaczeniu oznacza: WSZYSTKO  Z METREM JEST DOZWOLONE:) 

Aby zastosować się do tej zasady, powinnam już zakończyć mój list i tak właśnie czynię?ᅡᅠ

Przesyłam Wam ciepłe uściski 

i moc całusów. 

Milenka

Eliszka 17 marca 2024

Kochana Milenko,

Ten tydzień był dla mnie bardzo pracowity, zdecydowanie nie miałam czasu na pisanie bloga, a jak już go miałam, to sama wiesz, czasem człowiek musi się trochę ponudzić, chociaż takie małe poł godzinki. Po dzisiejszej naszej rozmowie postanowiłam jednak skreślić parę słów do naszych czytelników i do Ciebie. Kochana, życie jest jakie jest, nie możesz się wszystkim przejmować. A pamiętasz jaką długość wyznaczyłyśmy? Tak kochana? No właśnie, zatem po co się męczyć, skoro lepiej radośnie żyć. Pogoda u nas była doprawdy przecudna ale nie mogłam za bardzo siedzieć na słoneczku, bo wczoraj wiele godzin przesiedzieliśmy na plaży i chyba trochę się ,,upaliłam”. I szczerze przyznaję, zę od wczoraj mam trochę oddechu. Kochanie, to powiedzenie, wiesz….starość nie radość jest nad wyraz bez sensu, bo moim i Twoim zdaniem, właśnie, ze radość i tak trzymajmy. W międzyczasie H. zrozumiawszy naszą tygodniową bezczynność postanowił się przyłączyć do grona piszących i oto poniżej jego twórczość dla mnie, dla Ciebie i dla naszych Czytelników. Buziaki Eliszka

Moje koty – kot Agat Jak wygląda KOT – każdy wie. Wszak jeśli każdy wie jak wygląda KOŃ – to z kotami chyba nie będzie problemu. Najczęściej wiemy o nich tyle co podpowiada widok : wielkość, futro, barwa …. Ja postaram się opowiedzieć co koty mają w swoim wnętrzu . Jest ich w naszym domu tyle co muszkieterów, czyli czterech. Swoja drogą , konia z rzędem temu kto wytłumaczy z jakiego powodu w tytule książki jest tylko trzech ? Pierwszy pojawił się kot Agat (jakieś 8 lat temu). Siedzieliśmy z Elą obok zasiółka , odpoczywając w trakcie wycieczki rowerowej gdy pojawiło się małe stadko kociąt. Były ciekawe ale i pełne obaw. Ten najbardziej zdecydowany po chwili podszedł i wyraził zainteresowanie naszym posiłkiem. Zauroczył nas odwagą i szlachetnym spojrzeniem. To on nas wybrał a my posłusznie poszliśmy negocjować z właścicielką warunki wydania Pana Kota nr 1. Natychmiast podaliśmy leki odrobaczające a weterynarz po dokładnych oględzinach poinformował że mamy do czynienia z dziewczynką. Po burzliwej dyskusji wybraliśmy imię Agata. Ela cale życie miała wokół siebie stadko kotów ratowanych z opresji, leczonych i oddawanych kolejno na wychowanie dobrym ludziom. Jednak dla mnie – kot był całkowicie nowym doświadczeniem. Zastrzegłem sobie przestrzeń wolną od zwierząt a to : łóżko oraz stół. Ela z dobrotliwym uśmiechem uprzejmie zgodziła się. W temacie łóżkowym skapitulowałem po kilku dniach. Tymczasem przy stole rozgrywały się dantejskie zaiste sceny : kotka w pierwszym kroku nauczyła mnie by nie reagować ze złością na myszkowanie pomiędzy talerzami a kolejno pokazała , że trzeba dzielić się zupą, która zresztą wcale nie jest moja tylko wspólna. Przed konsumpcją zawsze łapką mieszała w talerzu (jeszcze nie wychodziła na zewnątrz). Otrzymała zatem własne naczynie do stołu wspólnego. Bacznie kontrolowała czy podano jej to samo danie co innym . Przy kolejnym badaniu – SZOK ! Koniec z dziewczynką gdyż pojawiły się nowe aspekty : tym razem wet dopatrzył się u Agatki cech osobnika męskiego . Pożegnaliśmy zatem dziewczynkę a pojawienie się chłopaka przysporzyło nam i radości i kilku obowiązków : 1. Umawiamy się na usunięcie jajek a nie jajników 2. Dokonujemy korekty w międzynarodowej książeczce psa i kota 3. Wymyślamy imię adekwatne do płci genetycznej ….. I tu należało okazać nieco kreatywności by zwierzę nie popadło w jakoweś cierpienia psychiczne. Jak zwracać się do Pana Kota imieniem Agata ? Nasze rozwiązanie polegało na użyciu formy męskiej czyli „AGAT”. Agat coraz to bardziej zaskakiwał nas zdolnością do słuchania ze zrozumieniem, karnością , fantazją, wyczynami sportowymi i w ogóle stawał się coraz to bardziej super-kotem. Wszystkiego co kocie – nauczył się sam . Był wszak sierotką. A my staraliśmy się jedynie przekonać go że nie jest sam i że ma rodzinę . Byłem zachwycony gdy Ela do niego kierowała swoje wykłady umoralniająco – porządkujące gdyż wtedy miałem gwarancję małej przerwy. A poważnie …Niesłychane było jak głęboka więź może łączyć człowieka z kotem. Trzeba tyko rozumieć , że : a. kot jest istotą rozumną, posiada wcale niemałą inteligencję w naszym rozumieniu b. człowiek jest dla kota a nie odwrotnie c. kot nie pozwolił by dać się podporządkować metodami brutalnymi nawet za cenę życia d. kot pamięta to co dobre i to co złe (i to bardzo długo) e. kot kocha lub nienawidzi z całego serca f. kot kochany przez swoją rodzinę nie ucieknie w nieznane g. kot jest najlepszym wychowawcą swego młodszego towarzysza. Gdy pojawił się Kot nr 2 – Agat w pierwszej chwili popatrzył na nas z głębokim wyrzutem i uciekł, ale sprawdził się jako wychowawca na piątkę z plusem (o czym w kolejnym odcinku). Jak porównać małego kota i małego człowieczka ? Człowiek to podobno „tabula raza”. Przychodzi na świat zresetowany : niewidzący , niemobilny, nierozumiejący, całkowicie zdany na opieką przez co najmniej ¼ swego życia (jeśli rodzice mają szczęście). Kot pojawia się na świecie wyposażony w bazowe „oprogramowanie” oraz zdolność do bardzo szybkiego analizowania otoczenia i wyciągania wniosków. Potrafi zachowywać się w sposób jak najbardziej celowy . Oczywiście występuje także instynkt ale nie potrafię stwierdzić kiedy kot działa instynktownie a kiedy na podstawie swej wiedzy i doświadczenia. Z pewnością instynktowne są reakcje na hałas, Zresztą to co nazywamy u ludzi „instynktem” – najczęściej jest szybką, automatyczną reakcją wypracowaną w cyklu zbierania i przetwarzania doświadczeń. Kot posiada także rozbudowaną sferę uczuciowości co potwierdzi każdy kto miał z nim dobry kontakt. Agatowi muszę jedynie czasami przypominać, że moją twarz głaszcze się „bez pazurów” (co dotyczy także wskakiwania na dach samochodu – nie ma nic lepszego jak poleżeć na dużym, czarnym dachu). Kot nr 1 udał się nam wspaniale ale Kot nr 2 – nie pozostaje z tyłu (o czy w kolejnym odcinku) Agat szuka bliskości, pakuje się na kolana lub na skraj łóżka w zależności od pory dnia. Przyznaję, że hasło : kot w łóżku jest coraz to bardziej nieaktualne za wyjątkiem Kota nr 4, który zresztą od samego początku był kotką…I ani mu się śni by płeć zmieniać bo obecnie ma co panna na wydaniu (kocia czy ludzka) może sobie tylko wymarzyć..Ale to już kolejna

22 marca 2024 Eliszka

Kochana Milenko,

Oj dawno pisałyśmy do siebie, na szczęście telefon trochę nas poratował ale i tak kontakt z Tobą był nader ograniczony. Tydzień, a konkretnie to chyba już dwa tygodnie minęły mi pod znakiem prac domowych, wyjazdów nad morze, nadal 2 godziny dziennie na naukę języka, zawsze wpadnie coś dodatkowego i kontaktów z Ewą w sprawie horoskopów, nagrywania filmików na yutuba i na moją stronę. Najpierw o morzu: pogoda jest cudna, w godzinach popołudniowych nawet 26 stopni, morze spokojne, oczywiście o kąpieli nie ma mowy, a tubylcy nie morsują, tak jak nad naszym Bałtykiem. Przychodzą za to na plaże i polegują, czytają, opalają się, odpoczywają. Ludzi mało, dlatego jeździliśmy, bo tłumów nie lubimy. Co prawda w sierpniu, gdy już upał jest niemiłosierny i niby apogeum sezonu urlopowego, nie spotkaliśmy się z tak strasznym zagęszczeniem ,,ciał”, jak to ma miejsce na naszym polskim wybrzeżu. Tutaj spokojnie ale w końcu to wybrzeże ma kilka tysięcy km, a nasze zaledwie 770 km Linia brzegowa Polski – jaka jest, długość – eSzkola.pl

Kot Roman,

A następnie nasza niby farma….Sama wiesz, koło domu zawsze jest praca, chociażby sprzątanie, czy przesadzanie kwiatków lub zabawa z kotami. Chodziliśmy na spacery po górach, a cała czereda za nami. Doprawdy, wygląda to znakomicie, zresztą spójrz na zdjęcia. Teraz wiosną na zboczach rośnie mnóstwo ziół, zbieram je, nie mając pojęcia do czego służą, bo nie znam, ale już z niektórych robiłam napary, herbatki i okazało się że świetnie wpływają na samopoczucie. Znajoma pytała, czy nie boję się zatrucia. Nie, ponieważ ja jakoś je czuję, do niektórych mam awersję i nie chcę ich zbierać, a do niektórych sympatię i są wspaniałe, nawet na surowo. Z kilku zrobiłam sałatkę i żyję, o dziwo. Ponadto jedzenie tych ziół i picie powoduje, ze nie ma uczucia głodu. Tutaj w tym miejscu rzadko jestem głodna. Dzisiaj zrobiłam rosół, polskiego smaku on już nie ma i raczej nie ma możliwości, by takowy ugotować. H właśnie zajada się i mówi, ze tak wspaniałego rosołu dawno już nie jadł. Marchwi tutaj nie kupuję, bo ona prawdopodobnie mocno zmodyfikowana i dla mnie absolutnie, bez smaku. Zamiast marchwi używam dynie, które są bardzo aromatyczne i karotenu o wiele więcej. Cebula tutaj jest także inna, przepyszna, soczysta i słodka do tego, nie ma takiej ostrości, co w Polsce. Pietruszki nie spotkałam, zatem do rosołu dałam dużo selera zielonego. Pęczek selera jest wielkości małego snopka , to samo z koprem, miętą, szczypiorkiem i zieloną pietruszką. Nakupiłam parę tych ,,snopków”, pokroiłam cieniutko i wrzuciłam do zamrażarki, ponieważ latem, zielenina owszem jest ale w malutkich pęczkach i kosztuje tyle, co wiosenne ,,snopki”.

To spacer z kotami, zdjęcia z sierpnia 2023, dlatego nie widać zieleni. Teraz w górach eksplozja zieleni, ziół, traw, kwiatów. Zrobię zdjęcia w niedzielę. Cała czwórka w komplecie, Roman, Agat, Albert i Ritka.

Chyba nie opowiadałam Tobie o swoich przyjaciółkach ze studiów, bo jak pamiętam, zawsze tych tematów było bez liku i wolałyśmy zajmować się sobą i swoimi sprawami. Otóż mam przyjaciółkę Ewę, razem studiowałyśmy w Poznaniu. Później nasze drogi rozeszły się i ona kiedyś oglądając telewizję ezoteryczną poznała mnie i skontaktowałyśmy się z sobą. Jeżdżąc do pracy do Warszawy parę razy spotkałyśmy się, a później ta znajomość była utrzymana aż do dnia dzisiejszego. W czasie, gdy ja pilnie studiowałam ezoterykę, tworzyłam swoje karty, pisałam książki, Ewcia studiowała astrologię. Niedawno zgadałyśmy się, ze możemy przecież tworzyć razem, zwłaszcza, ze każda z nas ma inne podejście. Ewa bardzo pragmatyczna i profesjonalna, ja intuicyjna i widząca w planetach, a to chuliganów, a to kłamczuchów, a to upierdliwców, stawiających do pionu, pomagających, nadmiernie rozczulających się itd…To temat rzeka i jeśli ktoś chce słuchać, a ktoś opowiadać, nader wdzięczny. Przymierzyłyśmy się do paru horoskopów i tym samym w moim i tak już zapracowanym grafiku zrobiło się ciasno.

Niemniej jednak poruszamy i inne tematy, niż astrologia. Ostatnio rozmawiałyśmy o marzeniach i jakoś tak mimochodem Ewcia wspomniała, ze gdyby miała tak naprawdę dużo pieniędzy to nie widziałaby, co z nimi robić. Trochę ją przydusiłam aby otworzyła wrota wyobraźni i oczywiście skonstatowała, ze mogłaby dać dzieciom, aby się urządziły, wspomóc jakąś fundację… Ja jej na to, ze nie miałabym problemu w wydaniu jakiejkolwiek kwoty. A na co? Spytała. Odpowiedziałam, że chciałabym wynająć jacht co najmniej 30 metrowy z załogą i popłynąć w podróż dookoła świata. Tak rozochociłam się tym marzeniem, ze jeszcze po zakończeniu rozmowy wplątałam H do tematu, pytając, czy powinniśmy siedzieć podczas posiłków z załogą czy tylko z kapitanem. H zgodził się, że tylko z kapitanem, bo moglibyśmy wtedy spokojnie omawiać marszrutę, aprowizację i takie tam jachtowe sprawy. I wtedy właśnie postanowiłam, ze chciałbym mieć kucharza, który przyrządzałby wspaniałe posiłki i czasami niezwykłe drinki. Czemu nie? A dlaczego 30 metrowy jacht? Bo taki ponoć najlepiej trzyma się na wodzie i jest niekłopotliwy z zamawianiem miejsca w portach. Ponoć Putin ma jacht 70 metrowy ale mnie starczyłby taki średni. Od razu zaczęliśmy liczyć koszty i wiesz Milenko, na miesiąc wyszło nam około 2 mln euro. No i teraz mam problem, bo ostatecznie mógłby być i miesiąc, polecielibyśmy na wybrzeże Ameryki południowej i moglibyśmy tam żeglować. Tylko skąd wziąć te 2 mln euro? Hm dla Cabalów, to wydatek kieszonkowy a dla nas biedaków, sfera marzeń. Niemniej jednak marzenia powinny się spełniać, tylko kiedy? I widzisz jak ta Ewcia mnie nakręciła. I tym optymistycznym akcentem buziaki, do jutra. Pamiętasz, że mamy sporo do obgadania, wstanę nawet trochę wcześniej, abyś nie szła spać zbyt późno. Pozdrawiam Eliszka

Z prawdziwą przyjemnością publikuję tutaj ostatni komentarz Kseni, która jest niezwykłą istotą.

KSENIA 24 marca 2024 : A oto jak swoje marzenia spełnia Ksenia i jak o nich opowiada…..

Kochani, przyjęcie do tak szanownego grona zobowiązuje… dziękuję za wyróżnienie, ale gdzież mi tam słabej istocie…itd…:)
Wasze spacery z całą ferajną kotów – fascynujące -jakież to wspaniałe stworzenia – wielokrotnie już wracałam do tych zdjęć… widzę, że nie tylko gospodarze ale i one zadowolone są z wyboru tego raju… A nawiązując do marzeń uważam, że pozwalają nam żyć i wstawać kolejnego dnia rano z nadzieją, że będzie lepiej…, że gdzieś tam w bliższej lub dalszej przyszłości mamy jeszcze swoje marzenia do zrealizowania i pamiętajmy, że marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia… Kilkanaście lat temu moim marzeniem była podróż najdłuższą linią kolejową na świecie, która przekracza osiem stref czasowych, liczy ponad dziewięć tysięcy kilometrów a budowano ją ponad 25 lat… mam na myśli oczywiście Kolej Transsyberyjską z Moskwy przez Jakaterynburg, Omsk, Nowosybirsk, Irkuck (jezioro Bajkał) i dalej do Władywostoku. Czytałam relacje i reportaże ludzi którzy już taką podróż odbyli, wysnuwałam wnioski, kładłam je na szalę za i przeciw i ostatecznie zwyciężył chyba rozsądek a w podróż poprzez bezkresne buriackie stepy, biedne syberyjskie wioski, majestatyczne jezioro Bajkał w 2014 roku wybrałam się razem z Piotrem Milewskim – wspaniałym pisarzem, dziennikarzem, podróżnikiem, fotografikiem i jego książką „Transsyberyjska. Drogą żelazną przez Rosję i dalej.” Piotr Milewski Piotr Milewski (pisarz) – Wikipedia, wolna encyklopedia zabrał mnie w fascynującą podróż, która okazała się także podróżą w czasie. Łączy skomplikowaną historię budowy kolei z obrazem współczesnej Rosji (chociaż już nie takiej współczesnej, bo tej z przed 2014 roku). Książka zdobyła główną nagrodę Magellan 2014 w kategorii „książka reportażowa”. Przejechałam wraz z autorem szmat świata, w którym odległości liczy się w godzinach i dniach, a upływ czasu w wiorstach. Dzięki tej fascynującej książce pogodziłam się z faktem, że nie uczestniczyłam w tej wyprawie na żywo, czytając słyszałam stukot kół i czułam rytm kołyszącego pociągu…
Jedna z moich niedawno poznanych koleżanek podarowała mi książkę swojego autorstwa opisującą jej zrealizowaną podróż marzeń – wpisując sentencję:
„Nie odkładaj marzeń, odkładaj na marzenia.”
Na liście moich marzeń są jeszcze Stany Zjednoczone, ale nie miasta a zwiedzanie ich największych cudów przyrody… parków narodowych, kanionów itp.
Biorąc pod uwagę odległość i trudy zwiedzania, może już marzeniem pozostać… jak miałam siły, to nie miałam możliwości… jak teraz ewentualnie mogłabym pozwolić sobie na taką podróż, to może już nie wystarczyć sił…, chociaż cytując Stanisława Lema „Marzenia zawsze zwyciężają rzeczywistość, gdy im na to pozwolimy.”
Pamiętając o tym, że podróż tysiąca mil zaczyna się od jednego kroku, rankiem zamiast wsiadać do samochodu pójdę do biura spacerkiem (zapomniałam, że to niedziela) – ale po każdej niedzieli jest zawsze poniedziałek…:):):)
Pozdrawiam. Ksenia

25 marca 2024 A oto tekst H. o kocie Albercie

Albert – Pan Kot nr 2

Przyznacie, że imię zacne ale to nie nasza zasługa. Wiosnę i lato spędzaliśmy najczęściej  aktywnie praktykując długie spacery i  wycieczki rowerowe. Mieliśmy plan by docierać do ciekawych miejsc, ciekawymi drogami i  bez używania samochodu. Owego dnia nie ujechaliśmy więcej jak naście km gdy moja Ela , zazwyczaj niedosłysząca jeśli ja miałem jej do powiedzenia zatrzymała się i poczęła bacznie obserwować pobliski rów i ścianę lasu…..Po chwili i ja usłyszałem a za moment zobaczyłem małą śnieżną kuleczkę która z wielkim krzykiem wdrapywała się na szczyt zarośniętego trawą rowu by nieomal u celu stoczyć się o 2-3 metry. Kot ! zakrzyknąłem mało odkrywczo a Ela już zdążyła zwierzątko przytulić. Na chwilę zamilkł i bodaj kontemplował własne szczęście. Wokół ani żywej duszy, ani zabudowania, ani kogoś (niby człowieka) który mógłby poszczycić się tym, że nie utopił kota a jedynie zostawił go na pewną śmierć w środku lasu. Tymczasem bez większych ceregieli zdecydowaliśmy, że nasza wycieczka właśnie skończyła się i czas wracać. Na szczęście zwierzątko było czyste i dobrze utrzymane. Zapewne  przed wykonaniem wyroku nakarmiono je i napojono. A co do imienia – działo się to w okolicy wsi Albertowisko..Ot i cała tajemnica . Nauczeni casusem Pana Kota nr 1 prosiliśmy wet`a o przemyślaną opinię na temat płci a ten ze zrozumieniem spojrzał jeszcze raz ….Chłopak ! – potwierdził. Albert będąc małym kotem imponował urokiem osobistym – niestety zdyscyplinowaniem mniej. Szczęściem nie był to nasz problem gdyż wychowaniem (choć po pewnych uzgodnieniach) zajął się Agat, który potrafił świetnie odczytać gdzie jest granica naszej działki a gdzie zaczyna się strefa niebezpieczna najeżona samochodami i spalinami. Szczęściem  nauczyliśmy się odczytywać nerwowo składane nam informacje np,, że Albert przeszedł przez drogę i znajduje się w niebezpieczeństwie. Gdybym tego nie widział – to bym nie uwierzył. Ela rzucała wszystko co miała w rękach (i nie tylko) i pędziła co sił na ratunek – a ja tuż, tuż  za nią wraz z moim nieco przerośniętym brzuszyskiem.

Sytuacja powtórzyła się kilka razy ale dzięki wspólnym akcjom –  Albertowi udało się przeżyć. Agat wykazywał jednak coraz to większe zdenerwowanie i  rzecz jasna korzystał ze swoich ojcowskich uprawnień nigdy jednak nie wykraczając poza absolutnie niezbędne środki przymusu bezpośredniego. Z drugiej strony – Ela stosowała swoją pedagogikę opartą o  upominanie delikwenta  i przekazywanie mu długo i dobitnie szerokiej wiedzy  o licznych niebezpieczeństwach związanych z opuszczaniem ogrodzonej, bezpiecznej strefy domowej. I tak mijały nam kolejne miesiące.  Koty były mocno zaprzyjaźnione i mając dobre warunki – rosły i rozwijały się jak na drożdżach. Niestety, doznaliśmy ( a właściwie nasze ego)  bolesnego  zawodu w związku z niemożnością uczynienia z kotów towarzyszy  spacerów . Wielką tajemnicą jest sposób w jaki koty pozyskują informację, że spacery to nie kocia specjalność. I nie idzie tu absolutnie o predyspozycje fizyczne lub ich brak co stwierdziliśmy z całą pewnością ( o tym dalej) . Początkowo bywało cudownie. Kot maszeruje, zmęczony trafia do plecaka, znowu maszeruje.Smyczka zakładana „na wszelki wypadek” z czasem przestaje być potrzebna. Kot jest wolny ! . Maszeruje, myszkuje , sprawdza dziuple i każdy krzak….A któregoś dnia, niby takiego samego jak wszystkie – koniec z maszerowaniem. Nie i już ! Dawno już minął  okres adaptacyjny. Mięśnie zdrowe, poduszki zdrowe ale nie  !   Są sprawy co do których nie da się kota przekonać i nie ma co z tym walczyć. Wszak kot miał zaznać nieco wolności ! Zmuszać do wolności ? Tak można uszczęśliwiać   raczej ludzi jak kota !!!  I tu okazuje się że człowiek także posiada inteligencję. Koty chętnie wsiadają do plecaków, każde z nas niesie swojego do końca trasy, wypuszczamy je a one same, bez namawiania wracają idąc /biegnąc  z powrotem do samochodu. Wszyscy zadowoleni : my dotlenieni a koty także bo wszak  wcale nie poszły na spacer tylko zeń wróciły. Przy tej okazji nie sposób nie wspomnieć o wybitnej  inteligencji Kota Agata. Bodaj wcześniej jak my zorientował się , że wychowanek po prostu przerósł go i stał się wielkim bez mała 10 kilowym kocurem (choć esencja kocurowatości została mu już odjęta.). Agat potrafił dalej wywierać presję na Alberta ale w każdej chwili gotowy był uskoczyć na pobliską szafę , drzewo czy co tam było w okolicy. Gdy walczyły z obcymi o swój teren – Agat  najczęściej  ustawiał się w roli sztabowca wysyłającego w bój oddziały szturmowe. Okazało się, że po okolicy grasował Rudy. Wielki samiec który nie wystraszył się przeważających sił .  Przechodził przez teren kiedy chciał a czasami pojadał  wystawioną karmę i przy okazji  nasze kocury nieco poniewierał. Cóż dziwnego : był prawdziwym macho i zachował wszystko co przydaje się mężczyźnie.Poza tym Rudy był rudy i nie wzbudzał  zaufania. Zanim zniknął na zawsze z pola naszego widzenia – wielokrotnie miewaliśmy  koncerty trzech kocurów które nie wiedzieć czy dalej prowadziły swoistą kocia rywalizację czy też już zaprzyjaźnione po wielu nierozstrzygniętych bataliach  – spotykały się jak stare wiarusy by przy blasku księżyca wyśpiewać to co w duszy ….

Albert wyrósł na kota statecznego, przewidywalnego i szanowanego zarówno przez własne, powiększające się stadko , jak i koty okoliczne. Miał jednak silny uraz do wielkiego dobermana  z którego właścicielem dzieliliśmy część ogrodzenia. Podczas jednej z wypraw rozpoznawczych ów pies pochwycił Alberta , który na szczęście  przeżył  a po wyleczeniu  zaprzysiągł zemstę straszną i nieubłaganą. Widziałem wielokrotnie jak drażnił psa pokazując mu się w niedużej odległości a w razie ataku wskakiwał na drzewo ..i na kolejne…i na kolejne czym doprowadzał biednego dobermana do szału i nadmiernego wysiłku.Po kilku miesiącach tych ćwiczeń –  pies zmarł w kwiecie wieku ….Miał podobno bardzo słabe serce. Oczywiście nie zamierzam naigrawać się  i nawet nie wiem czy to właśnie Albert był ostateczną przyczyną  odejścia psa….ale kto wie ?……Jak widać zemsta kota może być okrutna. Po tej przygodzie Albert zyskał przydomek „Nieustraszony”  bo niezależnie od historii z dobermanem – taki właśnie jest. Obecnie jego odwaga poparta jest  doświadczeniem i rozsądkiem. Kto wie, może już wtedy przemyśliwał o odsunięciu szałaputa  Agata od władzy danej mu przez kocią Konstytucję posiadającą jeden akapit : „Rządzi najstarszy , chyba że jest durny, leniwy lub chory. Reszta stada nie ma nic do powiedzenia” !!!  Ale zanim to nastąpi – będzie musiał odchować Pana Kota nr 3, o czym w kolejnej historii. Na koniec dodam jedynie, że trójeczka podbiła serce Eli w sposób totalny i wzruszający.

Milenka 27 marca 2024

Pomarzyć dobra rzecz, oj życie życie nudne, pomarzyć to jest dobra rzecz w niedzielne popołudnie.

Tak głoszą słowa piosenki i jest to najprawdziwsza prawda, no może poza określeniem czasu, w którym  oddajemy się marzeniom:) Nie wiem czy każdy z nas marzy, ale jeśli tak, to w zależności od okoliczności i warunków życiowych, nasze  imaginacje znacząco się różnią. 

Ty Eliszko z racji posiadania duszy globtrotera, masz nieodparte  pragnienie wyruszenia w daleką podróż, eksplorowania świata, który choć jest tylko naszą kreacją, przyciąga wszystkich  jak magnes. Tak się składa Eliszko, że i ja mam podobne marzenie, tyle tylko że wybrałam drogę powietrzną i lądową😛 Jakoś 30 metrowy jacht, wydaje się być bardziej odległy, aniżeli przyziemny pociąg, czy samolot. Niemniej jednak, wizja posiadania załogi do wyłącznej dyspozycji jest niebywałe kusząca! No i ten kapitan,z całą pewnością przystojny i o nienagannych manierach! Przyznaję, że zamierzam przeanalizować moje preferencje, na rzecz wprowadzenia korekty:) Póki co, nasze myśli i plany kierują się na teren samej Australii i trochę poza jej granice. Nie miałam niestety wielu okazji, aby dobrze poznać Antypody I nawet mówienie o tym robi się wstydliwe…A jeśli już temat podróży został otwarty, to muszę zdradzić, iż w niedalekiej przyszłości /2025/ czeka mnie wypad do Grecji! To jest właśnie marzenie, które niebawem się spełni przy mojej wydanej pomocy:) Znam Grecję z opowiadań Jona i jawi mi się ona jako kraj szczęśliwości. Mam nadzieję, że nie przeżyję rozczarowania /raczej jest to niemożliwe/ bo z opisów Jona wynika, że Grecja to swojego rodzaju raj i zamierzam trzymać się tej opinii:)  Na dzień dzisiejszy, Hellada znajduje się w centralnym punkcie na mapie moich marzeń, co wcale nie oznacza że inne nie czekają na spełnienie:) Obecnie w kręgu moich zainteresowań / na dobry początek podróży/znajduje się przebogaty zbiór utworów greckiej muzyki, którym oddałam swoje serce i które niezmiennie mnie wzruszają oraz zachwycają. Myślę, że hipnoza regresyjna wykazałaby, iż w przeszłości byłam Greczynką😛

Przykro mi Eliszko, że tak bardzo ograniczyłam naszą korespondencję, lecz sama rozumiesz, iż mój czas skurczył się ostatnio niebywale i niespodziewanie. Mówiąc prawdę, wracam do domu i wychodzę do pracy /takie mam wrażenie/ z małą przerwą na odpoczynek. Moje ukochane roślinki czekają z utęsknieniem na nową porcję ziemi, mieszkanie wypatruje generalnego sprzątania, a zbliżające się Święta na darmo próbują mnie zmobilizować do /chociażby/ minimalnego wysiłku. Tak to kochana wygląda z mojej perspektywy.

No cóż, gdybym chciała się rozerwać, to tylko przy pomocy granatu!:):):) 

Buziam I odliczam godziny, które dzielą mnie od chwili wytchnienia.

Milenka

Ps. Propozycja dla Henryczka, aby napisał książkę pod tytułem:

Meandry kociego życia🙂 

Mogę ręczyć za sukces! 

Niezwykle interesujące spostrzeżenia i analiza zachowań przedstawicieli kociego rodu🙂

Serdecznie pozdrawiam również Ksenię, której fascynacja podróżami, dorównuje Twojej miłości do odkrywania tajemnic tego świata🙂

Wybacz mi ten liścik krótki i garbaty

Lecz był on pisany w drodze i na raty.😛

1 lutego 2024 Milenka

Eliszko,

dzisiaj dla mnie wyjątkowy dzień, ponieważ jadę na moją ukochaną Rajską Plażę. Ja ubrana jak chirurg lub lekarz innej maści na biało, Jona jak zwykle przypomina wyglądem „człowieka lasu”, lub kogoś kto wybiera się na polowanie, objuczony swoimi aparatami fotograficznymi zamiast strzelby. A na co ja będę polować? Ja będę się pławić w bezkresie oceanu.No, może bez przesady, moja odwaga nie sięga tak daleko! Będę się rozkoszować kąpielą w wyznaczonym do tego miejscu, świadoma istnienia rekinów, bo jak wiesz moim.pragnieniem.jest żyć długo i szczęśliwie, czyli bez zbędnego ryzykanctwa:) Lecz czy moje podejście jest właściwe? 

Bez podejmowania  ryzyka wciąż stalibyśmy w miejscu. Ryzyko jest wpisane w nasze życie i myślę, że każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu je podejmuje. Wynalazczość jest również w pewnym sensie wyzwaniem i dzięki temu świat podąża do przodu, choć nie zawsze jest to z korzyścią dla nas. Niestety wiele razy / jak pokazuje historia/ te wszystkie wynalazki, których podstawowym założeniem było nasze dobro, zostały skierowane przeciwko nam. No i widzisz, rekiny w oceanie wymusiły na mnie takie przemyślenia?

Oto ławeczka nad oceanem, na naszej Rajskiej Plaży.

Jakie było największe ryzyko jakiego się podjęłam? Po głębszym namyśle stwierdzam,  że przyjazd tutaj  miał wszelkie znamiona ryzyka.Oczywiście, biegła znajomość języka była mi bardzo pomocna, lecz pozostałe aspekty tego wyczynu sprawiły,  iż wiele razy zadawałam sobie pytanie: co ja tutaj robię? Okazuje się bowiem, że ucieczka od problemów wcale nie pomaga w ich rozwiązaniu i prędzej czy później każdy z nich nas  dogoni Zadawanie sobie pytań na różnych etapach życia jest ogromnie pomocne i dopiero wtedy, kiedy zdecydujesz się udzielić szczerej odpowiedzi, możesz zajrzeć w głąb siebie dla lepszego poznania. Bez wdrożenia tego „zabiegu” w życie, zamieciemy większość problemów pod dywan. Lecz zadawanie sobie pytań, również ma wymiar ryzyka, ponieważ może się okazać, że podjęliśmy wiele niefortunnych decyzji, a to nie brzmi optymistycznie, aczkolwiek takowe doświadczenie może być kolejną lekcją w życiu. Właśnie przypomniałam sobie Twoją niebezpieczną, wielce ryzykowną „wyprawę” po granty! 

Ależ filozof ze mnie dzisiaj:):):) Tak na marginesie, to jak już wspomniałam Tobie w poprzednim liście, filozofia stała się moim ulubionym przedmiotem. Bardzo często wraz z Jona, czytamy sentencje greckich filozofów, które bardzo do nas przemawiają. Obnażają po prawdzie naszą ludzką naturę, lecz jednocześnie uczą właściwego myślenia i postrzegania spraw wszelakich. Moim ulubionym filozofem był i jest Seneka, ponoć najwybitniejszy filozof z okresu cesarstwa rzymskiego, a książka pod tytułem „Myśli” od zawsze towarzyszyła mi w życiu. Nie jeden raz posiłkowałam się nią, chcąc napisać coś mądrego na kartce z życzeniami?

Eliszko, dobiłam do mety, czyli już dotarliśmy do domu. Oczywiście niezmordowany Jona /teraz padł/:):):) nawet w drodze powrotnej robił zdjęcia! Ten krótki odcinek, który opisałam w filmiku jest dla niego „kopalnią skarbów”, czyli źródłem pozyskiwania pięknych obiektów /czytaj: insektów/  do zdjęć?ᅡᅠJutro mamy zamiar ponownie wyruszyć na podbój Rajskiem Plaży. Pogoda cały czas sprzyja, tak więc będę mogła pławić się w wodach oceanu?ᅡᅠ

Eliszko, wysłałam Tobie kilka filmików z dzisiejszej podróży. Będziesz miała okazję zobaczyć, dlaczego tak bardzo pokochałam to miejsce! 

Teraz już pozdrawiam Was bardzo ciepło, słonecznie, przesyłając moc całusów?￰゚リリ?ᅡᅠ

Eliszka 2 lutego 2024

Kochana Milenko, 

Oj bardzo ucieszyłam się z filmików. Twoja Rajska Plaża naprawdę jest rajska, tyle zieleni, ogromne drzewa, cudo.  Najbardziej podoba mi się ta ławeczka nad brzegiem oceanu. Może zrobisz zdjęcie? ja nie wiem, jak z filmiku mogłabym je ,,wyczarować”. Pływanie w oceanie? Tymczasem to kąpielisko, jak zauważyłam jest odgrodzone od ogromnych fal i można tam w miarę spokojnie popływać. My pływamy normalnie po morzu ale wtedy, gdy jest spokojne i jest to wspaniałe doświadczenie, bo można się nieźle zmęczyć, a tym samym zrelaksować. Twoja , filozofia” Milenko jest cudna. Człowiek, który się nad niczym nie zastanawia, nie analizuje? Eh…chyba takiego nie ma. My ludzie jesteśmy wyposażeni w umysły, które mogą tworzyć wszelkiego rodzaju abstrakcyjne obrazy i pomysły. Pytania typu – dlaczego, co ja tutaj robię, po co to było…..i wiele innych to zupełnie normalna rzecz. Wszak każdy z nas znalazł się na rozstajach dróg życia lub jak ja to mówię w ,,węźle” i zadaje to pytanie. Dopiero po jakimś czasie widzimy misternie poukładane puzzle i uzyskujemy odpowiedzi na wcześniejsze pytania. Pamiętasz nasze kawiarenki, cukierenki, spacery po naszym kochanym mieście? Przecież w TAMTYM CZASIE, nie zdawałyśmy sprawy z faktu, ze Ty zostaniesz na tamtym kontynencie, a ja, że wyjadę hen daleko…Sploty niezwykłych okoliczności i tzw ,,przypadki” ( w mojej ocenie przypadków nie ma, wszystko jest napisane i dopiero retrospekcja przeszłości umacnia nas w tym przekonaniu lub po prostu uświadamia) doprowadziły nas do tych miejsc. Okazuje się, ze nasze rogate dusze spełniły jakąś część swojego planu i co ciekawe jesteśmy otwarte na ,,ciąg Dalszy”. Ja nie wiem co będzie dalej w moim życiu, ale jestem otwarta na niespodzianki i mam nadzieję, że  ,,sorpresas” pojawią się w jak najlepszym słowa znaczeniu. Powracając do naszych wyborów. Myślę, ze na dany wybór wpływa wiele czynników i dokonuje się on dopiero wtedy, gdy zaistnieją sploty, odpowiednich okoliczności. Zatem ta tkanina wymaga wielu zabiegów ze strony otoczenia i później już nie wypada zrobić nic innego, jak podjąć odpowiednią decyzję. Chociażby nasz wyjazd w dalekie miejsce. Kosmos przygotowywał go przez parę lat. Nie będę tego opisywać, bo wyjdzie zbyt długa opowieść, ale pokrótce- pracowało na nią sporo ludzi, oczywiście nie zdając sobie sprawy z faktu tkania nie tylko swojej życiowej tkaniny ale uczestnicząc w splotach dotyczących naszego życia. Co ciekawe, nawet my, najbardziej zainteresowani, dopiero po fakcie widzimy jak to wyglądało i czemu służyło. Bajka, magia, nie wiem, jak to nazwać, ale jestem pełna zachwytu dla naszego scenariusza, napisanego przez nasze dusze. Bardzo podobało mi się Twoje stwierdzenie na filmiku, gdy patrząc na ocean powiedziałaś, ze to jest KREACJA. Tak, każdy zakątek naszej rzeczywistości jest naszą KREACJĄ, emanacją naszego umysłu, energii, a może woli naszej duszy? Oj, teraz ja z kolei zagłębiam się w filozoficzne dywagacje. Ok. wspomniałaś o ,,Myśli” Seneki, z którą wędrujesz przez świat. Ja z kolei wędruje z ,,Małym, Księciem”, do którego później, bo już w czasie mojego 45 roku życia dołączyła książeczka – Tao Kubusia Puchatka” wg Benjamina Hoffa. Sa to malutkie książeczki w miękkich oprawach, które jeździły i latały ze mną po świecie. Co ciekawe, można je czytać w kółko i wynajdować nowe myśli, idee, spostrzeżenia, przemyślenia… Parę lat temu do podróżnego zestawu ( ale nie zawsze, to ogromna 800 stronicowa pozycja x 2, zatem tylko jak jadę samochodem) dołączył Cień góry i Shantaram australijskiego pisarza Gregorego Dawida Robertsa. Zaś, całkiem od niedawna, bo zaledwie 2 lata temu odkryłam Midlesex- Jefreja Eugenidesa. Wyobraź sobie, że ostania pozycja, równie obszerna jak Robertsa, została już przeczytana 3 x i co ciekawe, bynajmniej mnie nie znudziła. O książkach jeszcze popiszemy, bo to przecudny temat, na razie tak, skrótowo. A teraz napiszę, czym świat mnie zaskoczył. I znowu słówka, słowa, pojęcia…Jak wiesz, nie mamy telewizora i wiadomości docierają czasami, ale tylko za pośrednictwem Internetu. Nie czytam tzw ,,prasy” zerkam na tytuły i to mi wystarcza. Zaciekawił mnie tytuł, w którym napisano, ze pani ministerka zdrowia zajmie się terminacją ciąży. Milenko, albo ja nie zwieram, ale ta terminacja bardzo mnie zaciekawiła, ponieważ po raz pierwszy zetknęłam się z tego rodzaju zbitką słowną. Zerknęłam do Wikipedii, co to jest i proszę: 

Cytuję ,,TERMINACJA CIĄŻY to medyczny zabieg, który przeprowadza się w celu przerwania ciąży. W większości przypadków aborcję przeprowadza się w początkowych miesiącach trwania ciąży (do 12 tygodnia), z tego powodu, że płód nie jest w pełni rozwinięty. Aborcja jest bezpieczna dla matki….”

Nie wchodzę w sprawy światopoglądowe, czy Aborcja jest dobra, czy zła ale jestem pod wrażeniem inteligencji Szatana, który w tak enigmatyczne określenie ubrał kontrowersyjne słowo -aborcja. Nie wspomnę, że sprawa procedowana na bieżąco w Sejmie. 

Oj, Milenko, ostatnio z H doszliśmy do wniosku, ze jesteśmy strasznie nierozgarnięci i wszystko nas dziwi. Jak chociażby to, ze nie słyszeliśmy o NEUTRATYWACH, które faktycznie zagrażają polskiemu językowi. Gdy odzywają się w mojej głowie, są kojarzone z chwastami lub co gorsza, komórkami rakowymi.

Formy te pasują gramatycznie do form rodzaju neutralnego, np. „moje piękne partnerze przyszło do domu”. To ci dopiero, to ,,partnerze” to dokładnie jak ,,aktywiszcze” ….

( unikaliśmy jak ognia pojęć związanych z Gender)Jestem zastrzelona! Od razu w mojej głowie pojawił się obraz palącej się biblioteki aleksandryjskiej, a wiesz, ze prawdopodobnie to miało być preludium do Nowych Czasów, które nastąpiły, w postaci Apokalipsy dla ludzkości, zainicjowaną poprzez złożenie biednego Chrystusa w ofierze. Oj ten Szatan, to dopiero ma pomysły! 

Później przypomniałam sobie o paleniu ksiąg w średniowieczu i czasach nam bliższych, gdzie księgi wciąż były niszczone. Piszę o tym, bo obecne Nowe Czasy, chcąc wprowadzić ten nowy, straszny język z Neuratywami i innymi, językowymi zakrętasami, oprócz fałszowania historii muszą chyba spalić obecne książki? A może nie, bo przecież i tak nikt z nowego pokolenia ich nie przeczyta, a jeśli, to i tak nie zrozumie? Hm, uważam, ze my i tak jesteśmy w lepszej sytuacji, bo znamy nasz język i mamy swoich ,,papierowych” przyjaciół. Nowe pokolenie raczej cierpieć z tego powodu nie powinno, bo zgodnie z zasadą, nie wiesz, nie znasz, zatem nie ma czym się przejmować. Ach Milenko, jak wiesz ostatnio przeglądam też tytuły na Psie i wpadł mi w oko jeden o naszym Szpaku. jak zwykle weszłam na forum, aby poczytać, co tam Obywatele piszą. Natrafiłam na jeden komentarz ,,Trza go do psychiatry” Nigdy nie komentuję ale tym razem wysłałam temu komentującemu swój komentarz pt – Nigdy nie trza mówić trza, zawsze trza mówić, trzeba. ” A merytorycznie dostał plusik. A skąd u mnie taki piękny cytat? Dawno temu moja Mamusia prenumerowała Przekrój i na ostatniej stronie znajdowała się rubryka – humor z zeszytów i stąd oto stwierdzenie napisane przez mądrego ucznia. I tym optymistycznym akcentem kończę. Całuski i czekam na fotki Eliszka

Milenka 4 lutego 2024

Eliszko,

No i masz pełną zgodę na zachwyt nad „moją” Rajską Plażą? Jest przeurocze i ciągle odkrywam ją na nowo, w zależności od pory roku. Woda dzisiaj cud malina! Zaliczyłam ok 1000 m lub trochę ponad! Oczywiście zrobiłam zdjęcia ławeczki, na której zwykliśmy siadać z Jona „polując” na delfiny. Nagrałam kilka filmików i mam nadzieję że poczujesz to samo co ja czuję, będąc w tym uroczym miejscu. Idąc wzdłuż brzegu oceanu, możesz zobaczyć ławki, na których odwiedzający siadają kontemplują wpatrując się w bezkresny ocean. Pewnie zastanawiasz się co może być interesującego w ławkach. Przecież można je zobaczyć w parkach, na przeróżnych skwerach. Dla mnie ławki na Cronulla są o tyle wyjątkowe, że każda z nich opatrzona jest małą metalową tabliczką. Na każdej są wykryte imiona, nazwiska oraz daty. Co one oznaczają? Dla tych którzy je tam umieścili są niezmiernie ważne i upamiętniają niestety przykre wydarzenia z ich życia. Te zapisy mają związek ze śmiercią bliskich osób. Gro z nich pochłoniętych zostało przez ocean podczas nieudanej próby pokonania wzburzonych fal /surferzy/  niektórzy byli rozszarpani przez rekiny, a jeszcze inni zginęli w wypadkach łodzi motorowych i jachtów. Są również pośród nich imiona i nazwiska sędziwych współmałżonków, którzy upodobali sobie to miejsce, czy też wybraną ławeczkę na czas relaksu. Myślę, że te tabliczki są dla bliskich namiastką niegasnącego wspomnienia po ukochanych osobach. To tak, jakby chcieli chociaż ich małą cząstkę zatrzymać przy sobie. Poza tym prawie każdy kto siada na takiej ławce i czyta treść na nich zapisaną, niejako przywołuje te biedne dusze. Przyznam, że nigdzie się z takim zwyczajem nie spotkałam. Kilka lat temu mieszkałam 

w małej, urokliwej dzielnicy. Panował tam wyjątkowy spokój i często z Jona spacerowaliśmy krętymi uliczkami. Niedaleko mojego miejsca zamieszkania znajdował się piękny park i oczywiście ławeczka pod ogromnym, starym drzewem. Prawie każdego wieczora siadaliśmy na tej ławce i nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie to, że postanowiliśmy uwiecznić ten fakt fundując sobie tabliczkę 🙂 Niestety życie wymusiło na nas przeprowadzkę i pomysł pozostał w sferze pomysłów. To jednak uświadomiło mi, że i my chcieliśmy być w jakiś sposób zapamiętani:)

Eliszko, co do kosmosu i planów, które realizują się czasami poza naszymi plecami, choć ściśle są powiązane z naszym życiem, to zgadzam się w pełni z tym co napisałaś. Uważamy z Jano iż nie ma przypadków, 

a wszystkie zdarzenia do czegoś prowadzą. Czasami do głębokich i radykalnych zmian,/jak u mnie/, czasami do zmiany sposobu postępowania, czy też myślenia. Nasza podróż tutaj jest jak to pięknie ujęłaś tkaniną, lecz nie tylko utkaną przez nas samych, ale i inne osoby, które tylko na małą chwilkę zagościły w naszym życiu. 

Eliszko, oczywiście pamiętam nasze spotkania, niekończące się rozmowy, spacery, oraz Twoją próbę zaspokojenia mojej ciekawości światem ezoteryki. To prawda, żadna z nas nie myślała, że wylądujemy tak daleko, 

szczególnie ja, która bardzo przywiązuję się do miejsc i ludzi. Stało się inaczej, jak powiedziałaś za sprawą różnych splotów wydarzeń. Tak jak i Ty jestem przygotowana na ciąg dalszy i nie wyobrażam sobie nawet,

że mogłoby go nie być! Mam nadzieję, że kosmos słyszy moje prośby i uwzględni je w swoich planach:):):)

Dziękuję za podsunięcie mi pomysłu na przyszłe zimowe wieczory! Zimy co prawda u nas absolutnie nie mają nic wspólnego z białymi zimami z moich wspomnień, lecz książki, które poleciłaś są ze wszech miar warte przeczytania! Byłam kiedyś molem książkowym i czytałam wszędzie: w tramwaju, autobusie, pod kołdrą przy świetle latarki, wczesnym rankiem kiedy moje dzieci jeszcze spały, a ja gotowałam obiad /cud że nigdy niczego nie przypaliłam:):):)/  Pamiętam, że pewnego dnia pochłonięta czytaniem, zignorowałam upływający czas. Za każdym razem kiedy spoglądałam na zegarek obiecywałam sobie, że już za chwilkę położę się spać, tym bardziej, że następnego dnia rano miałam iść do pracy. No i jak się domyślasz skończyłam czytać nad ranem i po rześkiej kąpieli poszłam do pracy! 

Nie wyobrażam sobie Eliszko powtórki z „rozrywki”, czyli powrotu do czasów, w których książka była wrogiem nr jeden palonym jak czarownice na stosach! Prawda jednak jest smutna i kiedy widzę jadąc pociągiem, czy autobusem, że ktoś czyta jestem mile zaskoczona. Wszyscy pochyleni nad telefonami, skupieni na bzdurnych mediach, nie zauważają nawet ludzi idących ulicą, osób siedzących obok, a życie umyka im przez palce.

Owszem, dzięki nowoczesnej technologii możemy czytać książki, które ładujemy sobie na Ipady, czy też inne urządzenia, lecz z moich obserwacji wynika, że odsetek ludzi tym zainteresowanych jest naprawdę mały. 

Nie jest dla mnie już zaskoczeniem, jak widzę półtoraroczne dziecko, siedzące w wózku, zapatrzone w telefon! Totalnie mnie to nie dziwi, bo stało się to chorą normą, lecz ciągle i niezmiennie mnie ten fakt bulwersuje. 

Jeśli chodzi o nasz piękny język polski i próbę zamachu na niego, bo tak rozumiem stworzenie słownika neutratywów /czyli raka toczącego nasze społeczeństwo/ to jedyne skojarzenie jakie przychodzi mi do głowy to: koniec naszych czasów! Kto wie co jeszcze im przyjdzie do łebków, bo głowy to oni nie mają! Może uznają któregoś dnia, że trzeba zrobić nowy zapis bajek dla dzieci, uwzględniający te językowe bzdety! Przeraża mnie to i nie daje spokoju, tak jak korzystanie ze środków Unijnych na budowę muzeum muzyki Disco Polo…Kiedy się o tym dowiedziałam, myślałam że to niesmaczny żart, lecz to najprawdziwsza prawda! No i masz babo placek! Nie można zasilić tymi pieniędzmi innych dziedzin życia, tylko koniecznie trzeba zbudować coś, co w przyszłości będzie świadectwem naszego „poziomu”. 

Co do zawoalowania nazwy zabiegu usuwania ciąży, to określenie które Cię zaskoczyło pochodzi oczywiście z języka greckiego od słowa terma, które oznacza koniec. Domyślasz się pewnie kto jest źródłem tej informacji:):):) Oczywiście Jona, kiedy usłyszał ten termin, natychmiast podał grecki odpowiednik. Przypomina mi się film „Moje wielkie greckie wesele”, w którym ojciec i głowa rodziny udowadnia, iż każde słowo pochodzi z języka greckiego /to fakt/ Podam Tobie inny piękny przykład dotyczący tym razem „ewolucji” słowa sprzątaczka, które określało wykonywany zawód. Jakież było moje zdziwienie, kiedy w ogłoszeniu w gazecie przeczytałam, że poszukuje się pracownika na stanowisko /UWAGA!!!/ :konserwatora powierzchni płaskich!!! Nie miałam zielonego pojęcia kto to taki i co może należeć do obowiązków takiego pracownika. 

Jedyne co przyszło mi do głowy, to osoba pracująca w muzeum i zajmująca się konserwacją zabytkowych podłóg:):):) Takie kwiatki możemy obecnie znaleźć na każdym kroku i uwierz mi Eliszko, że nie jesteście jedynymi „nierozgarniętymi” osobami i możesz wpisać nas na listę:):):) 

I tym wcale nie optymistycznym akcentem kończę. Milenka

Eliszka 5 lutego 2024   

 

Kochana Milenko,

Dziękuję za zdjęcia ławeczek, umieściłam je już na naszym blogu. W zasadzie można powiedzieć, że takie, to dziwne: każda istota ludzka chce coś pozostawić po sobie.

Przykładem są ławeczki na Twojej Rajskiej Plaży. Dzięki nim i zieleni, plaża w mojej ocenie jest bardzo ,,arystokratyczna” i piękna. Zieleń napawa spokojem i zachęca do refleksji. Muszę zrobić kilka fotek naszej plaży, do której trzeba jednak dojechać jakieś 8-10km…Nasza plaża jest trochę ,,siermiężna” w stosunku do Waszej, chociaż malownicza i bardzo naturalna. Kochamy ją, ale najbardziej kochamy Cudowny Zakątek, w którym mieszkamy. Mamy nawet nazwę: CASA SELENA. Gdyby nie potrzeby związane z zakupami, kontaktem z pocztą, czy też urzędem, zapewne nie opuszczalibyśmy naszego Cudnego Zakątka, nawet na chwilę. Wystarczyłoby nam towarzystwo naszych zwierząt z kotami i orłami nad głową. Powracając zaś do naszej wczorajszej rozmowy, wciąż jestem pod wrażeniem, że mamy wiele punktów wspólnych, o których możemy porozmawiać, z obopólnym zrozumieniem. Nawet odmienna, od nam wmawianej wizji Wszechświata nie budzi protestu żadnej z nas. Ostatecznie jest to kwestia otwarta i obie zdajemy sobie sprawę z faktu, że Szatan wkręca nas w kłamstwa, a ostateczna wizja i tak pozostaje w świecie wyobrażeń. Tej prawdy, jakakolwiek, by ona nie była, raczej się zbyt szybko nie poznamy. Pamiętam fragment z książki Olgi Tokarczuk. Pewien bardzo wykształcony i zafascynowany zdobyczami nauki, młody człowiek przyjechał do swojego ojca, który mieszkał na wsi i był zwykłym ( wydawałoby się) zjadaczem chleba. Młody człowiek z tytułem doktora nauk, z werwą i entuzjazmem opowiedział ojcu o obejrzanej transmisji z lotu na Księżyc. Ojciec skwitował krótko: a byłeś? widziałeś? A na pewno doleciał na Księżyc,?A tak w ogóle, czy na pewno wyleciał?? W chwili, gdy czytałam to czytałam, dosłownie zdębiałam ale tak naprawdę z radości. Niby prosty człowiek, rolnik z zapadłej, ukraińskiej wsi….Zresztą: mądrość ludu wyziera z wielu książek, a jeden z mych ulubionych fragmentów, pochodzi z Chłopów Jeden: ,,Ludzie, uciekajta! Dochtory jadą! ” Stąd moja myśl – Rozalka, dziewczynka z noweli B. Prusa została napisana na zamówienie aby profanować mądrość Ludu….

Muszę jeszcze cofnąć się do naszej wczorajszej pogawędki, gdy opowiedziałaś mi, napisaną przez siebie bajkę o Panu Wodziczce. Pewne dziwisz się, że słuchałam, nie pytając o cokolwiek. Czekałam na zakończenie, którego byłam bardzo ciekawa. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze: ludzie odkopali źródełko i znowu do ich domów popłynęła woda. Muszę się Tobie do czegoś przyznać. Kiedy przyjechaliśmy do naszego Cudnego Zakątka mieliśmy wysokiej jakości, miękką i smaczną wodę. Korzystaliśmy z niej trochę bez umiaru, a raz nawet przelał nam się basen. Zapewne Pan Wodziczka zauważył, że zbyt lekceważąco poczynamy sobie z tym cennym zasobem i odciął sieć nam oraz naszym kilkudziesięciu sąsiadom. W ,, Fabryce wody” powiedziano, że studnie są puste i wszyscy czekają na ukończenie odsalarni wody. H, skwitował krótko, no teraz zlikwidują nam morze, a później oceany…

Mam nadzieję, że zanim do tego dojdzie: ludzie jednak zmądrzeją. Zapytaliśmy, kiedy puszczą nam wodę powiedzieli, że może w przyszłym roku ale my znając sposób działania tutejszych zarządzających, będziemy szczęśliwi, gdy nastąpi to za 3, 4 lata. Tymczasem zamówiliśmy zbiornik na wodę o pojemności 12 tys litrów i woda przyjeżdża do nas ciężarówką. Tak oto doznaliśmy przeszło 1000- krotnej podwyżki ceny na wodę ale nie widzimy wielkiego problemu, nasi sąsiedzi także. Woda jest – tyle tylko, że droższa. Po prostu jej nie marnujemy, bo wiemy, ze musi wystarczyć nie tylko nam ale naszym roślinom. Oto działanie Siły Wyższej, o której opowiadałaś dawno temu swoim dzieciom. Wyobraź sobie taką sytuację w Polsce. Dopiero, było by gadania, awantur, pisaniny, obrzucania błotem rządu i licho wie jeszcze kogo. Tymczasem, tutejsi ludzie spokojnie tworzą nową infrastrukturę, nikt nie psioczy, jest dobrze.

Oczywiście na razie ,,po łbach” dostają osoby mieszkające na wsi. Miasto ma wodę, póki co. Wiemy, że latem woda była czasowo wyłączana w miasteczkach położonych wyżej, miasteczka nad morzem miały ją cały czas. Nie wiem, jak w tym roku ale widać, ze fala braku lub ogarnięcia tego tematu schodzi niżej. Jesteśmy pod wrażeniem spokoju i pokory mieszkańców. Sami także nabraliśmy tej pokory i trochę nam wstyd, za przelany basen. Miejmy nadzieję że Pan Wodziczka naprawi nam wszystko i faktycznie, za jakiś czas przyjdzie woda do sieci. Ja uważam, ze ta Twoja bajka powinna zostać opublikowana jako materiał w podręcznikach szkolnych. Zobaczymy.

Aha, ta pani sprzątająca, czyli konserwator powierzchni płaskich….Cha cha, tak było, prawda, pamiętam. To określenie pojawiło się za Tuska w 2008, 2009 roku, jakoś tak. Śmiałyśmy się wtedy z koleżanką, która szukała pracy i właśnie jej chciano powierzyć owe zaszczytne stanowisko w świebodzińskim Urzędzie Miejskim. Ona także była skonsternowana, nie widziała, o co chodzi. Oczywiście odmówiła. Oj naśmiałyśmy się wtedy niemożliwie.

SYNONIMY SŁOWA „KONSERWATOR POWIERZCHNI PŁASKICH” W SŁOWNIKU POLSKI

sprzątacz, pracownik niewykwalifikowany, kulis to najpopularniejsze synonimy „konserwator powierzchni płaskich” w tezaurusie polski.

O muzeum ,,przecudnej muzyki” nie słyszałam, ale tyle już ,,mądrości” w naszym kraju zaistniało. Skwituję krótko, zapewne ,,Brukselka” dała, a fundusze trzeba wykorzystywać. Przy okazji stanowiska dla rodziny Królika. Oj, konserwatorzy powierzchni płaskich będą mieli co robić. Wszak w marmurowych posadzkach niejeden przejrzeć się zechce. I jeszcze jedno podsumowanie, mówiłaś: jak to dobrze, że obie jesteśmy prawie w tym samym wieku, interesowałyśmy się światem, życiem, książkami….. Cieszę się swoim miejscem tzw. ,,punktem siedzenia i patrzenia” . Nie chciałabym cofać się, nie chciałabym zbyt szybko wyrywać się do przodu, cieszę się tym, co zaistniało w danym momencie. Uważam, że obecna chwila – TU i TERAZ, dla mnie jest bardzo soczysta, bardzo spokojna, piękna i pachnąca. Jednym słowem – chwila: niespodzianka. Jona ma rację, bardzo wiele wyrazów pochodzi z greki i łaciny. To co, powiedział o języku greckim jest piękne. Ech…Pantha Rei- wszystko płynie i tą dialektyczną, jak najbardziej grecką sentencją pozdrawiam serdecznie Ciebie i Jona. Eliszka

panta rhei

niedopuszczalne w grach (i)

panta rhei

[czytaj: PANta REi] z greckiego: wszystko płynie; sentencja Heraklita wyrażająca przekonanie o braku stałości w świecie; panta rei

Milenka 6lutego 2024

Witaj Eliszko,

Już /jak ja to mówię/ jestem powrócona do życia, czyli wycieczka na zakupy zakończona powodzeniem, co oznacza że lista została odhaczona. 

No i nie tylko ja popadłam w zachwyt nad moją ukochaną Cronulla. Cieszę, że zauważyłaś jej uroki. Dlatego tak bardzo lubię tam przebywać i już cieszę się na kolejny czwartek i piątek! Nawet sprawdzałam prognozę pogody i wygląda na to, że „zaliczę” kąpiel:) 

Eliszko, zgadzam się, mamy sporo wspólnego, łączą nas nie tylko wspomnienia, czyli kawałek życia, ale również podobne zdanie na wiele tematów, nawet tych, które dla licznej grupy osób są niewyobrażalne. Jeśli chodzi o wątpliwości dotyczące lotów kosmicznych, to już ponoć zostało naukowo dowiedzione, że to mogła być bujda na resorach, sfabrykowana dla „szarej masy”. Jest tak jak mówisz: prawdy nie dowiemy się tak szybko, bo jest to prawda niewygodna. Nazwa Waszego Zakątka Casa Selena jest cudna i brzmi niezwykle „muzycznie”. Nam również nie jest łatwo rezygnować z wyjazdów w góry lub nad ocean, na rzecz wędrówek zakupowo-urzędowych. Po powrocie do domu oddycham z ulgą i szukam sposobów na tzw. reset. Może ma to coś wspólnego z wiekiem, a może jednak z dokonywaniem dobrych wyborów i ustalaniem priorytetów.

Odnośnie literatury, to i tutaj zgadzam się z Tobą. Wiemy doskonale ile przemyconej prawdy niosą ze sobą książki, nawet te, które jako lektury były przez nas traktowane trochę po macoszemu. Kiedyś zastanawiałam się dlaczego buntowaliśmy się w szkole, kiedy przedstawiano nam listę literatury obowiązkowej. Jest na to wytłumaczenie, bo czyż nie lepiej jest samemu decydować? Byliśmy niejako przymuszani do przerabiania lektur, oceniani za ich interpretację, a tak właściwie narzucano nam ją wytrwale. Po latach wróciłam do Sienkiewicza, obejrzałam ze łzami w oczach ekranizację  Wesela Wyspiańskiego i jeszcze mogłabym mnożyć przykłady. Kiedyś odważyłam się zapytać na j. polskim /nauczycielka była niezwykle tolerancyjna/ skąd wiemy, że Mickiewicz nie był pod wpływem alkoholu lub innych środków odurzających i dlaczego mamy analizować jego wiersze, nie mając pewności co autor miał na myśli:):):) To był właśnie wyraz mojego buntu, czyli podważanie autorytetów. Ale zrzucam to na karb młodości:):):) Hmmm, teraz już wiem, że duża część literatury powstała pod wpływem:):):) 

Przeczytałam z uwagą komentarz dotyczący treści naszego ostatniego listu i po zastanowieniu się stwierdzam, że popełniłam takie same błędy, co autorka komentarza. Czyli z miłości do wszelkiej maści żyjątek na tej ziemi, przenosiłam gąsienice, jaszczurki czy inne stworzonka, zakłócając tym samym rytm ich życia. Prawda jest taka, że robiłam to z powodu braku zaufania do ludzi…Wiem, że nie zbawimy świata, ale przecież możemy być bardziej wrażliwi i uważni. Nie musimy rozdeptywać gąsienic, niszczyć mrowisk, straszyć gołębi, a przecież jest to nagminne zachowanie. Wkurza mnie kolokwialnie mówiąc rodzic, który pozwala swoim pociechom straszyć ptaki, przeganiać je, a nawet rzucać kamieniami. Kiedyś mi się za to oberwie, ale za każdym razem reaguję na takie zachowanie i zwracam uwagę prawiąc morały. Wykorzystujemy naszą siłę, to że jesteśmy więksi od tych stworzeń. Rozumiem dziecko z racji wieku, niedojrzałości, ale nie zrozumiem rodzica, który daje na to przyzwolenie! Cieszę się, że utkwiła Tobie moja bajka o królu Wodziczce:). Kiedy pracowałam  w specjalnej jednostce Waldorfskiej, wymyślanie bajek dla moich podopiecznych stało się swego rodzaju regułą. Każda z tych opowiastek czegoś uczyła i muszę przyznać, że jest to najlepszy sposób na wczesną edukację. Poza tym sprawiało mi to ogromną radość, gdy widziałam efekty mojej pracy. Kilka lat temu podarowałam Tobie Eliszko moją książeczkę z wierszami dla dzieci i każdy z tych wierszy kończy się morałem. Niestety reszta mojej poezji dziecięcej mieszka w domowych szufladach. 

Temat wody, który poruszyłaś w ostatnim liście, jest cały czas na ustach wszystkich i na łamach prasy, ale co z tego wynika? twój kraj nie jest odosobnionym miejscem, które boryka się z brakiem wody. Po ostatnich pożarach i suszach Australia również jest na liście krajów zagrożonych. Przeraził mnie ogrom strat, który dotknął ten kontynent po ostatnich pożarach. Ponoć zostały zniszczone miliony hektarów ziemi, oraz blisko 3 miliardy /tak miliardy/ zwierząt zginęło lub zostało pozbawionych siedlisk. Dym, który powstał dotarł do Argentyny i Chile, na odległość 11 tysięcy kilometrów! Wszyscy mieszkańcy Australii odczuli to bardzo boleśnie.

Sydney w ogniu a właściwie w dymie.

Na ulicach było ciemno, słońce wyglądało jak z filmów sf, a my zmuszeni byliśmy nosić maseczki dla ochrony. Ogromna liczba ludzi znalazła się w szpitalach z powodu trudności z oddychaniem. W 2002 roku w Australii zaczęła się poważna susza i tak jak w u Ciebie, trwają prace nad odsalaniem wody oceanicznej, co też stwarza następny problem z pozostałościami po tym procesie. Wiem że są wysokie kary za mycie samochodów lub podlewanie ogrodów wodą pitną, ale jest to „kropla w morzu” Jakiś żartowniś powiedział, że on również zaczął oszczędzać wodę, ponieważ pije czystą whisky bez lodu:):):) Napisałaś, że mieszkańcy Twojego Zakątka są bardzo pogodzeni z zaistniałą sytuacją i chcę Tobie powiedzieć, że Australijczycy również z dużą dozą pokory odbierają wszelkie ograniczenia. Niestety, jak wspomniałaś nie możemy tego samego powiedzieć o naszych rodakach:):):) Król Wodziczka znalazłby rozwiązanie problemu:):):)  

zadymione i wyludnione ulice….

No i widzisz Eliszko, życie jest piękne i pełne radości, a my tutaj poruszamy takie dramatyczne tematy. Tak mógłby tylko powiedzieć ignorant, ktoś kto jest zapatrzony w czubek własnego nosa.

Wracając do naszego wieku, to faktycznie mamy poczucie spokoju i spełnienia. Nie musimy już się nigdzie spieszyć, możemy cieszyć się życiem i być tu i teraz, co nie zawsze jest takie proste. Nawet powstały teorie dotyczące rozwoju osobistego, które „mądrzy” zaliczają do trendów nowoczesnej mody, chociaż znani filozofowie Starożytnego Rzymu, Grecji doskonale znali ten temat. Niezwykle przyjemnie jest po prostu być, nie brać udziału w odwiecznej pogoni materialistycznego świata. 

Zachowanie Jona, coraz bardziej przypomina mi zachowanie jednego z głównych bohaterów filmu: Moje wielkie greckie wesele, który potrafił udowodnić pochodzenie z greki, każdego słowa! Mam to na co dzień i nawet wczoraj Jona podawał przykłady! Któregoś dnia, kiedy wyraziłam chęć nauczenia się języka greckiego Jona powiedział poważnie: Ty nawet nie zdajesz sobie sprawy, że już mówisz po grecku:):):) 

Teraz pożegnam się więc po grecku: kalinichta, czyli dobranoc /oczywiście pisownia jest inna/:) Buziaki dla Was od nas🥰❤️

PONIŻEJ LINK- OGLADAJCIE ŚMIAŁO!

Wideo Bing

7 lutego 2024 Eliszka

Kochana Milenko.

Dziękuję za Twoje szybkie odpowiedzi. Ja za trochę opóźniam nasze tempo, ale wczoraj właśnie byliśmy na zakupach w naszym mieście, które nie jest takie małe, bo 50 tys mieszkańców, to całkiem, całkiem… Zrobiliśmy zakupy na co najmniej 2 tygodnie i to zajęło nam trochę czasu. Później pojechaliśmy do sklepu budowlanego, następnie tankować paliwo i wreszcie wylądowaliśmy na naszym ukochanym deptaku. Deptak jest przepiękny, ma cudną energię i właśnie w tej okolicy znajdują się sklepiki, o których wspominałam. Teraz jest wysyp bananów pomidorów i cytrusów. ( ceny? Niemożliwie tanie.) Oprócz wspomnianych owoców kupiłam ogromny pęk pietruszki, o przecudnym zapachu. Na koniec wylądowaliśmy w naszej ulubionej kafejce, gdzie spożyliśmy moją ulubioną sałatkę. Na marginesie wspomnę, że pani przygotowała mi ją na bieżąco. Nie było kawy. I tutaj ,,szacun” dla H: tak długo indagował naszego młodego barmana, aż ten w miejscowym języku, wyjaśnił przerwę w pracy ekspresu do kawy aż do 17,00, ponieważ w czasie od 13- do 17,00 prąd jest bardzo drogi. Ja powiedziałam, ze ekspres do kawy ma sjestę, czym wzbudziłam fontannę śmiechu przy stoliku obok. Mieszkańcy są zachwyceni naszymi próbami porozumiewania się w ich języku. (Najciekawszą rasa są Anglicy, którzy absolutnie nie uczą się hiszpańskiego, do wszystkiego mają swoich prawników.) No cóż wypiliśmy piwo, zresztą przepyszne. Powracając do języka, uczymy się codziennie po 2 godziny i idzie nam nieźle. Do domu dotarliśmy około 17 i zajęliśmy się rozładunkiem zakupów, których było co niemiara. Koty dzielnie pomagały, zwracając uwagę na każdą wyjmowaną rzecz. Muszę się pochwalić naszą spiżarką. Taką spiżarnię mam po raz pierwszy w życiu. Jest cała wykafelkowane, stoją w niej ładne białe regały, a obecnie już wypakowane po brzegi wszelkim zapasami. Co ciekawe uwielbiam, swoim ,,gospodarskim okiem” sprawdzać ich stan. Milenko, ja wiem, że to takie przyziemne, ale nigdy nie miałam spiżarni i może dlatego nie robiłam zapasów. Mam zatem nowy obowiązek: zarządzanie produktami. Głównie interesuje mnie stan win i innych napojów, nie pozbawionych alkoholu. Kiedyś robiłam ogórki kiszone, kompoty ale później z braku ochoty i ogórków do kiszenia, zaniechałam tych czynności. Później musieliśmy oczywiście odpocząć przy herbacie i babeczkach, które kupiliśmy w warzywniaku. I tak czas mi zleciał, aż trzeba było iść do łóżka i znowu dwie godziny poświęciłam na czytanie Kobiet Donalda Trumpa. Dopiero dzisiaj wieczorem zabrałam się za pisanie do Ciebie, bo znowu dzień miałam pracowity. Kiedyś, przed pójściem na emeryturę martwiłam się, że dopadnie mnie nuda, tymczasem przez długie lata raczej mi nie grozi.

Ach Milenko, loty kosmiczne i takie tam dywagacje. Jeszcze w Polsce H chciał wciągnąć w dyskusję o nich kolegę. Z punktu widzenia H miała to być taka pogawędka o rzeczach niewyjaśnianych i innym spojrzeniu na nie. Tymczasem kolega stwierdził, że on uczył się w szkole i teraz wychodzi, że na darmo i on tak nie chce. Spotkanie zakończyliśmy bardzo szybko. Mnie i H. Dziwi bardzo takie podejście do rzeczywistości, do wszelkiej wiedzy, do odrzucania refleksji, zastanowienia się kto, co, jak i po co?. Mieliśmy także miłe nawet spotkanie z innymi osobami w naszym wieku, ze środowiska prawników, którzy zachowali się podobnie. Pan powiedział, że nigdy w życiu nie zmieni swoich poglądów. No cóż, można powiedzieć, że rycerze są wśród nas ( rycerze noszą na głowach hełm, którego się nie zdejmuje). Wow, rozmowa o tych ,,lotach kosmicznych”, a właściwie ich braku mogłaby skończyć się awanturą lub wyrzuceniem z domu. Reasumując : jesteśmy skonsternowani ludzkimi zachowaniami. Niemniej jednak idziemy naprzód i cieszymy się każdą chwilą. Wczoraj, gdy jechaliśmy szerokim alejami, obsadzonymi palmami, w słońcu i ciepłym wietrze czuliśmy, że dokonaliśmy najlepszego wyboru. Tak, to jest nasze miejsce i nasz kraj. Zawsze marzyłam o takim miejscu i wreszcie mam!

Jak wiesz naczytałam się sporo książek, w których została zawarta jakaś prawda. Chodzi o książki o Afryce. Opisano w nich mordowanie zwierząt i popalanie buszu. Robili to niestety biali ludzie. Tubylcy zawsze dbali o trzymanie ognia w ryzach. Podpalenia są opisane przez białych podróżników, którzy w przeciwieństwie do białych bandytów, dzieci diabła, byli tylko obserwatorami. Są opisane podpalenia buszu i nawet wiedza o osobach, które to czyniły. Serce mi się kraje, gdy czytam twojego maila. Trzy miliardy zwierząt. Milenko w mojej i H ocenie, to były i są podpalania. Niedawno, parę lat temu płonęła Grecja. Ktoś miał w tym jakiś interes, aby te zdarzenia powtarzały się nagminnie. To samo dotyczy potężnych pożarów w Australii. Normalny pożar nie miałby takiego zasięgu, zazwyczaj skończyłby się lokalnie. Tymczasem takie spektrum musiało być już wysterowane.

A u nas w Polsce pożar w 2020 r dla mnie był zastanawiający. Uważam, ze było to celowe podpalenie celem wypróbowania sprzętu gaśniczego, ludzi. Być może potraktowano to zdarzenie jako ćwiczenia…. Być może był pretekstem do zakupów na dużą skalę, jednym słowem KASA.

Ktoś może powiedzieć – weż się kobieto, puknij w łeb ale ja tam swoje wiem. Oto cytat:

Największy pożar od dekad
Biebrzański Park Narodowy jest najrozleglejszym w Polsce. W kwietniu 2020 roku doszło tam do największego pożaru w historii tego parku. Gaszenie bagiennych łąk i lasu w tzw. basenie środkowym BPN trwało osiem dni. Paliło się ok. 5,5 tys. ha parku i otuliny. W akcji gaśniczej wzięło udział ok. 1,5 tys. strażaków zawodowych i ochotników, pomagali żołnierze WOT, służby parku, leśne, okoliczni mieszkańcy. Do gaszenia używano samolotów i śmigłowców Lasów Państwowych, policji i Straży Granicznej.

Pożar w Biebrzańskim Parku Narodowym – podsumowanie oraz dalsze działania 28.04.2020 W wyniku pożaru Biebrzańskiego Parku Narodowego zagrożone wyginięciem na jego terenie są cietrzew i orlik grubodzioby. Te dwa gatunki są pod ścisłą ochroną – na terenie parku żyło ich zaledwie po kilka sztuk. Spaliły się ich tereny lęgowe i żerowiska.

Pożar w Biebrzańskim Parku Narodowym – Portal Gov.pl

Tutaj, już w nowym miejscu, moi znajomi z miasteczka sąsiedniego mówili o lokalnym, dość dużym pożarze. Został on ugaszony ale kosztem kilkudziesięciu spalonych hektarów. Powiedzieli, że było to podpalenie i faktycznie, po jakim czasie media podały sprawców. Nie wiem jak odnieść się do tych zdarzeń, ale my ludzie jesteśmy wciąż bombardowani rożnymi sytuacjami, które są kreacją tych złych istot. Mówię o dzieciach diabła i ktoś, kto rozumie temat, wie o co mi chodzi. Dzieci diabła są wśród nas i niestety będą kreować pandemie, wojny, niby ataki terrorystyczne, katastrofy wszelkiego rodzaju. Tylko wiedza i nasza świadomość może w przyszłości temu zapobiec. Po prostu budujmy egregor, on może zmienić dzieje świata i wyprowadzić nas do światła. Wyobraź sobie, że ci podli ludzie wywierają presję na nas i na zwierzęta, robią podły zamach na Naturę. Nie zapominają o swoich sztandarach z napisem Ratujmy Glob. Wprowadźmy Zielony Ład, a niestety to tylko ściema dla nas. Podobne odniesienie do żołnierzy mających na paskach napis ,,Got mit uns”.

Piszesz, mnóstwo ludzi znalazło się w szpitalach, a tymczasem komuś zależało, aby się tam znaleźli. W książce Kobiety Donalda Trumpa napisanej przez Ninę Burleig, jest fragment mówiący o bardzo bogatym człowieku ( rodzina Cabalów), który na swoim ponad 20 metrowym jachcie ma skóry, oraz wypchane ciała egzotycznych zwierząt, których już niewiele, a niektórych już nie ma. Podnieca go to, że on przyczynia się do ich całkowitego wytrzebienia. To są właśnie ludzie, dzieci diabła, którzy noszą geny trochę inne niż nasze. Nienawidzą zwierząt, roślin, nienawidzą nas ( zwykłych zjadaczy chleba, jak z pogardą mówią o rodzaju ludzkim wyrosłym z pnia, innego niż ich) To istoty zdemoralizowane, pozbawione wszelkich hamulców, nastawione na przyjemności, które niestety wchodzą w ramy horroru.

Autorka pisze o tych ludziach, że mają tyle skandalicznych sekretów, że normalny człowiek nie uwierzy i uzna je za zwykłe kłamstwa. I tutaj można wspomnieć, ze zwykli obywatele uciekają się do mechanizmu poznawczego, który przez socjologów jest zwany ,, złudzeniem normalności”. Z tym określeniem mamy do czynienia, gdy człowiek musi stawić czoła jakiemuś szokującemu, nieakceptowalnemu wydarzeniu lub informacji. Zatem kłamstwa wypowiadane przez człowieka posiadającego władzę, stają się akceptowalne. Niestety niekontrolowane, nienormalne, podłe zachowania ludzi władzy są akceptowane przez normalnych, zwykłych ludzi, którzy wypierają ze swojej świadomości ich podłość i wierzą słodkim kłamstwom. Wiem, co się działo w tzw Plandemii, dotarcie do ludzkim umysłów jest bardzo trudne.

H wymyślił dla nich nową nazwę i nazywa Papkinami, z racji połykania, bez najmniejszej refleksji papki medialnej oraz wiara we wszystko, co media im serwują. Zatem Fredro, Zemsta i Papkin zostali uwiecznieni na naszym blogu. Hurra!

H wymyślił za to dla nas nowe nazewnictwo, ja jestem ,,Miejscowa” a on ,,Tutejszy”. Właściwie to dane ściągnął z wiersza Tuwima, który brzmi następująco:

Zapytasz skąd takie nazewnictwo? Zamiast kłócić się i obrzucać ,,panienkami” mówimy do siebie, Ej tutejsza, ej miejscowy i mamy spory ubaw. Przy okazji sytuacja zostaje rozładowana i super! A właściwie to z naszymi wariackim pomysłami, nieprzystającymi do realiów i poglądów polskiego życia, ten ,,miejscowy” i ,,tutejsza” jak najbardziej na czasie. Ha, ha…

Faktem jest, że poruszamy tematy, które niejednego o gęsią skórkę mogą przyprawić, niemniej jednak jesteśmy także obserwatorkami tego świata i owe zdarzenia są przepuszczane przez nasze umysły, filtrowane i oceniane. I tak chyba być powinno, lepiej wiedzieć, zdawać sprawę z zagrożeń i im przeciwdziałać w stopniu możliwym do wykonania. Owszem w większości cieszymy się życiem, celebrujemy jego chwile ale chcemy też dać coś od siebie….Nasza kochana czytelniczka ratuje zwierzęta jak może i jak umie. Dobrze, Milenko, ze zauważyłaś Jej determinację oraz chęć zapoznania się z faktami opisanymi w Internecie. Uważam, że nie każdemu chciałoby się po pierwsze ratować, a po drugie zapoznać się z biologią ratowanych istot. Cieszę się, że Ksenia jest w naszej bajce.

Pamiętam, jak w roku 2016 chyba pojechaliśmy z H i naszym Agatem ( to kot) w góry, była piękna ale jeszcze dość chłodna wiosna. Podczas wędrówki do miasteczka napotkaliśmy ogromne ilości żab przechodzących przez drogę. Na dodatek wędrowały one z prawa na lewo, a druga grupa z lewa na prawo. Przenosiliśmy je i zatrzymywaliśmy samochody, aby nie zostały rozjechane. Nie wiem, czy to coś dało. Możliwe, ze najbardziej wygranymi były te uratowane, wędrujące już z godów. Gody odbywały się po drugiej stronie szosy w wielkim zbiorniku retencyjnym. Natomiast, te uratowane i przeniesione na drugą stronę drogi miały już ułatwioną trasę do wody, ale co stało się podczas powrotu? Nie wiemy, bo byliśmy tyko 3 dni. W każdym bądź razie uratowaliśmy ile się dało. H wykonał też podstawki aby łatwiej było im się wdrapać na bardzo wysoki krawężnik. Mam nadzieję, ze jakieś tam żabie pokolenia wyrosło i zapewne już jako dorosłe znowu wyruszyło w morderczą podróż do zbiornika wodnego. Ech, Milenko ile tych zwierzaków wszelkiego rodzaju i maści uratowałam, niby to kropla w morzu ale dzięki nam świat nie zginie. Mówią, że jeśli nie zdepczesz ostatniego źdźbła trawy i pochylisz się nad skowronkiem, to świat będzie uratowany. Oj ale się rozpisałam. Pozdrawiam Was serdecznie, na deserek zamieszczam link do Greckiego wesela. Buziaki Eliszka

moje wielkie greckie wesele cały film – Wyszukaj Filmy(otworzy się w nowej karcie)bing.com/videos/riverview/relatedvideo?q=moje wielkie greckie wesele cały film&mid=2782292C4FF2BBB2971B2782292C4FF2BBB2971B&ajaxhist=0

A poniżej komedia romantyczna, akcja dzieje się na CYPRZE.

  Milenka 9 lutego 2024            

Witaj Eliszko,

Pewnie Ciebie nie zdziwi fakt, iż właśnie wróciliśmy z naszej kochanej Cronulli. Zauważ że używamy zaimka naszej, a nie mojej. Powód jest dość prosty, ponieważ Jona z początku buntował się, że wybieram to samo miejsce na nasze wędrówki. Bunt trwał do czasu kiedy stwierdził, że teren ten doskonale nadaje się na jego fotograficzne łowy i dlatego spokojnie mogę używać zaimka „nasza” Cronulla:) Z każdej takiej wyprawy wraca podekscytowany, siada do komputera, aby na większym ekranie obejrzeć swoje trofea, a jest co oglądać! Ja nie poluję jak wiesz, ale za to z przyjemnością oddaję się błogiemu relaksowi podczas kąpieli. w oceanie.

Ten przepiękny mural, niedaleko plaży. Miejsce dość nieciekawe ale malunki odwracają uwagę od jego brzydoty.

Woda dzisiaj cudna, temperatura odpowiednia i trudno mi było wyjść z basenu:):):) Dzisiaj miałam okazję być pomocną przy niewielkim urazie, jakiego doznał pewien pan. Otóż zobaczyłam mężczyznę, który próbował zmyć krew z rany na nodze, a tak właściwie to jego żona spłukiwała paskudne zadrapanie wodą. Ponieważ ja i Jona jesteśmy zawsze przygotowani na różne życiowe przypadki i wypadki, więc sięgnęłam do mojej przepastnej torby, gdzie schowane są materiały opatrunkowe / spirytus, plastry itp/ Pospieszyłam z pomocą i poczułam się co najmniej jak siostra przełożona, ku zdumieniu, ale i też zadowoleniu tej pary. Byli zaskoczeni, że jestem tak dobrze przygotowana, a ja pękałam z dumy! No i widzisz, ratuje nie tylko zwierzynę i robactwo, ale też rodzaj ludzki:):):)

Kilka dni temu podczas pobytu w naszej przystani, zauważyłam dziewczyną, której łzy lały się strumieniem. Ktoś próbował ją pocieszać, a inni gorączkowo szukali czegoś w wodzie. Okazało się że dziewczę zgubiło 

w wodzie pierścionek zaręczynowy z diamentem. Panna zalewała się łzami, a część plażowiczów „rzuciła” się do wody na poszukiwania. No cóż zdawałam sobie sprawę że to jest ocean, a nie wybetonowany basen na zwyczajnej pływalni, lecz dołączyłam do poszukiwań, rozmyślając nad życiem. To oczywiście jest strata, ale cisnęło mi się na usta pytanie: czy to jest najważniejsze? Czy przez to jej narzeczony zerwie zaręczyny? 

Czy nie jest to materialistyczne podejście do życia, które powoduje, że każda strata wytrąci nas z równowagi? Czy nie za bardzo /w przeciwieństwie do wyznawców Buddyzmu/ przywiązujemy się do rzeczy materialnych?

Gromadzimy je przez całe życie, ciężko pracując i ciągle nam mało. Rzeczy materialne stają się miernikiem naszego statusu społecznego, oczywiście mam tutaj na myśli osoby, którym czas mija na kolekcjonowaniu tych dóbr po to tylko, aby zdobyć uznanie społeczne. To jest naprawdę trudny temat, ale takie miałam przemyślenia kiedy zobaczyłam tę płaczącą dziewczynę. Ja uczę się powoli nie przywiązywać do przedmiotów, aczkolwiek szanuję te które posiadam. Jestem jednak czasami przerażona ilością zgromadzonych bibelotów, które muszę jednak przyznać upiększają miejsce w którym mieszkam?.Długo by jeszcze można dywagować na ten temat, ale przecież muszę poruszyć istotny temat pietruszki :):):) 

Napisałaś, że kupiłaś duży pęczek pietruszki, a moje myśli od razu powędrowały do pięknych drewnianych skrzynek, które zbudował Jona, a które udają ogródek:) Pietruszki tam w brud, a pachnie i smakuje przepięknie, zupełnie inaczej niż ta którą zdarzało mi się kupować. Jona dostał od sąsiada jedną sadzonkę pomidora i nasze zbiory były ogromne w postaci /do tej pory/ 4 pomidorów:):):) Jesli chodzi o zaprawy, to dawno już zarzuciłam wekowanie i nie mogę powiedzieć żebym była z tego zadowolona, bo przecież co swoje to swoje! Niestety, tak jak już wspominałam nie ma tutaj dobrych, pachnących warzyw i owoców i prawie wszystko jest odmrażane przed sprzedażą…Tak na marginesie, to pobyt w Polsce też przekonał mnie, że nasze warzywa i owoce dawno już nie przypominają tych, które jadłam jako dziecko. Nawet smak masła jest inny, a przecież pamiętam jak palcami robiłam dziury w maśle /chcąc uszczknąć troszkę/, podczas gdy moja mama zajęta zakupami niczego nie podejrzewała:):):)

W tym miejscu Eliszko, nawiążę do tego o czym pisałaś, a mianowicie o świecie, który na naszych oczach się zepsuł. Ale przecież sam tego nie zrobił, tylko MY przyczyniliśmy się do jego zguby…Owszem próbujemy go ratować, przenosząc żaby, robaki, gąsienice i tym podobne stworzenia, lecz dopóki są na tym świecie córy i synowie diabła /jaszczury/ nasze zmagania mogą mogą sczeznąć na niczym. Chcę włączyć optymistyczne myślenie i czasami z powodzeniem rodzi się nadzieja na lepszy świat, bo bez tego trudno jest żyć. Oboje z Jona zdajemy sobie sprawę, że te wszystkie tzw samoistne pożary, są z nazwy tylko samoistne, a w rzeczywistości ktoś za tym stoi, aby się nachapać jeszcze więcej, aby zdobyć tereny pod budowę, aby czerpać zyski ze źródeł i bogactw, które do ich nie należą! Wystarczy zainteresować się historią Aborygenów i ich totalnym zniszczeniem, za które teraz rząd australijski przeprasza! Jak można przeprosić za totalną eksterminację, za zniszczenie bogatej kultury, która już się nie odrodzi, za zabrane od matek dzieci. Jesteśmy okrutni i życie ani historia niczego nas nie nauczyła. Miałam nadzieję, że tragiczne wydarzenia mogą być lekcją, lecz tak się nie dzieje. Smutne ale prawdziwe, tak jak to, że ciągle są wśród nas tacy, dla których sprawianie komuś bólu jest przyjemnością, a zabijanie jest grą komputerową. Jest tak jak powiedziałaś, ludzie nie chcą o tym wiedzieć, bo ta wiedza mogłaby ich zabić lub wnieść w ich życie niepokój, czyli dajemy przyzwolenie na traktowanie nas w ten sposób. Mamy sporą kolekcję tzw tribal art, czyli przedmiotów, które mają swoja historię i zostały wykonane przez członków różnych plemion przy użyciu prymitywnych narzędzi. Jona interesuje się tym od dawna i ma sporą kolekcję jak wiesz. Oglądaliśmy nie tak dawno program, w którym kustosz angielskiego muzeum chwalił się zbiorami z mosiądzu. Nie wspomniał tylko o tym, że aby to zdobyć angielscy najeźdźcy wycięli w pień całe plemię w Benin i teraz Anglicy szczycą się posiadaniem 900 obiektów historycznych, splamionych krwią wymordowanych ludzi. No i widzisz kochana, historia lubi się powtarzać i do tej pory pokój na świecie jest tylko naszym pobożnym życzeniem. Ach, bardzo poważnie się zrobiło, ale przecież zaliczam się do istot myślących, więc trudno jest przejść obojętnie nad niektórymi sprawami. 

I następny….

Co do lektury książki: Kobiety Donalda Trumpa, choć jej nie przeczytałam /ponoć jest rozchwytywana/ to mam wątpliwości, czy podane fakty są w 100% zgodne z prawdą. Jest to związane z moją niewiarą w to, iż ktokolwiek w dzisiejszych czasach pisze tzw prawdę obiektywną. Być może dlatego mam przerwę w czytaniu, co trochę mnie niepokoi, ale póki co, nic nie mogę na to poradzić. Takie ogarnęło mnie zniesmaczenie, że napawa mnie wstrętem oglądanie wiadomości / nie oglądam więc/ programów w których opluwa się wszystkich za wszystko, bez podania powodów, ot tak dla przyjemności dokopania. Mamy Eliszko takie samo zdanie na ten temat, więc wiem że mnie zrozumiesz, ale cieszę się że jest też sporo osób, które obudziły się z głębokiego snu:)

Teraz bardziej optymistyczny temat Twojej spiżarni! Matulu kochana, jak pięknie brzmi to słowo: spiżarnia! Ja /chociaż jestem wegetarianką/ widzę już wiszące wędzone kiełbasy, boczki, i tym podobne wyroby, ale wiem że w Twoim „królestwie” nie ma takich „smakołyków”, bo i Ty jesteś wege:) Za to nie pogardziłabym napojami z zawartością:):):) ponieważ wiem, że jesteście smakoszami i nie jedną naleweczkę znalazłabym w tym przybytku rozkoszy:):):) Ach jak pięknie i smakowicie kojarzy mi się takie miejsce, którego teraz ze świecą szukać, z tej prostej przyczyny, że większość zjadaczy chleba w pogoni za „dobrami” zrezygnowała z jedzenia potraw przygotowywanych w domu. Prawda czasu, właśnie czasu, ponieważ wspomniani zjadacze wracają zmęczeni do domów wieczorem, nie mając już siły ani ochoty na kuchenne eksperymenty. Pamiętam mój dom, w którym siadało się rodzinnie przy stole i jadło posiłek. To sem ne wrati Pani Havrankova:):):) Oj, oj troszkę przesadziłam, ponieważ my z Jona jadamy w domu, ale spiżarni niestety nie mamy:):):)

Eliszko, prześlę kilka filmikow, ktore jak zwykle nagrałam będąc na Cronulli:) 

Idąc dalej pojawia się obraz oceanu, jakże piękne, prawda??

Ściskam Was mocno i bardzo cieplutko?

Milenka

Eliszka 9 lutego, wieczór 2024

Kochana Milenko,

Dziękuję za filmiki, jeszcze ich nie obejrzałam ale wrzuciłam zdjęcia murali, które są fascynując. W naszym byłym kraju jak sama widziałaś, są murale ale tak wspaniałych, mocnych barw i realistycznych obrazków nie widziałam. Dużo ich jest w Warszawie, niemniej jednak w mojej ocenie dość toporne.

Powracając do Twojej opinii o biografiach, to zgadzam się. Akurat autorka tej obecnej, jest osobą z innej opcji politycznej niż Trump. Chcąc wyłuskać jakieś prawdy, trzeba poczytać biografie napisane przez sympatyków oraz oponentów i tak też zrobiłam. Po przesianiu informacji doszłam do wniosku, ze postać ta i jego otoczenie nie wzbudzają mojej sympatii. Myślę, ze to skromne stwierdzenie wystarczy, bo po co rozczulać się nad tego typu osobami. Czytanie tej książki było o tyle ciekawe, że autorka przemyciła dużo zjawisk modowych, psychologii, historii, socjologii….Nie skupiła się na głównej osobie ale na otaczających go kobietach i opowieść rozpoczęła od początku stulecia.

Milenko! Pan Wodziczka do nas przyjechał! Parę listów wstecz pisałaś o KREACJI, patrz rozmawiałyśmy o panu Wodziczce i zmaterializował się w naszym cudnym zakątku, wręcz niewiarygodne, że w cudnym zakątku pada deszcz. To rzecz niesłychana…Przez prawie dwie godziny robiliśmy z H porządki z wodą. Wszędzie, gdzie się dało były podstawiane zbiorniczki na wodę. Niektóre z nich przelewały się niemożliwe, zatem mieliśmy dodatkowe zajęcie. Przenosiliśmy wodę do dużego pół kubikowego zbiornika ale ten szybko został napełniony. Cieszymy się bardzo, bo rośliny zostały bardzo dobrze nawodnione i może na miesiąc im starczy. Jutro zrobię zdjęcia i zobaczysz jak to wygląda. Nie nagrałam filmu, bo mocno padało, tak, ze nasze płaszcze przeciwdeszczowe przemokły do suchej nitki. Teraz nad górami roztacza się mgła. Nic nie widać w promieniu paru kroków. Jest ciepło, prawie 18 stopni ale zmoknięcie nie jest zbyt przyjemne. Rośliny oddychają pełną parę, drzewa obsypane kwieciem, przyleciały małe ptaszki, ćwierkają i pogwizdują jak szalone. Powietrze jest nasycone parą wodną, co zdarza się zaledwie parę razy w roku. Generalnie jest ciepłe i suche, wiatry także, te słabsze i te silniejsze zawsze są ciepłe i suche. Jesteśmy bardzo podekscytowani deszczem, który na razie był obfity ale spokojny. Najciekawsze są deszcze monsumowe, z nieba spada dosłownie kaskada wody, trwa to najwyżej pół godziny ale wszystko jest zmoczone do suchej nitki. Przelotne monsumy powinny pojawić się w maju, mamy zatem możliwość zaopatrzenia się w wodę, przed niemożliwymi do przeżycia letnimi upałami, które na szczęście trwają 3 miesiące. Oprócz prac związanych z zagospodarowaniem wody uczyliśmy się języka i znowu zrobił się wieczór. Rano, tzn gdzieś około południa ( niestety jesteśmy śpiochami i nawet w słoneczne dni wstajemy nie wcześniej niż o 10.) stwierdziłam, że obecnie czas jest jakiś inny. Kiedyś godzina była dłuższa, a teraz mam wrażenie, że jest bardzo skrócona. Rozumiem, że to subiektywne odczucie. Milenko, jakoś dzisiaj nie idzie mi to pisanie, chyba nie mam weny. Pozdrawiam serdecznie i buziam Eliszka

A ku przestrodze aby nie wierzyć politykom, świetny film o nich na wesoło.

Milenka 11 lutego 2024

Eliszko,,

Jak wiesz spędziłam dzisiaj kolejny dzień na Cronulla, rozkoszując się tym pięknym miejscem i oczywiście kąpielą w oceanie. Niebo dzisiaj było zachmurzone, a słońce tylko na chwilkę pokazało swoją twarz, chociaż wiem, że zdradliwie spozierało zza chmur. Dlaczego zdradliwie zapytasz? Ponieważ większość spacerowiczów nie zdaje sobie sprawy, że nawet kiedy słońce jest niewidoczne, to potrafi nieźle przysmażyć skórę! Niestety ja się zdrowo spaliłam kilkanaście lat temu! Miałam 5 dni czasu aby zrobić z siebie czekoladkę przed imprezą weselną /szczęście że nie moją!/

Efekty były bardzo bolesne, a skóra długo schodzila ze mnie płatami! 

 Za głupotę trzeba ponoć płacić, a

cena była wysoka, bo moje plecy przypominały grzbiet biedronki, czyli całe w piegach! 

Ale przecież słońce jest nam niezbędne do życia, o czym się milczy, lub straszy się nas konsekwencjami zbyt długiej ekspozycji na jego promienie.

A jednak czytają….metro w Sydney

No cóż, strach ma być naszym codziennym towarzyszem, ponieważ wtedy jesteśmy bardzo podatni na wszelkiego rodzaju manipulacje. Nie o tym jednak chciałam Tobie powiedzieć, bo dzisiaj uświadomiłam sobie po raz kolejny jak działa nasza wyobraźnia i co potrafi nam podsunąć.

Wybrzeże w Sydney.

Otóż spacerując wzdłuż oceanu, zobaczyłam mężczyznę, który pakował deskę surfingową /i znów angielszczyzna/ po zakończonym treningu. Moim oczom ukazała się jego doskonale wyrzeźbiona sylwetka , ciało jędrne i pięknie opalone. Wyobraźnia podpowiedziała mi, że ów mężczyzna jest młodzieńcem, który właśnie zakończył hmmm pływanie na desce /po polsku mówiąc/ Przechodząc dalej odwróciłam się i ujrzałam twarz tego mężczyzny i wtedy doszłam do wniosku /chyba nie błędnego/ że ma ok 70 lat:):):)  W tym przypadku podziałało na mnie myślenie życzeniowe, które totalnie zmieniło obraz:):):) 

Tablica w Parku Botanicznym koło Opery w Sydney. Hibiskus jest bliskim krewnym bawełny. Malajki noszą kwiaty hibiskusa za lewym i prawym uchem. Uwaga: kwiat za lewym uchem mówi: jestem zajęta, tworzę związek. Kwiat za prawym: Jestem wolna, szukam partnera.

No i jak tu sobie ufać:):):) Tak czy inaczej jestem pełna podziwu dla tych wszystkich młodzieńców i jak się okazuje nie tylko młodzieńców za niesamowity zapał i upór w ujarzmianiu wzburzonych fal oceanu. Ryzyko, o którym już wspominałam  jest na co dzień wpisane w ich życie i

budzi mój zachwyt fakt, że nieustannie, bez cienia rezygnacji ciągle wspinają się na wysokie fale po to tylko żeby potem upaść i zanurzyć się w głębinie. Podobnie jest z nauką chodzenia u dzieci. Ostatnio miałam okazję obserwować maluszka, który dziesiątki razy upadał I natychmiast się podnosił żeby iść dalej. No i jaki z tego wniosek? Wszystko wymaga naszego wysiłku i samozaparcia, że nie wspomnę o konsekwencji. Nawet jeśli wiele razy się potykasz, idź dalej i nie rezygnuj, bo tylko w taki sposób możesz wspiąć się na szczyt góry. 

W teorii wszystko jest proste, lecz praktyka czasami się z nią rozmija. Rozmawiałyśmy o nauce języka i powiedziałaś, że każdego dnia

Opera w Sydney. Dzisiejszej niedzieli 11 lutego 2024 rozpoczął się chiński rok Smoka, w związku z czym do miasta zjechały tabuny turystów….

staracie się poświęcić dwie godziny, aby poznać nowe zwroty i nauczyć się słownictwa. No i jest to kolejny przykład wspinaczki na jakiś poziom, który sobie obraliśmy. Tak prawdę mówiąc to dobrze, że nasza rozmowa skierowała się na ten temat, bo jak wiesz zamierzam uczyć się języka greckiego! Już poczyniłam pierwsze kroki, ale przede mną fale oceanu do pokonania i Ty mnie  zmobilizowałaś podczas naszej pogawędki:) KONSEKWENCJA to jest kluczowe słowo, lecz nie chcę się obwiniać jak się „potknę”, bo przecież jesteśmy tylko ludźmi😛 Dlatego nie robię jakiegoś szczególnego planu, ale może to i niedobrze, bo miałabym co odhaczać:):):) 

Och Eliszko, jakie z Was pracowite pszczółki! Zbieracie wodę deszczową dla Waszych roślin!

No i tutaj ukłon w Waszą stronę za takie podejście i wysiłek! Myślę że należycie do niestety, nielicznego grona ludzi, którzy to robią…Tak zwana większość nie przykłada do tego wagi dopóki nie zobaczy dna. 

Park Botaniczny. Lwy zostały ufundowane przez sponsorów w roku 1989. De facto, różne zakątki parku mają swoich sponsorów, dlatego jest tak piękny.

Co do klimatu, to w Australii występują obfite deszcze, które tutaj nazywane są bora bora i trwają bardzo krótko. Któregoś dnia byłam na plaży i pogoda była przecudna, po prostu marzenie, niebo bez jednej chmurki a temperatura powyżej 30′. Nagle nie wiedzieć skąd przypłynęła jedną jedyna chmura i w tym momencie zaczął padać ulewny deszcz, co ja określam jako: ściana deszczu! Wszyscy w popłochu zaczęli uciekać, lecz i tak nic to nie dało, bo byliśmy przemoczeni do suchej nitki! Po chwili chmura zniknęła, tak szybko jak się pojawiła i na niebie pokazało się słońce! Pamiętam że było to dla mnie niezrozumiałe /byłam świeżynką w Australii/, lecz później przyzwyczaiłam się do takich nagłych zmian pogodowych i teraz jestem zawsze przygotowana, czyli parasol jest moim nieodłącznym atrybutem!  Wiatry tutaj i owszem  wieją i to z niebywałą siłą, porywając

wszystko co jest na ich drodze i to wcale nie są tajfuny! Zimą taki wiaterek, niby niewinny potrafi przewiać Ciebie na wylot, choć zimowe temperatury nie są bardzo niskie i oscylują w granicach od 12′-20′. Oczywiście noce są znacznie chłodniejsze /np.2’/ i czasami trzeba było nakładać koc na kołdrę! Ja nie jestem zmarzluchem, ale dla Jona zima jest najmniej ulubioną porą roku i zawsze z utęsknieniem czeka na wiosnę. Najchętniej pewnie zapadłby w zimowy sen:):):)

Właśnie kończę mój list wracając 

z Woy Woy /nazwa aborygeńska/ 

To tam znajduje  się grecka tawerna, do której  jeździmy każdego tygodnia. Dzisiaj było sporo gości,  atmosfera cudna, a dla mnie to przecież jak woda na młyn i rzeczywiscie pracowało nam się wspaniale, szczególnie że kilka osób ruszyło w tan!  ! Wracam zmęczona lecz szczęśliwa:)

Kochani, pozdrawiam Was i mocno buziam mając nadzieję że udało Wam się pozbierać całą wodę

Milenka

Eliszka 12 lutego 2024

Kochana Milenko, 

Bardzo serdecznie dziękuję za filmiki. Odbyłam Z Tobą niezwykłą podróż i spędziłam czas, wyobrażając Twój cały dzień. Bardzo piękne to Sydney ale ludzi też co niemiara…  Sydney – Wikipedia, wolna encyklopedia

Sydney (wym. [ˈsɪdni]) – miasto w Australii położone nad Pacyfikiem, stolica stanu Nowa Południowa Walia. Jest największym miastem Australii i Oceanii z liczbą ludności wynoszącą 5,4 mln mieszkańców, mieszka w nim 20,8% populacji państwa . Założone w 1788 roku jako pierwsze australijskie miasto , … Zobacz więcej

Wow, 5 i pół miliona osób, ta metropolia może przytłaczać. Ja i H jesteśmy jednak pełnokrwistymi ,,wieśniakami”, dlatego mieszkamy w takim, spokojnym miejscu – nasze miasteczko ma zaledwie 50 tys mieszkańców. Na szczęście Ty zawsze byłaś ,,miastowa”, a ja w Twoim mieście w Polsce, przeżyłam jedynie czas studiów. Później ,,prowincja”, tam czułam się dobrze.

W Warszawie, też nie chciałam mieszkać, wolałam dojeżdżać do pracy. W Twoim świecie jest pięknie, jest tłoczno, mnóstwo ludzi, cudne budynki, wielkie statki, nawet ten statek muzeum poraża nie tylko wielkością ale i pewnego rodzaju charyzmą. W mojej ocenie, on tam po prostu pasuje i gdyby go zabrakło, można byłoby odczuć jakąś pustkę. O operze pisać nie będę ale wspomnę, że na studiach ( rok 1981) mieliśmy zajęcia z budownictwa i omawialiśmy projekt tego budynku. Po raz pierwszy dowiedziałam się o technologii betonu naprężanego, której użyto do budowy muszli w tym ogromnym obiekcie. Minęły 43 lata i temat powrócił. Tutaj odnośnik dla chcących się dokształcić. Sydney Opera House – Wikipedia, wolna encyklopedia

Sydney Opera House – gmach opery w stylu nowoczesnego ekspresjonizmu, położony na przylądku Bennelong Point w Sydney. Opera budowana była w latach 1959–1973 , wykonana została ze stali, betonu i szkła. Otwarcie nastąpiło 20 października 1973 – na uroczystości z tej okazji przybyła … Zobacz więcej

A tymczasem sprawa Aborygenów, o których opowiadał przystojny Pan Przewodnik w Twoim filmiku. Tak, skala eksterminacji ludzkich istnień jest ogromna. Indianie w Ameryce, Aborygeni w Australii, Plemiona Koczownicze w Afryce ( wymordowane na ogromną skalę). Ludność Afryki została okropnie zdegradowana w XX wieku, o czym raczej nikt nie mówi. Znam twój ból i ból Australijczyków, którzy depczą po ziemi płaczącej po swoim ludzie. Wszystkiemu winne narody anglojęzyczne i niemieckojęzyczne i wszystkie mamiące nas wzniosłymi ideałami. Tak naprawdę oni nadal tkwią w epoce niewolnictwa. Muszę to wykrzyczeć! Król Belgów na zachętę dostał od Ligii Narodów, potężne afrykańskie państwo do zarządzania ( 100x większe jak Belgia). Poziom bandytyzmu za jego rządów mógł być porównany tylko i wyłącznie do wyniszczających lokalne narody ( Majowie, Aztecy) rządów hiszpańskich, niestety, ale taka jest prawda. U nas anglojęzyczni, są wszędzie: w centrach handlowych, w mieście obsiadują knajpki, na wybrzeżu, w parkach, na statkach, w portach…. Ja dostrzegam w nich jedynie konsumentów: starają się zjeść, wypić, kupić, co się da i ile się da. Latem już od rana okupują wszelkiego rodzaju restauracyjki, bary, kawiarenki, pijąc, paląc bez opamiętania. O ile nie zobaczysz ich z butelką piwa, papierosem w ustach, czy kieliszkiem wina, to na pewno ujrzysz pchających wyładowane wózki sklepowe. Są brzydcy, biali, boją się słońca, na dodatek – nie zadbani. Jeżdżą samochodami w ,,stanie nieważkości”. Nasi znajomi mieli zderzenie z panią ,,anglojęzyczną”, która na rondzie ( sama wiesz, ze oni mają problem na rondach, ze względu na inny kierunek jazdy) po prostu wjechała im w bok samochodu i do tego zrobiła awanturę na 10 fajerek. No cóż – panowie świata. Nie widzę wśród nich kogoś, kto zasłużyłby na naszą uwagę lub wzbudził sympatię. Dodatkowo większość z  nich prowadza się z brudnymi psami, które później nie są brane do samolotu i zasilają schroniska tego kraju.  Historia ich niechlubna i na dodatek piszą ją nadal, w sposób może i gorszy, niż kiedyś, bo teraz ,,działają w świetle niby prawa”. A Indianie prawie wyginęli, rdzenni Peruwiańczycy schronili się w góry, Meksykanie jeżdżą na żebry, Aborygeni na marginesie. Narody przeganiane całymi stadami z miejsca na miejsce…Ot życie….

Piękny za to park koło opery, a rośliny Milenko, prawie wszystkie można spotkać w moim ogrodzie lub okolicy. Natomiast kaktus o pięknej nazwie Facilla, to nasz higos chumbera. Jedna różnica, ten kaktus w ogrodzie botanicznym jest traktowany po królewsku i ma wody pod dostatkiem. A nasze biedne chumberos rosną na skalistych zboczach, w ostrych promieniach słońca i nikt ich nie podlewa, a jednak biedaki rodzą mnóstwo małych, okrytych kolcami owoców. Kolce nie są trujące, bo sama miałam z nimi styczność i jakoś żyję. Sukulenty zaś, które pokazałaś w filmiku znajdziesz na terenie naszej posesji. Faktycznie nie trzeba ich podlewać ale ja w największe upały dawałam im pić, w końcu to żywe istoty. Mówiłaś o rejsie statkiem- chciałabyś nim popłynąć i jest to Twoje marzenie. No tak, Milenko, kto wie, może przyjdzie taki dzień, że rozpoczniesz swoją wymarzoną podróż. Jak? Nie wiem. A jak było 10 lat wcześniej? Teraz już wiemy. Moja konstatacja w sprawie roślin australijskich: U nas rosną takie same. I co tu mówić, niby dwa odległe kontynenty, a roślinki takie same. A teraz o naszym Cudnym Zakątku. Pan Wodziczka rozgościł się w okolicy i popaduje od czasu do czasu. Dzisiaj byliśmy w naszej ,,metropolii” aby dokupić zbiorniki na wodę, bo nasze obecne wszystkie pełne. W mieście ciepło, parno, nawet duszno. Odetchnęliśmy dopiero w domu, co góry, to góry. Niby parę kilometrów od morza, a już inaczej… Opowiadałam Tobie o moich 8 kilogramach książek, które podarowano mi na moje urodziny. Śmiejesz się? No tak, nazamawiałam w naszym polskim sklepie internetowym kilkadziesiąt książek ale okazały się nie na sztuki, lecz na wagę. Trzeba było je zapakować i wysłać do innego kraju, a paczka waży w kilogramach. Wyobraź sobie, ze ta firma robi wysyłki na cały świat. Australia oczywiście jest na pierwszym miejscu ale chyba z racji literki ,,A”. Kiedyś jak byłam w czasie zgłębiania wiedzy ezoterycznej, marzyłam o posiadaniu kart w swoim domu. Chciałam aby było ich dużo. I tak się stało, marzenia spełniły się, bo otworzyłam wydawnictwo i pudła z kartami mojej produkcji zalegały całe domostwo ( szczęście, że poszły do ludzi). Natomiast w sprawie książek, przez ostatnie lata mówiłam, ze przeczytałam takie ilości książek, że nie można ich szacować w sztukach, bardziej obrazowe są kilogramy, a nawet tony. I patrz, podświadomość jednak pracuje, teraz dostaję je na kilogramy, bo inaczej nie wychodzi. Zazdroszczę Tobie dostępu do biblioteki, bo tutaj raczej nie ma szans, a na nośnikach elektronicznych, to jeszcze nie. Zresztą i nasza wierna czytelniczka pisze, ze ona woli papierową formę i ja także. Wczoraj skończyłam ostatnią z mojej urodzinowej dostawy i chyba czas, aby znowu coś zamówić. Zwłaszcza, że transport trwa około miesiąca. Obejrzeliśmy film, o którym pisałaś i rzeczywiście inny świat. Niestety puste miasteczka, całkiem wymarłe są we Włoszech i u nas także. Nawet oglądałam na portalu zdjęcia pięknego domu na sprzedaż, ale gdy weszłam w mapy, zorientowałam się, że okoliczne domy są już opuszczone. W efekcie dowiedziałam się (dzwoniłam), że mieszka tam kilka osób. Fenomenalne, jak można sprzedawać taki dom? Właściwie to można, tylko, kto zdecyduje się mieszkać w wymarłej osadzie? Rozumiem, tak jak nasz dom na pustkowiu ale jakichś tam sąsiadów w promieniu kilometra mamy i usadowiony jest w zieleni, a nie wśród budynków, które za chwile mogą stać się ruinami. No cóż, świat nas zadziwia i zadziwiać będzie nadal. Pozdrawiam Was serdecznie Eliszka

Milenka 13 lutego 2024

Och Eliszko, czy ze mnie taka miastowa panna to nie wiem:) Wyobraź sobie, że zawsze lubiłam zaciszne miejsca, las, wieś. W bardzo odległym czasie, kiedy przygotowywałam się do matury, jeździłam do koleżanki, która mieszkała na wsi. Jej brat był najprawdziwszym leśnikiem, a ich ojciec chodził na polowania /czego oczywiście nie pochwalam/ Któregoś dnia wróciłyśmy z koleżanką ze spaceru i w korytarzu domu ujrzałam miskę 

z wodą i z czymś krwawym, pływającym w tejże misce. Na moje pytanie: co to jest, otrzymałam szokującą odpowiedź: ach to jelonek, którego tato dzisiaj upolował, a dziczyzna musi się wymoczyć….Dla mnie to był ogromny szok, jak również uganianie się za kurami, aby w końcu je schwytać i ukręcić im łeb! Jednak oprócz tych drastycznych momentów był to dla mnie cudny czas spacerów leśnymi dróżkami, jedzenie porzeczek prosto z krzaka, zrywanie czereśni i objadanie się nimi aż do bólu brzucha. Jednak hitem mojej przygody była najprawdziwsza wiejska zabawa, z najprawdziwszą wiejską orkiestrą, z herbatą w szklance i pączkiem na serwetce:):):) Mam gdzieś nawet pożółkłe już zdjęcia i zawsze z ogromnym sentymentem je oglądam. Niestety czas matury zbliżał się dużymi krokami i trzeba było opuścić tę oazę spokoju, a przyznam szczerze że nie chciało mi się wracać do miejskiego zgiełku i zawsze chętnie powracałam do tego miejsca. Namiastką mojego niespełnionego marzenia, był ogródek /działka/ 15 km od mojego miejsca zamieszkania, w pięknej okolicy nieopodal jeziora. Tam spędzałam każdą wolną chwilę i z bólem serca wracałam do miejskiego życia. No i widzisz Eliszko, jaka tam ze mnie miejska dziewczyna😛 

Moje obecne miejsce zamieszkania znajduje się ok 14 km /25 minut jazdy pociągiem/ od Sydney. Piękna i cicha okolica w pobliżu lasu, pełna przeróżnej roślinności i ptaków, które co rano budzą nas swoim świergotem.

Powrót z pracy do domu jest dla mnie prawdziwym wybawieniem i ani trochę nie tęsknię za tłocznymi ulicami Sydney. Owszem, razem z Jona od czasu do czasu odwiedzamy „wielkie miasto”, szczególnie podczas 'VIVID”, czyli /po polsku mówiąc/ dnia świateł. W tym wyjątkowym dniu nie przeszkadzają mi tłumy ludzi, ani wszechobecny hałas, ponieważ skupiam się głównie na grze świateł. Budynki w centrum, most /Harbour Bridge/ Opera House, są przepięknie oświetlone, a wzór oświetlenia co chwileczkę jest inny, w zależności od tematyki tego wydarzenia. To są jedyne chwile, dla których porzucam błogi spokój mojej dzielnicy i jest ich niewiele. 

Jak pewnie się spodziewasz, dzisiaj byłam z Jona na Cronulla /wyobraź sobie że kiedyś tam mieszkałam przez okres 4 miesięcy/ i doświadczyłam podobnych zmian pogodowych, o których ostatnio pisałam! Pogoda jak marzenie, czyste, błękitne niebo i już po chwili z nieba lunął deszcz, który z pewnością ucieszyłby Was i Wasze roślinki:):):) Nawiasem mówiąc, to cały czas jesteście zmuszeni ciężko pracować, łapiąc każdą kropelkę wody…Ja jestem również wyczulona na wszelkie wodne marnotrawstwo i Jona już wie, że pod tym względem jestem nieugięta, więc bardzo się pilnuje! 

Dzisiaj będąc na Cronulla, Jona jak zwykle polował na swoje zdobycze, a ja polowałam na osoby czytające książki! Wyobraź sobie, że nagle zaczęłam dostrzegać ludzi, którzy czytali i zaczęłam troszkę po kryjomu strzelać im fotki! Po chwili mojego polowania, zobaczyłam siedzącą na kocu kobietę z córką i po prostu nie mogłam uwierzyć w to co widzę! Otóż dziewczyna była pogrążona w lekturze jakiejś książki, a mama siedziała, celebrując otaczającą przyrodę /bez telefonu komórkowego!/. Byłam tak mile zaskoczona, że zapytałam, czy mogę zrobić zdjęcie, lecz uprzednio wytłumaczyłam powód dla którego chcę uwiecznić tę chwilę. Mama i córka wyraziły zgodę, a ja grzecznie poinformowałam /tak na wszelki wypadek/, że twarz córki nie będzie widoczna na zdjęciu. W trakcie późniejszej rozmowy pani nadmieniła, że dzisiejszy dzień jest dla nich „Mental health day”, czyli dzień zdrowia psychicznego /bez telefonów, telewizji/, który organizują sobie od czasu do czasu wraz z córką! To była cudowna chwila, która przywróciła mi wiarę w człowieka i w szansę na pozytywne zmiany! 

W Australii, 10 października jest dniem celebracji Światowego Dnia Zdrowia Psychicznego. Dzień ten jest głównie poświęcony osobom z problemami psychicznymi, lecz główny cel, to uwrażliwienie społeczności całego świata na ten dotkliwy, a często wstydliwy problem. Liczby mówią same za siebie, bo szacuje się że 800 milionów ludzi na świecie dotkniętych jest zaburzeniami zdrowia psychicznego…Przerażający jest fakt, że liczba ta zwiększa się wraz z rozwojem cywilizacji…Ale wróćmy do mojego polowania i ciekawej rozmowy, jaka się zupełnie przypadkowo wywiązała. Mama i jej córka, postanowiły planować sobie takie dni, bez względu na ogólnie panującą tendencję do totalnego odmóżdżenia. To był cudny dzień i wspaniałe doświadczenie! 

Eliszko, całkowicie mnie zastrzeliłaś tymi betonowymi naprężeniami:):):) No proszę, odrobiłaś lekcję, którą ja po latach odświeżyłam w Twojej pamięci! Trzy lata temu, moja koleżanka belferka, poprosiła mnie 

o nagranie kilku filmów na temat Australii /dla dzieci w wieku przedszkolnym/ Była to dla mnie, jak się domyślasz, nie lada gratka i niezwykła przyjemność:) Bardzo lubię takie projekty i ochoczo przystąpiłam do pracy. Miałam na uwadze wiek dzieci, dla których były przeznaczone nagrania, tak więc musiałam się bardzo ograniczać. Moim zamiarem oczywiście, było pokazanie im wszystkich cudów tego pięknego kontynentu, lecz 

w dużym skrócie. Nie mogło zabraknąć informacji o kangurach, misiu koala, papugach, które mogły być największą atrakcją dla maluchów. No i tutaj miałam problem, ponieważ okazało się, że w tym czasie, w którym chciałam nagrać filmik, nie pojawił się ani jeden kangur! No cóż, byłam zmuszona skorzystać ze zdjęć, które ściągnęłam z Internetu, ale byłam bardzo zawiedziona:):):) Stratę nadrobiłam papugami /które jak na zawołanie przyfrunęły do parku, oraz relacją z podróży promem, :):):) Muszę przyznać nieskromnie, że filmiki zrobiły furorę i koleżanka prosiła o zgodę na ich udostępnienie innym grupom:) 

Co do książek, to ostatni pobyt w Polsce miał oczywiście na celu przywiezienie moich ulubionych perełek /np. Kirsta/ i niestety, okazało się, że muszę zostawić całą walizkę mojej córce, która odprowadzała mnie na lotnisko. Otrzymałam błędną informację na temat wagi mojego ekwipunku /w którą naiwnie uwierzyłam/ i w ogromnej panice byłam zmuszona się przepakować! Niestety do mnie paczki płyną 3 miesiące…

Gdybym zamówiła je przez firmę e-paka, pewnie zapłaciłabym krocie… Ale nic straconego, bo jak sama wiesz, jest tutaj coś na wzór polskiej, klubowej biblioteki, z tym że wybór tematów niezbyt imponujący:(  

Kochanie, rozpisałam się nieziemsko, więc kończę elaborat i przesyłam moc uścisków😘

Eliszka 15 lutego 2024

Kochana Milenko,

Cudny ten Twój list, naprawdę cudny. Chyba miałaś wenę, bo napisany błyskotliwie i bardzo wartko płynące słowa, wprawiły mnie w stan podekscytowania. Cieszę się, że pozwoliłaś udostępnić nasze pisanie na trochę szerszym forum. Niestety, pierwszy temat wprawił mnie w stan poirytowania, gdyż także nie cierpię myśliwych. Dla mnie to ludzie o wątpliwych zaletach etyczno-moralnych. Podobno wędkarze wypuszczają swoje zdobycze, zadowalając się fotką. Uważam, że to głupie, podłe istoty. A ich koła to miejsca, gdzie mogą robić swoje brudne, niemoralne i karalne interesy. Szkoda tylko, ze dzieci tych ludzi są wprowadzane w ten proceder- stąd stwierdzenie koleżanki, jelonek musi się wymoczyć… Dla niej to już jej świat, jej rzeczywistość….

Milenko kochana, pączka na serwetce oraz herbatę w szklance na spodeczku pamiętamy. Pamiętamy też wiejskie zabawy, oglądane okiem dziecka ja, a H dopomina się pełnoprawnej i pełnoletniej obecności. H opowiada ze przychodzili ludzie z sąsiednich wsi, po to aby zrobić awanturę z tutejszymi. Jako pierwsze parkiet zapełniały dziewczyny tańczące w parach niemieszanych. Później najodważniejsi kawalerowie dołączali na trzeźwo i kolejno mniej odważni ale zawsze w ,,stanie”. I tak to było. Trzeba pamiętać, że koncesje na ,,wódę” miał I Strażak Rzeczypospolitej. Wódzia była pierwszorzędna, nieschłodzona, w ilościach nieograniczonych i w nader przystępnej cenie.

Milenko kochana, o uroczystości lub jak kto woli ,,liturgii świateł”, książkę by napisać….Święto powstało jeszcze przed Cesarstwem Rzymskim, a Opera jest wykorzystana do czynienia rytuałów pewnej grupy.

A teraz twoje polowanie na osoby czytające książki. Fantastyczna jesteś moja Milenko. Nawet nie wiem, czy mnie przyszłoby do głowy, aby zwracać na to uwagę. No, chyba teraz, pojedziemy do miasteczka i na plażę, ale wątpię, aby łowy zakończyły się sukcesem. Ta pani z córeczką wzbudziła naszą wielką sympatię. Jakie to madre! Jeden dzień w tygodniu bez SMO ( środków masowego ogłupiania – jest to pomyśl H, który zamierza go opatentować), a tyle dobra na tym świecie mogłoby zostać wygenerowane. O ile je spotkasz, to pozdrów specjalnie od Eliszki i H, bardzo prosimy. Nie mamy pewności jak były liczone osoby potrzebujące pomocy psychiatrycznej, ale my szacujemy tę ilość na co najmniej 2,3 miliardy. Nasz sąsiad o pięknym imieniu Rafael powiedział, ze każdy z żyjących na tej ziemi ma problem mentalny, z tym, ze niektórzy trochę większy. Oczywiście zgadzamy się z tym poglądem. Twoje materiały dla przedszkolaków trafiły bodaj na ostatni czas względnej normalności. Obecnie zapewne dostaniesz prośbę o kontynuację pomocy w zakresie: jak masturbujemy się w Australii, jak żyje się w nienormatywnej Rodzince i w jakim wieku można ,,ułapić” dziewczynkę za to lub za tamto, krótki kurs malowania oczu i ust u dzieci od lat czterech, młodsi będą się zadowalać w specjalnych, intymnych pokojach. Milenko, to nie śmiechy ale takie są założenia WHO, a w niektórych krajach ( Benelux, Dania , Anglia…) te zalecenia już wdrażane. Nie wyobrażamy sobie jakie wymagania zostaną postawione przedszkolankom ale większość z nich na pewno będzie musiała ,,podnieść kwalifikacje”. Wybacz, ze niektóre moje myśli bardzo rozwichrzone i nieocenzurowane ale to już inny temat. Buziaki Eliszka

Milenka 16lutego 2024

Eliszko, pogoda dzisiaj iście „barowa”, jak zwykło się mówić onegdaj w Polsce:) Dzisiaj doświadczyłam w krótkim czasie trzech zmian pogodowych od upału poprzez deszcz, a obecnie wieje silny, porywisty wiatr. 

Właśnie planowaliśmy jutrzejszy dzień i ze smutkiem muszę przyznać, że warunki pogodowe nie sprzyjają wyjazdowi na moją ukochaną Cronullę. No cóż, nie pierwszy raz trzeba skorygować harmonogram i zaakceptować zmiany:) Nawet jest powiedzonko, które głosi: zaakceptuj to czego nie możesz zmienić, zmień to czego nie możesz zaakceptować. Przyznam szczerze, że wraz z upływem czasu moje spektrum akceptacji poszerza się wydatnie. Nie oznacza to, że mogę zaaprobować wszystkie zmiany /zwłaszcza te wybitnie niekorzystne/, lecz moja natura w pewnym stopniu przystosowuje się do niektórych. Zrozumiałam, że nie mogę wypowiedzieć wojny całemu światu, pogrążając się w totalnym zniesmaczeniu. I owszem, bywam zniesmaczona, lecz moja dotychczasowa chęć walki wydatnie słabnie, a co za tym idzie, staram się rozsądnie ocenić moje siły, czyli całkowicie wbrew Mickiewiczowskiej idei. Nawiązuje tutaj do tematu, który poruszyłaś w ostatnim liście, a mianowicie „imponujących” zmian wprowadzanych do szkół i przedszkoli, a być może i do żłobków, które mają przygotować nasze pociechy do życia seksualnego. No tak, przecież taki maluch w wieku przedszkolnym musi wiedzieć jak się masturbować wg WHO, czyli zbrodniczej organizacji, która w nachalny sposób narzuca nam standardy życia i nie tylko. Przeraża mnie ich niczym nieograniczona władza, oraz całkowite poddaństwo przedstawicieli elit rządzących, ale tak jak wielokrotnie mówiłaś, taki model rządów jest zgodny z ich polityką. Australia póki co jest w opozycji do przedstawionych planów, lecz jak długo jeszcze, tego nikt nie wie. Eliszko, pozwoliłam sobie skopiować i wkleić informację na temat zamachu /tak to oceniam/ na dobro naszych dzieci i muszę przyznać, że jestem wstrząśnięta…

„Wszystko zaczęło się kilka tygodni temu w Nadrenii: jedno z wielu przedszkoli w Hanowerze ogłosiło otwarcie tzw. „przestrzeni eksploracji ciała” do „zabaw seksualnych”. Rodzice przedszkolaków zostali o tym poinformowani pisemnie, a w liście do opiekunów placówka opisała zasady, według których rzeczone pokoje miałyby funkcjonować. Projekt był „eksperymentalny”: wystartować miał na początku w jednej „kicie”, niemieckim odpowiedniku żłobka i przedszkola jednocześnie.

Arbeiterwohlfahrt (nazwa placówki) planowała w co najmniej jednym ze swoich przedszkoli wydzielić własne pomieszczenie na „zabawę w doktora” (to nie hiperbola, ani kolokwializm, a cytat z dokumentów placówki). W kilku zasadach pedagodzy określili, jak dzieci w „przestrzeni eksploracji ciała” mogą „głaskać i badać” siebie nawzajem oraz inne dzieci”

Szczęśliwie, władze Saksonii wstrzymały ten niecny proces wprowadzenia zmian. Na dowód wkleję link do artykułu, z którego zaczerpnęłam tę informację:

https://www.tysol.pl/a109623-waldemar-krysiak-pokoje-masturbacyjne-dla-niemieckich-przedszkolakow

Och, Eliszko, czy ten świat ma jeszcze jakąś nikłą szansę na zmianę na tzw. lepsze? Ponoć dobro zawsze zwycięża, lecz w mojej opinii to zależy od jego postrzegania, a ostatnio normy moralne chylą się ku upadkowi, 

co jest widoczne na każdym kroku /dekadentyzm?/ 

Henryczku! Biję brawo w związku z pomysłem wprowadzenia nowego skrótu do słownika języka polskiego! ŚMO😅 Bardzo trafna nazwa, w pełni odzwierciedlająca przekazywane nam treści! Niestety Im bardziej aktywne są media, tym większa liczba osób na świecie potrzebuje pomocy psychologicznej, lub psychiatrycznej. Obecnie młodzi ludzie świadomie wybierają kierunki studiów związane z psychologią, bo upatrują w tym niezłe źródło dochodów! No i ja w tym momencie czuję się o wiele zdrowsza, bo mój sporych rozmiarów przekaźnik ŚMO, wisi sobie od ładnych kilku lat na ścianie i nawet nie jest podłączony do źródła zasilania:):):) Dostaliśmy to coś w prezencie od naszego znajomego, ponieważ postanowił zmienić ekran na jeszcze większy, mimo że nasz podarowany wisielec jest również pokaźnych rozmiarów! Jedyna rola jaką może w przyszłości spełniać, sprowadzi się do wyświetlania przepięknych zdjęć, które zrobił Jona:) 

Właśnie przed chwilą wróciliśmy ze spaceru po naszej, pełnej spokoju okolicy. Mam zwyczaj zaglądania ludziom do okien i przyznam, że Beata Kozidrak nadała bardzo trafny tytuł swojej piosence: „Szklana niedziela”, tyle tylko, że tytuł odnosił się do jednego dnia w tygodniu, a z moich obserwacji wynika, iż śmiało można mówić o szklanym tygodniu! Niestety nasi sąsiedzi, nie odbiegają ani na centymetr od tej niezbyt chlubnej tradycji, a ekran ich telewizora może z powodzeniem oświetlić ulicę:):):) Eliszko, domy w mojej dzielnicy są naprawdę urocze /chętnie byśmy jeden z nich zaadoptowali😛 /, lecz dla ludzi, którzy w nich mieszkają są tylko miejscem do spania. Zmęczeni, wracają późnym wieczorem z pracy i jedyne na co ich stać, to włączenie ŚMO /zapytaj Henryczka czy mam pozwolenie na używanie tego określenia:):):)/…Jona nie potrafi zrozumieć takiego sposobu na życie i nazywa ich: smutnymi ludźmi.  No cóż, każdy modli się do swojego Boga, a oni dokonali wyboru, który sprawia, iż czas przepływa im przez palce. 

Ja z uporem maniaka, postanowiłam nie ustawać w poszukiwaniach miłośników książek, chociaż za każdym razem kiedy widzę „czytelnika” jestem zaskoczona, że są jeszcze tacy ludzie na świecie:):):) 

I tym optymistycznym akcentem kończę moje wywody i jak zwykle przesyłam moc całusów😘😘😘

Milenka      

Eliszka 21 lutego 2024

Kochana Milenko,

Jak zwykle postanowiłam trochę ponarzekać ale otrzymałyśmy takie piękne listy od naszych Czytelniczek, że popełniłabym okropny grzech. Zatem dzisiaj ma być cudnie i pięknie… Po pierwsze nasza kochana Ksenia napisała niezwykły komentarz i do tego prawdziwie literacko….Przeczytałam H. i, wyobraź sobie, to moje ukochane zwierzątko tak przejęło się faktem, że nie ,,wszyscy rozgarnięci i literacko piszący w Polsce wyginęli” postanowił osobiście odpisać. Ty kochana Milenko zapewne też napiszesz coś mądrego i miłego, a ja natomiast ,,uwieczniam” Ksenię w liście do Ciebie. Są także i inne nasze kochane czytelniczki Iwonka, Kasia, Hania, Aleksandra, Ania… Nie myślałam, że to takie miłe. Teraz dopiero po latach konstatuję własną niefrasobliwość i prawdę mówiąc trochę mi wstyd. Dlaczego? W latach, gdy pracowałam w telewizji mojej matce EZO, później w Polsacie, Kosmice, Tele 5, Polonii, ( ech ,,przeleciałam chyba wszystkie oprócz tvp 1 i 2) pisałam do gazet, portali internetowych i byłam bardzo sławna, dostawałam mnóstwo listów ( tych pisanych na papierze i maili) i chyba nie umiałam w pełni docenić tych cudnych, dobrych energii, płynących ze świata. Oczywiście, starałam się odpowiadać na większość z nich ( wybierałam te najciekawsze: moim zdaniem oczywiście). Faktem jest, ze byłam bardzo zapracowana ale faktem jest także to, że nie miałam tej soczystości, tej wspaniałej energii dziękczynienia za wszystko dobro, jak mam to dzisiaj. Przypominam sobie poranek z mojego życia, było to prawie 30 lat temu: przyjechałam do swojej Mamusi ( miała wtedy 72 lata), powiedziała mi, jak bardzo cieszy się każdym porankiem i każdym dniem i radością, i wszystkim co ją jeszcze czeka. Jasne, starałam się ją rozumieć i nawet wydawało mi się, ze tak, że oczywiście pojmuję w całej rozciągłości ten przekaz i cieszę się nim. Niemniej jednak dopiero ostatnio docierają do mnie prawdy, które powinny nam towarzyszyć już od najmłodszych lat. Co ciekawe, może martwi mnie fakt własnej powolności w dojrzewaniu mentalnym, emocjonalnym. Z drugiej strony wierzę, że nasze dzieci, wnuki – młodsze pokolenie jest bardziej rozwinięte od nas. Oni szybciej dojrzewają, szybciej rozumieją, uczą się i nabierają pokory wobec życia. Ponadto ezoterycznie są bardziej ,,do przodu” aniżeli my. Jedynym naszym usprawiedliwieniem mogą być źródła, my nie mieliśmy tak spektakularnego dostępu do wiedzy, jaki mają obecne pokolenia. Przecież nie było internetu, wiedza ezoteryczna była ,,be”. Zresztą sama wiesz- dla nas kieliszek wódki, ,,literatka” z oranżadą i pączek na serwetce, a i tak było miło.

Nasze koleżanki, koledzy wyruszali do obcych krajów, by zdobyć ,,dobra” materialne i są dzisiaj ,,wspaniałymi konsumentami” i niechaj cieszą się, bo ciężko na to zapracowali. My, kochana Milenko uczymy się radości życia i to nas odróżnia. I niechaj dzięki będą naszemu Wielkiemu Stwórcy, za to, że pozwalając nam na uczestnictwo w wielkim Darze Egzystencji, inspiruje nas do ciągłego rozwoju. Napisałaś o planach wobec małych dzieci, że już są wdrożone, że dzieje się…Wiem, wiem, fajnie powiedzieć, ze mnie to już nie dotyczy. Moje dziecko jest dorosłe ale co mają zrobić matki i ojcowie tych dzieci. I tym razem będę optymistką, może to dla nich lekcja by zareagować? Może ta lekcja ma dotyczyć już nie małej grupy ale milionów? Nie wiem. A nasza dzisiejsza rozmowa o sztucznym mięsie? Sama byłaś zdziwiona, że do jego produkcji są używane są embriony nienarodzonych istot. Na dodatek mogą to być embriony ludzkie, pozyskiwane w Klinikach Rodzicielstwa ( Boże, co za przewrotna nazwa podobna: w trosce o twoją anonimowość – ściągam z Ciebie wszystkie dane, masz kliknąć tylko ,,akceptuj”). Może to też lekcja dla miliardów, tym razem, nie dla milionów? Nie wiem, Milenko. Jedno co wiem, to, to, że ani my, ani nasze rodziny nie zechcą zostać kanibalami. (,,Sztuczne mięsko”) wcale nie jest takie sztuczne, bo hodowane na embrionach ludzkich będzie po prostu ludzkim ciałkiem, a to dopiero niezwykły smaczek… Ponoć, kto przyzwyczai się do tego ,,smaczku” nie pozwoli sobie na inny. Czyżby Diabeł kierował nas w stronę kanibalizmu? A to ci dopiero przebiegła istota!

Hm…Milenko! My tę lekcję zdamy na szóstkę ale co zresztą? Będziemy modlić się do Wyższej Istoty o pomoc i tym samym możemy zmienić Egregor. Dzisiaj już wiesz, że nasza ludzka świadomość może zostać zmieniona przez jedno kochające serce, a dwa to już coś wielkiego.

Tymczasem wiadomości z podwórka. Rolety zawieszone, zasłony już działają. Wczoraj byliśmy w mieście, odwiedziłam pocztę i nadałam korespondencję a Polonia. Byłam bardzo dumna z tego, że rozumiałam pana w okienku, umiałam odpowiedzieć na pytania. To brzmi, jak wspomnienie z pierwszej klasy. Pamiętam, gdy pierwszy raz poszłam do szkoły, ten dzień wydaje mi się bardzo wyrazisty i bardzo kolorowy. Do szkoły poszłam sama i na dotarłam punktualnie. Ojciec zaznaczył długopisem godzinę na cyferblacie budzika, a ja wyszłam i przeżyłam swój pierwszy, szkolny dzień. I teraz znowu to samo, muszę uczyć się nowego języka, zwyczajów ale o dziwo jakoś to idzie….Co prawda nasz sąsiad Rafael ciągle dogryza H, że nie zna języka, ale H mu na to: jakim cudem Rafael porozumiewa się z nami. Jasne, że to żarty, przekomarzania i jest dobrze i o to chodzi.

Dzisiaj zdałam sprawę, że muszę dawać więcej zdjęć do naszego bloga. Ty starasz się i przesyłasz filmiki, zdjęcia, a ja? Postaram się zatem i już od jutra dodam do każdego listu parę małych zdjęć. A teraz kochana Buziaki i do następnego. Eliszka

Milenka 23 lutego 2024

Eliszko,

Nasze „łakomstwo” na wszelkie szczere komplementy jest nieograniczone:) Bardzo mnie cieszy obecność tak wielu miłych obserwatorów i sprawia mi dużą radość czytanie komentarzy. Okazuje się że nasza korespondencja zawierająca różnego rodzaju treści, oraz wymiana myśli są zalążkiem dyskusji! Tak się składa kochanie /ale przecież Ty o tym wiesz/ , że czyjaś energia może być częścią składową naszej i na odwrót. 

Nieskończony wszechświat jest energią, a my się nią wdzięcznie wymieniamy między sobą, zasilając akumulatory. Celowo użyłam tutaj sformułowania „wymieniamy”, bo są i tacy, którzy tylko czerpią, wysysając  A Tutaj nie w temacie. Dotyczy listu z czytaniem książek i zatytułowałyśmy: A JEDNAK CZYTAJĄ…..

z nas siły i jest na to definicja, ale ponieważ dzisiaj ma być pięknie i ładnie, więc nie będę drążyć tego tematu:) Och Eliszko, nauka trwa całe życie i po to tutaj przychodzimy, aby odrabiać lekcje, uczyć się i rozwijać. Nie jestem pewna, czy tak jak powiedziałaś, młode pokolenie jest bardziej ezoterycznie „do przodu”. Zgadzam się, że szybciej od nas się rozwijają, uczą i niezaprzeczalnie mają ku temu ogromne możliwości, ponieważ mają dostęp do różnych form nauczania /których nam brakowało/, technologię na wysokim poziomie, lecz nie jestem pewna czy potrafią nabrać pokory do życia i tutaj postawiłabym znak zapytania. 

Przyznam Tobie całkowita rację, w kwestii radości życia, która powinna być naszym udziałem od samego początku, od czasów dzieciństwa. Dlaczego jednak często tak się nie dzieje? Ponieważ będąc dziećmi, mamy 

w sobie naturalną radość, która wyzwala w nas ochotę do zabawy, czy do psot, a im jesteśmy starsi, tym bardziej ten dar w nas gaśnie, przytłoczony trudami życia, które nawiasem mówiąc, sami sobie piętrzymy. 

Często  środowisko, w którym przyszło nam żyć, wymusza na nas pozbycie się tej „szczenięcej” radości, ale przecież możemy zawsze ją odnaleźć dzięki tzw. pozytywnym osobom, zmianie sposobu myślenia, czy też  życia. W Twoim przypadku tą inspiracją i „nasionkiem” była mama, która czekała z zaciekawieniem na to, co się jeszcze w jej życiu wydarzy, na co co czeka ją za „rogiem”, na poranek, na dzień następny. Eliszko, nie Ty jedyna nie rozumiałaś w pełni co to oznacza, ale było to zaczątkiem do przemyśleń i to się liczy! Ja również nie zdawałam sobie sprawy, że każdy dzień uczy mnie czegoś nowego, bo w tej beztroskiej egzystencji dziecka, nie ma miejsca na takie filozoficzne podejście do życia. Nie miej sobie za złe, że nie czułaś ogromnej wdzięczności za tą energię, którą otrzymywałaś od innych, że nie dostrzegałaś pewnych spraw, że coś pomijałaś. 

W moim przekonaniu na wszystko przychodzi właściwy czas, właściwy moment, a im jesteśmy starsi, tym częściej powraca do nas ta utracona radość życia i cieszymy się drobiazgami jak Twoja mama. Nie jeden z nas cofnąłby czas, powtórzył pewne kwestie, dokonałby zmian, ale tego jak każdy z nas wie, nie można zrobić, więc korzystamy z tego czasu, który nam pozostał aby to „naprawić”. Są dni, w których moja wdzięczność za te „okruchy” jest ogromna i tutaj wspomnę komentarz Kseni, która stara się odnaleźć dobre strony we wszystkim co ją spotyka. Przyznam, że nie jest to zawsze łatwe, lecz ja również się tego uczę i mam nadzieję, że wystarczy mi energii oraz mądrości, aby każdego dnia odnajdywać i dopisywać do „listy” nowe radości:)  Co do energii serca, o której wspomniałaś, to nie wszyscy zdają sobie sprawę z mocy jaka w nas drzemie, 

a przecież górnolotnie mówiąc, miłość potrafi lody stopić i skały rozkruszyć, więc do dzieła narody:) 

Eliszko, jak to dobrze, że los dał mi osobę, która jest wrażliwa na to co się wokół dzieje, osobę która dostrzega zmiany, jakie mają miejsce w naszym życiu i w końcu osobę, której nie jest obojętne jak żyje i potrafi cieszyć się tym wszystkim co nas otacza.Ludzie tworzą ten świat, lecz akurat w kwestii ludzkiego elementu naszego stworzenia nie zawsze jesteśmy zgodni i Jona często nie podziela mojego dobrego zdania. Po pewnym czasie 

i głębszej analizie przyznaję mu rację i widzę że jednak moja ocena była troszkę na wyrost. Ten początkowy opis dotyczy również Ciebie kochana I cieszę się ogromnie że dostałam od życia takie prezenty, za które JESTEM WDZIĘCZNA!!! Jeśli chodzi o sposób naszego życia i podobne spojrzenie, to mam tutaj również na myśli to co na co dzień wkładamy do ust, bo przecież jesteśmy tym co jemy według słów Hipokratesa.

Rozmawiałyśmy o sztucznym mięsku, które robi coraz większą furorę! Jestem jak i Ty bardzo zniesmaczona faktem, iż tzw zjadacze chleba nie zastanawiają się nad tym, czym karmią swoje ciało! Znasz moje zdanie na ten temat i mój stosunek do takich „wynalazków”, lecz zastanawia mnie bezmyślność osób, które są przekonane, że jedząc takie świństwo, kolokwialnie mówiąc, ratują naszą planetę! Jeśli chcą tak bardzo ratować, to muszą zacząć od siebie, od podniesienia swojej świadomości i pełnego zrozumienia kto i dlaczego kreuje taką rzeczywistość. Czasami mam wrażenie, że porywam się z motyką na słońce, chcąc kogoś przekonać o mojej racji i prawdzie jaka jest ukryta za tymi niecnymi działaniami. Eliszko, trzeba jednak mieć nadzieję, że jedna kropla mądrości wydrąży w końcu skałę, ale tak jak powiedziałaś, to już jest problem, który nas nie dotyczy. bo pomimo iż ciągle się uczymy, odrobiłyśmy lekcje:) 

Cieszę się, że prace domowe posuwają się do przodu! Czekam na obiecane zdjęcia pięknych rolet!  Jeśli chodzi o Rafaela, to niech Henryczek jemu zaproponuje, aby uczył się polskiego:):):)   

No nie wiem, czy mój dzisiejszy list jest optymistyczny, ale wiedz, że starałam się, a to już coś:):):) 

Pozdrawiam słonecznie, naładowana dobrą energią mojej ukochanej Cronulli:)?¬ンᄂ️ 

Eliszka 24 lutego 2024

Milenko, moja kochana.

Jestem pod wrażeniem Twojego listu. Używając mowy potocznej powiem; Pięknie jest i cudnie jest…. i gdybym taką sentencją skończyła, chyba byłoby super. Jest bardzo optymistyczny i z pazurkiem. Zresztą mały pazurek u inteligentnej osoby jest wręcz wymagany. Starając się spojrzeć na naszą,,twórczość” okiem czytelniczki, zadałam sprawę z faktu, ze bardzo sobie ,,słodzimy”. Szybko wskoczyłam w swoją skórę i odpowiadam – tak było zawsze. Może to nie ,,słodzenie” ale szacunek do siebie, radość z bycia w jednym świecie, może już przyzwyczaiłyśmy się do wzajemnych pochwał??? Coś w tym jest, bo moja babcia, często mi mówiła: wiesz były takie dwie kobiety, które mówiły, że bardzo je chwalą. Jedna z nich zapytała drugą – a kto nas chwali? – No kto? Ja ciebie, ty mnie…A zatem chwalmy się, lepsze to niż pokątne obgadywanie za plecami.

Tak wygląda przeobrażona agawa. Przestaje jej rosnąć ta dolna część, a wyrasta w górę. Obok jeszcze całkiem młoda roślina.

Dzisiaj mamy piękny dzień, wieje wiatr, a termometr zanotował 22 stopnie Celsjusza. H poszedł do sadu robić porządki z drzewkami. Niektóre z nich należy przyciąć, a kilka wyciąć, zestarzały się, a  w niektórych zagościły pracowite korniki. ,,Zima” chyba już się kończy i niestety nie popalimy w kominku, zatem robimy zapasy na przyszły sezon. Zauważyłam, że nasi sąsiedzi zamawiali drewno oliwne do palenia. Tutaj do ogrzania domów używa się tego drewna i ogromne jego zapasy znajdują się w punktach sprzedaży. Wyobraź sobie, ze jest niezwykle twarde i z piłowaniem jest kłopot. Mamy piłę elektryczną przywiezioną z Polski, produkcji niemieckiej, które nie daje rady z pokonaniem średniej grubości pnia oliwnego. Trzeba piłować na trzy razy. Zresztą tutaj drewno jest niezwykle twarde, także pień sosny w przekroju wygląda inaczej, aniżeli nasza polska sosna i wielokrotnie silniej broni się przed ścięciem. Tutaj drewno jest zbite, gęste, a nasze sosny w przekroju są trochę ażurowe. Wiem, bo paliliśmy tym drewnem w polskim domu. Ten sezon ,,zimowy” nie był zbyt męczący, gdyż wszystkie dni powyżej 20 stopni, zaledwie parę o temperaturze poniżej 10. Dom nie zdążył wychłodzić się i paliliśmy parę razy ale raczej dla przyjemności i dla sprawdzenia możliwości naszego kominka. Jak zwykle, wszystko w tym domu działa bez zarzutu, a kominek, po prostu boski. W tym liście przedstawiam drzewa ze swojej 40 arowej farmy. ( tak określają nas miejscowi, to nie dom, to farma).

A ta sosna musiała zostać ścięta, gdyż usychała i w tym roku uschła definitywnie. jej twardość zmusiła H do użycia siekiery, aby dokończyć tego niechlubnego dzieła ścięcia.

Pięknie moja Milenko napisałaś o energiach. Tak jesteśmy energią, jesteśmy nią otoczeni i z nią współdziałamy. Nie wiedziałam, że w Australii temat ,,sztucznego mięska” został po prostu wdrożony w życie. Czasem wydaje mi się, że ten kontynent jest polem doświadczalnym z numerem 1. ( podobnie jest chyba w Kanadzie). Tam zawsze wszystko jest testowane, a później, do nas…. Nawet nie wiem, dlaczego stałam się teraz taka podejrzliwa i niektóre działania naszych ,,globalnych zarządców” pobudzają moją wyobraźnię w temacie – Co oni takiego knują przeciwko naszej rasie? Wychowywała mnie Babcia i zostałam zapewne przez nią ,,zekranowana”, z czego obecnie zdaję sobie sprawę. Prawdę mówiąc, całe życie byłam czujna i ostrożna, dzięki czemu nie zdarzył mi się trudny przypadek, nie popadłam w jakieś tam tarapaty. Niemniej jednak ta ostrożność dotyczyła spraw codziennych, takich normalnych, nigdy nie myślałam globalnie. Być może wtedy poruszałam się w obszarze pewnych energii, a teraz weszłam w trochę inne? Za to teraz jestem uczulona na wszystko co dzieje się wokół nas ale i na świecie także. Na dodatek świat podsyła mi wiadomości. W zeszłym roku, moja koleżanka Agatka przysłała mi etykietę jakiegoś produktu z czarną żabą. Trzeba uważać i nie spożywać, gdyż zawiera trujące substancje. 

https://icdn.cda.pl/vid/thumbs/973ba7f86032554d1e9fa53d52c84b22-401.jpg_ooooxooxox_1280x720.jpg

Na ,,ratunek” rzuciły się ściekomedia i tłumaczą to po swojemu. Można im wierzyć lub nie. Ja ze swoją toksyczną ostrożnością w omijaniu pułapek, ,,od pierwszego wejrzenia” wolę tej żywności nie używać. Ostatnio pojawiła się zielona żaba, może zastępuje skompromitowaną czarną? Pamiętasz, rozmawiałyśmy ostatnio o tym, ze w tej niby niebezpiecznej rzeczywistości, niekoniecznie jest tak żle, o ile wiadomo, gdzie zastawione są pułapki. Właściwie zaryzykuję twierdzenie, ze pułapki były zastawiane od czasu, gdy Diabeł dorwał się do władzy, poprzez ponury ,,średniowiecz” aż po NWO. ( zaczyna się od XIX wieku). Milenko, nie tylko Jona jest pesymistą, H także, ale zauważyłam, ze zły nastrój mija pod wpływem dobrego obiadu z dodatkiem wina. Zatem stara prawda funkcjonuje. Ja podobnie jak Ty kochana Mielenko jestem przykładem tarotowego głupca. Jako niepoprawna optymistka, idąc przez świat nieraz dostałam po nosie, a nawet rzucono mnie na kolana. Zbierałam się w sobie i ruszałam dalej nie tracąc wiele optymizmu. 

To drewienko na samej górze, to z drzewa oliwnego, zaczerniony rzas, pokazuje jego twardość. A ta na której leży to uschnięta figa, już nieźle podziurkowaną przez korniki. Trzymanie takich uschniętych drzew w kulturze jest niebezpieczne dla pozostałych….

I stąd zapewne te pokłady miłości, która to może skały skruszyć. Miłość ciągle jest w nas ( nie piszę o sobie ale o nas wszystkich, każdy człowiek jest jej rezerwuarem, tylko nie zawsze po nią sięga). Nasza nadzieja, że pisaniem poruszamy mały kawałek świata, chyba się spełnia. Właśnie przyszedł Kot Roman, zatem muszę go czymś poczęstować. Buziaki. Eliszka

Milenka 25 lutego 2024

Och Eliszko,

Jakże mi miło, że odebrałaś ostatnią wiadomość jako optymistyczną, ponieważ dołożyłam wszelkich starań aby tak właśnie było i  wysiłek został nagrodzony:) Kochana, I kto tutaj jest pracowitą mróweczką? Twój list przemówił do każdej komórki mojego ciała i poruszył najczulsze struny:) 

Jak się zapewne domyślasz, dzisiaj odwiedziłam Cronullę. Warunki pogodowe wspaniałe, woda cudna, więc kąpiel była prawdziwym rarytasem I z żalem żegnałam to urocze miejsce, spoglądając przez okna jadącego pociągu. Chętnie byśmy tutaj zamieszkali, lecz ceny wynajmu lokali w tej okolicy są astronomiczne i pozostaje nam tylko podróżowanie, co prawdę mówiąc  ma również swój urok, oraz dobre strony. Wykorzystujemy ten czas na czytanie książek, słuchanie muzyki, czy też przeglądanie trofeów Jona, które jak zawsze przykuwają moją uwagę. Niestety stwierdzam z pełną świadomością, że razem z Jona zaliczamy się do świata „dinozaurów”, czyli jednostek będących na wyginięciu /pod wieloma względami/. Cronulla jest dla nas zdecydowanie miejscem relaksu i wypoczynku, miejscem obcowania z naturą. Niestety większość ludzi, których spotykamy na swojej drodze, absolutnie nie ma kontaktu z przyrodą, przebywają w innym świecie, w świecie wirtualnym, który nijak się ma do tego co ich otacza. Ani na moment nie potrafią przystanąć, aby wsłuchać się 

w szum oceanu, czy też śpiew ptaków, lub po prostu być tu i teraz. Biegną, wciąż nierozłączni ze swoimi telefonami, mijając bezdusznie wszystko to, co leży u podstaw ludzkiej egzystencji. Nie myśl kochanie, że udzielił mi się pesymizm Jona, bo tak jak powiedziałaś, obie jesteśmy odwzorowaniem tarotowego głupca, a jeśli upadamy to tylko po to, żeby się podnieść i iść dalej:) Znasz koleje mojego losu od podszewki Eliszko i wiesz, że tak łatwo się nie poddaję, szczególnie teraz, kiedy doskonale rozumiem kruchość i ulotność naszego życia. Czyli kłania się tutaj znane wszystkim powiedzenie: co nas nie zabije, to nas wzmocni i tego się trzymajmy, podążając w dalszą drogę:) Jestem pełna podziwu dla Henryczka, który z taką łatwością przeistoczył się w „farmera”:):):)  Rozumiem, że Henryczek robiąc przycinkę, czy też wycinkę, korzysta z zasobów Twojej nieograniczonej wiedzy w tym temacie:) Z pewnością pamiętasz, że i ja zabawiałam się w ogrodnika, czy też podążając za nowymi trendami w  j. polskim, w ogrodniczkę. Nigdy nie było to dla mnie oczywiste, mam tu na myśli: przyciąć, nie przycinać, gdzie przycinać i jak przycinać:):):) Oczywistym jest, że korzystałam z różnego rodzaju poradników, które w swojej fachowej zawiłości, niewiele mi wyjaśniały, komplikując najprostsze zabiegi /o czym dowiedziałam się dużo później/. Niemniej jednak, mój ogródek był przecudnej urody i z przyjemnością spędzałam w nim czas, podziwiając efekty mojej morderczej pracy:):):) Niestety, właściciele sąsiadującej działki uparli się, żeby uprzykrzyć mi życie i wypoczynek. Każdego dnia dawali do zrozumienia w niewybredny sposób, że powinnam zwiększyć powierzchnię upraw, umniejszając w ten sposób teren służący do  rekreacji. Skończyło się na tym, że zaczęłam ich grzecznie unikać, a nie było to łatwe, ponieważ jak wiesz, ogródki działkowe ściśle do siebie przylegały i sposobów ucieczki było niewiele:):):) No cóż, mieli swój pogląd na tzw zagospodarowanie terenu, którego ja nie musiałam przecież.podzielać. 

Eliszko kochana, kominek… przywołałaś wspomnienia, które ciągle są we mnie jak żywe. Nie miałam co prawda kominka z prawdziwego zdarzenia, a tylko jego namiastkę w postaci kozy „Jotul”, ale i tak był to piękny czas, kiedy spędzałam zimowe wieczory, wpatrzona w trzaskający płomień i mogłam do woli upajać się zapachem palonego drewna. Obecne czasy zmieniają wszystko, to co było urokliwe ma być tylko funkcjonalne,  mam tu na myśli nowoczesne kominki gazowe, lub elektryczne, które i owszem poprawiają klimat domu, lecz nigdy nie zastąpią tych tradycyjnych. Zacytuję w tym miejscu Jona: jaka muzyka i sztuka, tacy ludzie i w pełni zgadzam się z jego opinią. No tak, ogarnęła mnie melancholia i tęsknota za tym co minęło, ale to przecież naturalne i zrozumiałe w moim wieku:):):)  

W ostatnim liście wspominałam, że mamy z Jona podobne, jak nie takie same, poglądy na to czym karmimy nasze ciało. Wielokrotnie zastanawiałam się, czy nie popadam w jakąś paranoję, czy też jest to może pierwszy objaw ortoreksji, którą się definiuje jako nadmierną i patologiczną koncentrację na spożywaniu zdrowego jedzenia. W dalszym ciągu jednak zwracam uwagę na to co jemy, jak również na to, co nam się nachalnie proponuje do jedzenia, pod pozorem dbania o nasze zdrowie! Temat żaby /i zielonej i tej skompromitowanej/  był u nas szeroko dyskutowany i nawet jeśli zostanę posądzona o propagowanie teorii spiskowych, to i tak podobnie do Ciebie, omijam te artykuły szerokim łukiem. Uwierz mi kochanie, że to nie jest objaw chorobliwej podejrzliwości, tylko w moim pojęciu, dbałości i troski o nasze ciało. Większość ludzi bezkrytycznie podchodzi do tej kwestii, a obecność robali w składzie niektórych produktów, przyjęli z zadowoleniem! Obecnie, każde moje zakupy pochłaniają dużo więcej czasu, ponieważ ja namiętnie czytam etykiety, a niczemu niewinna litera E, która jest  piątą literą naszego alfabetu, stała się moim wrogiem. Wiem, że skutecznie utrudniam sobie życie, lecz ten Nowy Porządek spędza mi sen z powiek. Mimo wszystko, nie tracę nadziei i cieszę się, że jeszcze mam w sobie pokłady miłości do świata i ludzi:)  

Ty Eliszko, najprawdziwsza czarodziejko, zaklinaj Henryczka, bo tak jak głosi stare powiedzenie: że droga do serca prowadzi przez żołądek a ja dodam od siebie, że i do rozumu, ale przecież Ty jesteś tego świadoma:):):)  Jona zwykł cytować słowa swojego znajomego, barda greckiego, który podkreślał ogromne znaczenie posiłku, mówiąc: udany posiłek, udany dzień! 

Kochanie, Życze Wam niezwykle udanego dnia i  przesyłam również dużo pozytywnej energii, którą skutecznie podładowałam w dniu dzisiejszym moje akumulatory:) Mam nadzieję, że ta energia pomoże Wam poradzić sobie z przygotowaniem zapasów drewna oliwnego, na przyszłą zimę?￰゚リリ  

Milenka

Eliszka 15 stycznia 2024

Milenko, jak ja się cieszę, że jesteście w naszym życiu. Ty jesteś jak bryza morska o poranku, delikatna, szemrząca falą o kamyki, delikatnie szurająca po morskim dnie i niosąca zapach świeżości, nowości, egzotyki, artyzmu. Egzotyki ciepła, pięknych roślin, niezwykłego klimatu już nie muszę zazdrościć. ( nigdy nikomu nie zazdrościłam w złym słowa tego znaczeniu, cieszyłam się ze ta osoba, to ma, a ja także chciałabym…..) To już mam i w domu i na jego progu wpadam w tę bajkę. Doceniam to miejsce. Tutaj w zasadzie nic wielkiego nie trzeba robić – wystarczy być. Ja jednakże tak chyba z rozpędu, jeszcze z wibracjami z życia przeszłego staram się pisać pamiętnik, artykuły o tematyce ezoterycznej, a teraz Ty jak z bajki dosłownie. Bardzo, bardzo cieszę się. I w tym momencie pomyślałam, jak pięknie byłoby umieszczać na moim blogu ( mam go na stronie, świat okiem wróżki) naszą korespondencję. Nie wiem, co ty na to. Byłaby piękna opowieść. Milenko, zastanów się, bo ja wpadłam na to w tym momencie i chyba tak trzeba. Pamiętasz, myślałyśmy o książce ? Kto wie, wszystko jest możliwe. To nasze życie i my jesteśmy tego życia kreatorami… Ja chciałbym napisać jeszcze jedną książkę. Nawet myślałam o książce o aniołach, jako poszerzenie, teraz wiem, czuje więcej ale na razie wstrzymuje mnie ogrom prac tutaj w naszym słodkim ale czasem dość trudnym raju

Oglądając filmiki, przez ciebie, dzisiaj przesłane skonstatowałam, ze zazdroszczę Tobie, Wam, jeszcze jednego. Jesteście artystami, pięknymi ludźmi, wpasowujecie się w klimat knajpki. W zasadzie nie chodzi mi o zazdrość talentu ale tego, uczestniczenia w jego klimacie, wśród tych ludzi, trochę znajomych a najczęściej nieznajomych. Macie piękną przestrzeń, gdzie możecie odetchnąć od codzienności swojego domu. I to jest moim zdaniem cudne. Ja z H mieszkamy w pięknym miejscu i gdy wpadamy w świat zewnętrzny, nie mamy tej możliwości, by znaleźć bardzo przyjazną i taką ,,od serca” przestrzeń….Oczywiście, świat na zewnątrz jest bardzo piękny i przyjazny, same dobre wrażenia, morze 8 km od domu, piękna plaża, świetne knajpki, parę już znajomych i ulubionych, ale to nie to. Nadal jesteśmy tam sami, nie mamy jakiegoś zbioru, który chociaż w paru procentach zechciałby się z nami połączyć. Na razie ,co prawda nie jest to tragedia, zaledwie jakaś ulotna myśl, emocja niby niteczka babiego lata, ale cóż. …Mam nadzieję, ze nie stanie się to pragnieniem, bo wtedy to już energia diabelska. I tym miłym akcentem kończę na dzisiaj. Buziaki dla Ciebie i J. Eliszka.

To grupka naszych pięknych kaktusów, rosnących w cieniu drzewa żmijowego. Tych roślin nie trzeba podlewać.

Milenka 17 stycznia 2024

Kochana moja,

Tak poetycko mnie opisałaś, że aż dech zapiera! Widzisz moja kochana, ten obraz mnie w Twoich oczach, jest bardzo zbliżony do tego, jaki ja zawsze nosiłam w swoim sercu, obraz Ciebie, nawet w tym trudnym dla mnie czasie. Zawsze byłaś dla mnie opoką, a na kolejną wiadomość czekałam z niecierpliwością. Jesteś mi niezwykle bliska i tak jak wspomniałam miałaś swoje piękne miejsce w moim sercu, bo dla pięknych ludzi zawsze znajdzie się takie miejsce.

Eliszko droga, to co robimy

z Jonem jest dla mnie ważne, ponieważ daje mi ogromną radość i zadowolenie. Robię to z sercem,a dodatkowo cieszy mnie jak inni się tym cieszą. Muszę przyznać nieskromnie, że wczoraj odebrałam sporo szczerych gratulacji i to daje mi satysfakcję a jednocześnie jest motorem do dalszej pracy. Z ludźmi wokół nas bywa różnie I czasami wcale nie różowo. Jak wiesz Jona trochę inaczej podchodzi do znajomości, ale muszę przyznać że zna ludzką naturę. Ja ciągle kieruje się sercem , a rozum zostawiam często gdzieś za sobą?

Ja generalnie kocham ludzi i lubię mieć z nimi kontakt. Taka moja natura i nie chcę tego zmieniać. Jona często mi powtarza że jestem naiwna, ale mi to nie przeszkadza kochać ludzi i patrzeć na ich dobrą oblicze, bo przecież każdy je ma. Ludzie często są zgorzkniali, nie dlatego że taka ich natura, lecz coś ich gryzie lub gryzło od środka lub są po trudnych przejściach I nie potrafią inaczej. Ja to tak rozumiem

i tak to odbieram. Świat się zmienił bardzo i ludzie się zmienili…ale ja często szukam usprawiedliwienia i myślę że mam rację. Moja dewiza to: miej serce i patrzaj w serce. Niektórych zmian nie mogę jednak zaakceptować…ale to temat na odrębną rozprawkę?

Eliszko, miejsce, które wybraliście jest przepiękne, lecz jednocześnie wymaga dużego samozaparcia oraz ogromu pracy. To jednak nas uszlachetnia I gna dalej i dalej…

Jestem naprawdę pełna podziwu dla Was! Tyle zmian w życiu i to tak gwałtownych i ważne jest to, że Wam się ciągle jeszcze chce i jesteście gotowi na zmiany! To jest naszym motorem i to jest chyba istotą życia. To tak jak w tej przypowieści

o talentach. Jeśli zostaliśmy nimi obdarowani to grzechem jest ich nie wykorzystać.

Eliszko, otoczenie jest piękne i ważne. Już patrząc na otaczającą Was naturę można nacieszyć oko.

Ale rozumiem Ciebie…możesz się czuć troszkę osamotniona, pomimo H. towarzystwa. Potrzebujemy ludzi i to różnorodnych i dobrych i takich którzy się z nią rozminęli, bo to są nasze doświadczenia.

Woda…esencja życia! Mam wrażenie ze jesteście zmuszeni ją oszczędzać, ale z drugiej strony to też czegoś uczy i wiem że do wielu warunków można się przystosować. Akurat to wiem z własnego doświadczenia?

Co do książki lub tekstów na blogu, Eliszko to wspaniały pomysł! Tak tak i jeszcze raz tak! Wiesz kochana, masz w tej chwili wspaniałe warunki do pisania! Pisz, bo masz do tego talent, a poza tym Twoja mądrość życiowa może być dla kogoś wsparciem!

Mam nadzieję ze odebrałaś moje nagranie z przyjaznej plaży. Nie jest doskonałe ale zawsze coś?

Dziękuję za przesyłkę! Pokażę J. i mam nadzieję że zaspokoję jego ciekawość! Gdybym tylko mogła się katapultować…

Jeśli chodzi o żmije, to mamy ich pod dostatkiem! Jedne z nich z czerwonych podbrzuszem są śmiertelnie niebezpieczne. W małych miejscowościach ludzie mają w domach antidotum, bo tam tych stworzeń jest więcej. Ale i tutaj możesz spotkać pająki wielkości dłoni, kub maleńkie pajączki redback, których ukąszenie może skończyć się śmiercią. Tutaj dzieci uczą się już w szkołach o rodzajach pająków,

aby wzbudzić ich świadomość zagrożeń.

Och Eliszko, bardzo się rozpisałam, wiec już na zakończenie ściskamy Was mocno i nie przepracowuj się! Matko kopanie dołów Twoimi rączkami!

Jeszcze raz całuję mocno. Milenka

Kochana Milenko,

Teraz w kontekście tego maila, zacznę od końca. Żmije i węże niby u nas są, to o wąwozie, w którym rosną granaty i o którym wspomniałam w filmiku. Wąwóz jest trochę straszny, na dnie leżą kamienie, przykryte zeschłymi trawami i można wpaść do jakiejś dziury ale któregoś , październikowego ranka wybrałam się po te cudne owoce. W końcu wąwóz należy do naszej posiadłości, dlatego zrobiłam to z czystym sumieniem. Zdziwiło mnie, ze koty, które cała gromadką poszły za mną, nie chciały wejść niżej. Dlatego trochę z duszą na ramieniu nazrywałam cały plecak i jakoś wydrapałam się po zboczu, bo o powrocie tą samą drogą to już mowy być nie mogło. W każdym bądź razie koty były szczęśliwe, gdy zobaczyły swoją mamę w stanie nienaruszonym. Później sąsiedzi powiedzieli, że węże są i trzeba uważać. Niemniej jednak zachowanie kotów dało już sporo do myślenia. One tutaj są bardzo ostrożne i dzięki temu nic wielkiego się nie stało. Jednak obserwowaliśmy, ze początkowo były bardzo niepewne, nowy świat, nowe zwierzęta, sen w dzień, polowanie w nocy. Dla nich świat tutejszy to trochę do góry nogami….Wszak w kraju rodzinnym było zupełnie inaczej. Z gryzącymi stworami to jest problem, gdy zaczyna się robić bardzo ciepło. Na razie mamy spokój, w opinii tubylców jest zimno ( 20 st w styczniu na plusie, to zima) Co dobre, padają deszcze, nie muszę zatem podlewać naszych licznych roślin.

Milenko, moja konstatacje w kontekście dzisiejszego filmiku. Dzielnica chińska nie wydała mi się brudna. Całkiem sympatycznie, podobnie jak w Wietnamie. A teraz o tym : zrobiłam wszystko. Milenko kochana to wszystko to nie jest wszystko, to nawet może być nic. Jest WSZYSTKO, WSZYSTKO, WSZYSTKO i WSZYSTKO …..

W moim pojęciu, nie zrobiłaś wszystkiego, bo po pierwsze efekty są raczej mizerne, a po drugie wszystko pozostaje w granicach naszej wyobraźni i naszych możliwości. Dlatego porównywanie wszystkiego, może być czasem śmieszne, a czasem deprymujące. Ktoś inny powie, ze nie zrobiłaś nic specjalnego, a inna z kolei osoba złapie się za głowę i padnie z wrażenia, że aż tak wiele. Mówiłaś o ozonowaniu. Ok to jest dobra metoda, tylko po co się męczyć ( to wyłącznie moja opinia, może zrobić, co chcesz). W naszym organizmie jest przeszło 300 gatunków różnego rodzaju bakterii, grzybów, drobnoustrojów, mikroorganizmów, które powinny być w równowadze. Ważna jest homeostaza, równowaga organizmu, czyli też chodzi o to, aby te istoty były w jakiejś tam liczebności i trwały w symbiozie ze sobą i z nami. Ozonowanie, to proces usuwania bakterii, grzybów, przetrwalników z żywności. Czy to dobre? Nie wiem ale w moim pojęciu lepiej abyśmy za bardzo nie byli pod kloszem, bo zawsze trzeba spod niego wyjść i iść do świata, gdzie tych bakterii pod dostatkiem. Ja nie boję się bakterii, grzybów, niczego właściwie nie boję się i efekty są, bo jak wiesz z chorobami mi nie po drodze. Może w pojęciu moich rówieśnic, to grzech wstawać bez bólu i kłaść się do łóżka zaledwie ze zmęczeniem. W naszym kraju zawsze jadłam produkty nie przetworzone, przetwarzałam je sama. Tutaj jest łatwiej, owoców, przypraw, roślin jadalnych mnóstwo. Odkryłam małe sklepiki prowadzone przez Muzułmanów i doprawdy jestem nimi oczarowana. Żywność mają dobrą, nie przetworzoną, owoce, warzywa świeże. Dużo suchych ziaren, kandyzowanych owoców, przypraw, przetworów w słoikach i soków w słoikach. Dla mnie to raj na ziemi. W dodatku ludzie są bardzo sympatyczni. Co ciekawe mają w sklepie owoce i warzywa bardzo już dojrzałe za pół ceny. Kupujemy tak pól na pół. W domu od razu przyrządzam te bardzo dojrzałe a te mniej wkładam do lodówki. Nie jeździmy do miasta codziennie, robimy to raz w tygodniu, nawet raz na 2 tygodnie. Wyobraź sobie Mielnko, jakim grzechem byłoby usuwać ozonowaniem wszystkie mikroorganizmy….Zatem wystarczy mycie w wodzie. Ot i cała filozofia moja, oczywiście.

Natomiast co do istot, o których w filmie mówił Ci H, to prosta sprawa. Co jakiś czas jesteś w chińskiej dzielnicy, popytaj o antidotum, oni mają i biorą nawet co pół roku profilaktycznie. Gdybyś znalazła, nie zapomnij o nas.

Dobrze, ze rozumiesz fakt oszczędzania wody. My z H nigdy nie mieliśmy z tym problemu, zawsze oszczędzaliśmy, gdyż jakoś inaczej nam nie wypadało. Dziwi mnie to, ze ludzie nie rozumieją, jakim skarb em szastają na lewo i prawo. Teraz w naszym nowym raju, zbieramy wodę w porze deszczowej do zbiorników, w które całkiem nieźle zaopatrzyliśmy się, by nasze rośliny przetrwały czas upałów, które już za 3 miesiące. Podczas ostatniej suszy woziliśmy wodę w butelkach, wszelkiego rodzaju pojemnikach samochodem i to była woda nie dla nas ale dla naszych roślin. Na szczęście przetrwały, bo jak by nie mówić, tutejsze rośliny są bardzo dzielne. W filmiku pytałaś o drzewo w mieszkaniu. Nie wyjaśniłam. Ono rośnie, a ma już około 100 lat w obrębie wylanych fundamentów. Jak wspomniałam dom zagłębiony jest w skale i kilka metrów fundamentu niepotrzebnie zbudowano, ale liczy się dla katastru. Oni mierzą domy po obrysie fundamentów, dlatego policzono nam drzewo w mieszkaniu. Niemniej jednak drzewo – oliwka jest cudne, ogromne i daje piękny cień, co przydatne podczas upałów.

Dowcip mojej produkcji na zakończenie. Rozmawiam z koleżanką z Kataru i żalę się, ze u nas dzisiaj 45 stopni. Ona- phi, u nas jak zwykle powyżej 60. I o czym tu gadać i komu się pożalić???

Pozdrawiam serdecznie Ciebie i Jona. Eliszka

Milenka 24 stycznia 2024

Kochana moja,

od wczoraj czekałam z niecierpliwością na wiadomość od Ciebie. I nareszcie jest! Znalazłam odpowiedni czas, w którym mogę spokojnie przeczytać list od Ciebie. List? Tak list, nie musi być mail, bo list brzmi piękniej i tak trochę staroświecko, a jak wiesz jestem tak jak i ty trochę starej daty. Lubię kartki, listy, pożółkłe zdjęcia, które coś opowiadają. Dzisiejsze maile w każdej sekundzie mogą zostać skasowane, może nastąpić awaria komputera, po której już nic nie zostanie…No tak, listy i zdjęcia mogą spłonąć, ale myślę że możliwość awarii jest znacznie bardziej prawdopodobna. 

Eliszko, niestety miejsce, które Tobie pokazałam nie należy do najpiękniejszych, lecz nawet Jona stwierdził że nawet wieczorem miejsce to tętni życiem, czego nie można powiedzieć o tutejszych kafejkach, restauracjach, sklepach. Większość z nich jest zamykana wcześnie i nie możesz np. napić się kawy blisko mojego miejsca zamieszkania, ponieważ wszystko zamknięte na amen! Jona nie może tego zaakceptować i dlatego tak bardzo tęskni za życiem w kraju ojczystym najpiękniejszych filozofów. Mnie to też trochę przeszkadza, ale w myśl zasady czego zmienić nie możesz zaakceptuj, tak robię. Dzielnice zamieszkałe przez ludność azjatycką niestety nie należą do czystych, uwierz mi, lecz są żywe! Wiesz, z drugiej strony doceniam ten spokój który mamy wokół naszego miejsca zamieszkania. Z ogromną radością wracam do tego zacisza, otoczonego ze wszystkich stron zielenią. Jestem tutaj już prawie 9 lat, a nie zwiedziłam wiele…Przykre to ale prawdziwe…Nasza ukochana Plaża dostarcza mi odpoczynku, relaksu, chwili wytchnienia od codziennych trosk oraz czasu na kontemplację. Piszę moja ukochana plaża, ponieważ uwielbiam to miejsce! Jest jeszcze jedno, góry, cudne widoki dech zapierające, malutkie miasteczka wokół górskich szczytów. Powietrze świeże, niczym nie skażone, a drzewa eukaliptusowe na zboczach dają niebieską poświatę. Moim marzeniem jest zwiedzić nareszcie ten piękny kontynent wzdłuż i wszerz! Nie wiem jak długo się tutaj zatrzymam, bo przecież to nasze życie pisze scenariusze. Czasami tak bardzo tęsknię za krajem, lecz kiedy tam jestem widzę ludzi zasmuconych, czasami ponurych jakby każdy dźwigał krzyż za Chrystusa. Ponoć jednak mamy taką naturę i jest to wpisane w nasz charakter. Młodzież już jest inna, jak to się mówi bardziej światowa, otwarta na nowe wyzwania, Ale to jest tylko moje wrażenie z ostatniego pobytu. Ta część globu jest przyjazna, uśmiechnięta, nikt nie wstydzi się przywitać i zapytać skąd jesteś, jak się czujesz. Jona niestety tego nie lubi i nie potrafi zrozumieć tej ciekawości, a ja wręcz uwielbiam pogaduszki z ludźmi, bo to przecież jest cudne, że ludzie chcą Ciebie poznać i porozmawiać z Tobą. Dzięki temu mamy nowe doświadczenia, przemyślenia. Nie możemy zamykać się w swojej skorupie. Jona na pytanie: skąd jesteś, często odpowiada: z Pakistanu, wprawiając ludzi w zakłopotanie. Ale cóż nie mnie to zmieniać, choć trudne jest to dla mnie do zaakceptowania.

Bakterie…widzisz kochana, gdyby nie to co mi się przytrafiło, pewnie nie podchodziłabym do tego aż tak restrykcyjnie, a starając się sobie pomóc, szukam różnych dróg i możliwości, no i uznałam chemię w pożywieniu za wroga. Wiem, że nie możemy się izolować, bo takie podejście może nam też zaszkodzić…Mam nadzieję, że wkrótce to się zmieni i będę mogła w pełni cieszyć się życiem, nie zastanawiając się nad każdym kęsem pożywienia wkładanym do ust…

Co do powiedzenia, że jak Ciebie nic nie boli to nie żyjesz, to absolutnie się z tym nie zgadzam. Nie zgadzam się również z opinią: starość nie radość! Zostaliśmy stworzeni do życia, zdrowi, mądrzy, piękni i tacy możemy pozostać do samego końca. Wierzę, w to że możemy żyć zdrowo i dobrze! Nie musi Tobie nic dolegać, bo masz 70 lat, nie musisz być nieszczęśliwa tylko dlatego, że jesteś już w określonym wieku a radość Tobie nie przystoi. Niestety w Polsce jest takie przeświadczenie…Tutaj bez względu ile masz lat, możesz ubrać się jak się Tobie podoba, a nie jak wymaga tego presja społeczna. Ja właśnie tutaj zaczęłam nosić kolorowe ciuchy, w słonecznych kolorach, takie które poprawiają mój nastój. Moja koleżanka w wieku 75 lat zakłada krótkie sukienki. buty na wysokim obcasie i nie przejmuje się opinią innych. Myślę, że Ci INNI też by tak właśnie chcieli, ale nie mają odwagi! 

Jedzonko,

ależ i u nas nie brakuje takich sklepów. Wiesz, Muzułmanie przykładają dużą wagę do zdrowego jedzenia, przynajmniej starsza generacja. Nie jedzą dużo mięsa, a warzywa są na porządku dziennym. Podziwiam również japońską kuchnię, która jest także zdrowa i różnorodna. No tak, jedzą dużo ryżu, a jak przeczytasz to ryż jest kwasotwórczy…bądź tu mądry…Z niczym nie należy przesadzać, a najzdrowsi ludzie jakich znam, to ludzie, którzy są szczerze szczęśliwi i potrafią cieszyć się każdym dniem, bo to właśnie powinno być naszą zasadą. Trzeba dziękować za każdy dzień, za wodę w kranie, za miejsce do spanie, za zdrowe dzieci, za życie w kraju gdzie panuje pokój. Jest tyle rzeczy, za które powinniśmy dziękować, ale zapominamy o tym, myślimy, że tak zawsze powinno być. Ja sama o tym zapominam i przejmuję się drobiazgami, Jona jest inny, umie poświęcić się pasji i chwała mu za to. A ja nie lubię nic odkładać na tzw później…bo czasami później to nigdy. Tak prawdę mówiąc, chwiałabym mieć troszkę charakter Jona:):):) Mniej stresu, mnie małp skaczących w mojej głowie:)

Eliszko kochana, bardzo naraziłaś swoje życie schodząc do wąwozu! Twoje koty są ostrożniejsze niż TY kochanie!  No cóż może i ja ryzykowałabym dla granatów:):):) Z kolei jak już wspomniałaś nie możemy żyć pod kloszem, ale pewnie sama bym się nie wybrała. U nas granaty są pioruńsko drogie, a owoc jest ponoć niezwykle zdrowy. Co do miejsc niebezpiecznych blisko naszych drzwi, to na filmiku pokazałam Tobie ogród,a tuz za nim jest miejsce, do którego nie zaglądam Są tam żmije i Jona się o tym pewnego dnia przekonał. Za to jest tam prawie każdego dnia, czarny, duży kot, który czai się i poluje na te żmije. Niestety nie wiem, czy nie przepłacił tego ryzykanctwa swoim zdrowiem. Zauważyłam na jego nosku jakby miejsce po ukąszeniu…widać, że coś jemu dolega, ale pomóc nie mogę, ponieważ nawet nie wiem czyj to kot.. Za to mamy tutaj kilka kotów, które wyczuwają z daleka kiedy ja się zbliżam i wyskakują na myzianie:):):) 

Eliszko, chyba już pora kończyć. Jestem bardzo ciekawa, czy obejrzałaś filmik, na którym jest Jona i ja i jakie są Twoje wrażenia:)

Ps, Właśnie spijam soczek z ozonowanych warzyw i owoców:):):)

A jeśli zobaczysz jakieś byczki, to zrzuć winę na mój komputer:)

Ściskam bardzo mocno i czekam z niecierpliwością na wieści moja podróżniczko. Milenka, buziak od Jona.

Eliszka 25 stycznia 2024

Kochana Milenko, 

obejrzałam przesłany filmik, Boże jakie piękne miejsce, jak cudnie, tyle wody, tyle kwiatów, wilgoci i zieleni. Zazdroszczę tego nadmiaru wody, jesteś doprawdy w zupełnie innym miejscu niż ja. U nas woda jest wydzierana dosłownie przez przyrodę. Rośliny są bardzo dzielne i korzystają z każdej kropli, która najczęściej wydziela się w nocy. Noc jest dużo chłodniejsza od dnia. U nas teraz w dzień dochodzi do 30 stopni w słońcu ale w nocy jest zimno, bo nawet 5 stopni. Najczęściej jednak to 10-12 stopni i wtedy właśnie rośliny kumulują te malutkie racje życiodajnego płynu. My tzn ja i H bardzo wspieramy nasze rośliny i jak na tutejsze warunki mamy ich mnóstwo, dlatego to miejsce jest dla nas tak urzekające. Odniosę jeszcze raz do naszej porannej rozmowy, za którą dziękuję. Tak, Milenko jesteś niezwykłą istotą w ciągu niecałej dekady dokonałaś wielkich rzeczy. Nauczyłaś się języka, myślę, ze mówisz perfekcyjnie. Skończyłaś przecież szkołę w tym kraju i co najważniejsze – dostałaś obywatelstwo. Teraz to już z Ciebie prawdziwa Australijka….Wow a paszport na wagę złota. Bardzo cieszę się, bo wiem, jak o tym pisałaś. Znalazłaś też miłość życia, oj Milenko, jakie to ważne mieć kogoś bliskiego, komu możesz zaufać, z kim witasz każdy poranek, możesz iść do swojej ukochanej kafejki… Ponadto masz już swoje miejsce na ziemi, swoich przyjaciół, miejsce, gdzie możecie z Jonem udzielać się artystycznie. Reasumując jesteś dzielna i tak trzymaj. 

Ja wiem, że jestem koniem wyścigowym( chociaż raczej nim byłam, bo teraz, to pracuję jak perszeron) i muszę pędzić, zdobywać swoje marzenia. Zawsze wydaje mi się, ze robię więcej niż znane mi osoby, być może wynika to z tego, że to ja udzielam rad, a inni mnie słuchają. Teraz, gdy na moment zatrzymam się myślami, a ostatnio jestem bardziej refleksyjna, niż kiedyś, (jestem w pięknym, słonecznym miejscu, mam więcej czasu, atmosfera w ogóle sprzyja refleksjom, wyluzowaniu, łapaniu chwilek szczęścia z codzienności, tutaj każde śniadanie, picie kawy, to cudny akt uczestniczenia w egzystencji) widzę jacy ludzie są dzielni, jak z trudem wydzierają okruchy szczęścia i ty kochana do nich się zaliczasz. Taka malutka, dzielna mróweczka, która wtoczyła na górę ogromny ładunek swoich dokonań, spełnienia marzeń, oczekiwań. Na dodatek ta malutka, dzielna mróweczka nie ,,spoczywa na laurach”, wie, ze jej droga prowadzi nadal w górę. Zatem za chwilę zapewne, dokonamy retrospekcji przeszłości, zrobimy bilans i pójdziemy dalej. Ja wiem, ze fajnie rozsiąść się na DRODZE ŻYCIA, a czasem nawet popłakać i po użalać się nad sobą…. Niemniej jednak nadchodzi moment, ze trzeba zebrać swoje manatki, od nowa spakować węzełek, wyrzucić niepotrzebne rzeczy, emocje, uczucia i maszerować dalej. Nie ma rady, krzywdy, żale, to doświadczenia i dlatego nie możemy się zbytnio nad nimi rozczulać.

U nas od grudnia zeszłego roku pojawiły się w sklepach malutkie bananki. Ich zapach po prostu obezwładnia wszystkie zmysły, są boskie i tak pięknie dojrzałe, rozpływają się w ustach. Co ciekawe one rosną w takich snopkach, wysokości około metra. Na początku listopada, widzieliśmy, na niezbyt dużym bananowcu, takie dwa snopki – znajdowały się w fazie dojrzewania. I teraz spoczywają na bazarku i w małych sklepikach, zachwycając zapachem, smakiem i ceną. Wyobraź sobie, ze kilogram kosztuje około 2 naszych złotych. Kupujemy je nie tylko aby skonsumować na surowo, zrobić przepyszne budynie i kremy ale robię z nich nawóz dla moich roślin. Tak, kochana, nawóz. Skórki wrzucam do wody, do podlewania i za kilka dni miksuję, a ten ,,eliksir” jest użyty do podlewania. Moje kochane rośliny rosną jak szalone. Wczoraj byliśmy w mieście, jak wiesz musimy zjechać z naszych gór i dalej około 5 km jest nasze miasteczko. Niestety malutkich bananków nie było, kupiliśmy duże. H. wpadł nawet na pomysł, abyśmy pojechali na wysypisko owocowe, by wziąć banany do zrobienia nawozu w większej ilości. Niestety na wysypisku były tylko cytrusy, a one jako nawóz to chyba nie za bardzo. Zatem, nie wyrzucajmy skórek od banana, niechaj pójdzie do  kwiatków. Milenko, podczas pisania tego listu, podsłuchuję mimochodem rozmowę H z kolegą. Ja siedzę niedaleko od niego i to już sprawa H, ze rozmawia bez oglądania się na moje towarzystwo. Milenko, oni rozmawiają o kobietach w ,,słusznym wieku” tzn pomiędzy 60 a 70. I co? Na dodatek są nami zachwyceni, mówią, że dojrzewamy i z wiekiem stajemy się bardziej atrakcyjne. H odniósł się do Twojej osoby i opowiedziała Janowi, jaką ma piękną znajomą, jaką zgrabną, ( dodał, ze wszystko naturalne, nic sztucznego i chyba ma rację, bo dzisiejsze kobiety…. ech to temat na inną dyskusję). H oglądał filmik z Twojego nagrania, które ostatnio przesłałaś, ja byłam zachwycona Tobą, Jonem i kolegą, który akompaniował waszemu zespołowi.

Milenko, kończę, bo czas goni. Buziam. Eliszka

Milenka 26 stycznia 2024

Kochana Eliszko,

trudno mi było zasnąć dzisiejszej nocy. Myśli kołatały w mojej głowie i to przeróżnego sortu i maści:) Myśli, wątpliwości, zapytania. Miałam wrażenie, że jest duży natłok w mojej głowie i za nic nie mogłam się tego pozbyć, ale w końcu dobrotliwy Morfeusz uwolnił mnie z tej sieci i mogłam spokojnie pogrążyć się w innym nieznanym świecie, świecie snów i marzeń. Niestety rzadko zapamiętuję sny…Jona częściej opowiada mi o nocnych spotkaniach, przygodach i powiem Tobie że pozytywnie jemu zazdroszczę. Czasami opowiada mi o spotkaniach ze znajomymi, o koncertach lub o bardzo dziwnych wydarzeniach, które nijak nie przystają do jego życia. Czyli jest coś o czym nie wiemy, coś poza w co ja święcie wierzę!

Eliszko, kolejny raz zarzucasz mnie komplementami! Podziękowania dla H. za takie postrzeganie mojej osoby:) Tak, rzeczywiście jakby się zastanowić i przeanalizować moje lata życia w tym kraju, to praktycznie pracą oraz wydarzeniami mogłabym obdarować wielu ludzi:) 

Gdybyś tylko zajrzała do mojego CV zobaczyłabyś, że moje życie było pełne wyzwań, ciężkiej pracy i niektórych śladów spełnionych marzeń. Gdybym miała wymienić ważniejsze projekty w moim życiu, to na pierwszym miejscu znalazłby się projekt TABLIT, który współtworzyłam na Uniwersytecie im. A.Mickiewicza w moim rodzinnym mieście. wart pochwały jest fakt iż umieszczono mój wiersz w podręczniku do języka polskiego! Co znalazłoby się na miejscu drugim? Z całą pewnością książeczka z wierszami dla dzieci wydana poza granicami naszego kraju. Spełniło sie jedno z moich marzeń! Kiedyś składałam również aplikację 

/z powodzeniem/ do biznesu  IT i moja późniejsza menadżerka zadała pytanie żartując: Czy to jest CV z jednego życia? Tak właśnie to wygląda i jak cofnę się myślą wstecz, to jest to nielada spis moich dokonań. No i jak zauważyłaś po przyjeździe do tego kraju również nie próżnowałam i jak Dedal rozpostarłam swoje skrzydła, żeby dolecieć do celu. Podałam przykład Dedala, choć tak naprawdę czasami mogłam porównać moją drogę do lotu Ikara, który nieostrożnie, wbrew ostrzeżeniom ojca zbliżył się do słońca. Nie jeden raz biegnąc do przodu przypaliłam sobie skrzydełka, łzawo się użalałam, ale biegłam dalej i leciałam wyżej. W przeciwieństwie do Ikara jeszcze żyję:):):)

Nie wiem tak naprawdę co jest moim największym osiągnięciem, bo przecież różny jest wymiar w zależności od sytuacji życiowej, w której się znajdowałam. Niemniej jednak przyznaję, że mój „wózeczek” który pchałam jest pełen i robi się coraz cięższy:) 

Życie stawia mnie przed trudnymi wyborami i czasami nie starcza mi odwagi aby podjąć wyzwanie, lub po prostu niewiara w moje siły skłoniła mnie do porzucenia pomysłu. No i właśnie, tutaj wchodzimy na grząski grunt…Wiara we własne możliwości dodaje energii i siły do działania, do podejmowania się coraz trudniejszych zadań, a jej brak odbiera nam siły życiowe i stawia nas w niekorzystnym świetle w opinii nas samych. 

Dlaczego część osób została wyposażona w wiarę we własne możliwości, a część jej nie posiada? Czy możemy winić za to nasze wychowanie w rodzinie, winić naszych rodziców, którzy przecież nie mieli”prawa jazdy” jak ja to kolokwialnie nazywam? Nikt nie rodzi się z licencją na wychowanie i każdy stara się to robić zgodnie z wpojonymi zasadami, oraz zasadami współżycia społecznego. Moja mama, kochana kobieta /miałam wspaniałych, dobrych rodziców/ była troszkę wystraszona i ulegała presji społecznej: to wypada, tamto nie wypada…Byłam postrzegana jako dziecko dobrze wychowane, co w dzisiejszych czasach ma pejoratywny wydźwięk. Pamiętam dzień, kiedy jako nastolatka postanowiłam reklamować zakupione buty. Moja mama odwodziła mnie od tego pomysłu: nie, lepiej nie, ale po co itd…Mój tato miał inne zdanie na ten temat. 

Kolejny przykład to szkoła średnia. Miałam inne priorytety, lecz moja mamapostawiła na już sprawdzony wybór mojej siostry. Tak też się stało i podązyłam szkolnymi drogami mojej siostry, zostawiając gdzieś tam za sobą moje marzenia. Mojej mamie trudno było podejmować odważne decyzje i myślę że z pewnością nie nauczył jej tego apodyktyczny ojciec, który zapewniał byt 7 osobowej rodzinie w latach 20-tych. Można drążyć ten temat jeszcze głębiej i dokopać się powodów takiego lub innego zachowania. Ponoć wybieramy naszą drogę życiową sami, jeszcze przed pojawieniem się na tym padole, lecz przychodząc tutaj już nic nie pamiętamy i nawet nie wiemy jakiego wyboru życiowej drogi dokonaliśmy. W mojej opinii moja ścieżka życiowa nie należała do najgorszych, biorąc pod uwagę kochających rodziców, życie w kraju bez konfliktów. Tak, patrząc na innych ludzi, mogę przyznać, że życie było dla mnie szczodre. Prawdę mówiąc, moim pragnieniem jest mieć więcej zdecydowania i odwagi mniej lęków przed podejmowaniem kolejnych kroków, wiarę w moją sprawczość i w to że moje decyzje są i będą dla mnie dobre. Czego jeszcze pragnę? Otóż mam niezwykłą „zdolność” do zamartwiania się wszystkim i wszystkimi, wojną, nieszczęściami /które nie są przecież naszą kreacją tylko są wykreowane przez możnych tego świata, aby trzymać nas w szachu/ ubogimi, chorymi i tutaj można by mnożyć przykłady! Np. krzywo położoną serwetką, czy źle zawieszonym obrazem /drobiazgowość, która odbiera czas i energię/ Oczywiście można to zaliczyć do dbałości o szczegóły i nieskończona miłość do upiększania otoczenia:) Jednak wiem, żę jest to szkodliwe nie tylko dla mojego stanu psychicznego, ale co za tym idzie fizycznego, dlatego moje kolejne życzenie, to zmiana sposobu myślenia:)

Miało być o przyziemnych bananach:):):) Oj tak i ja zaczęłam dostrzegać różnicę w ich smaku i aromacie! Przestaliśmy robić zakupy w sklepach prowadzonych przez Chińczyków. Niestety z przykrością stwierdzam, że trwałość ich produktów /owoców, warzyw/ ma wiele do życzenia i mają one bardzo krótki okres życia. Co to w praktyce oznacza? A no to, że nie są świeże i dobrej jakości, ale cena przyciąga. 

Jeśli chodzi o inne wykorzystanie tego dobrodziejstwa bananowego, to gotowałam pokrojone banany i stosowałam jako środek nasenny! Czy działał, nie mogę stwierdzić, ponieważ musiałabym stosować ten wywar przez dłuższy czas…

A teraz coś o strasznych żyjątkach /przynajmniej dla mnie/ Wczoraj Jano zauważył pewnego pana pająka, oczywiście jak na ten klimat przystało był pokaźnych rozmiarów! Całe szczęście Jano był w domu, bo moja reakcja jest jedna: wybiegam z domu „jak stoję” i czekam pod domem na ratunek! :):):) Tym razem nie byłam sama, więc nawet pozwoliłam sobie na kreatywność i zaproponowałm popsikać tego pana pianką do goleni! Te ogromne pająki bardzo szybko uciekają i dzięki mojemu pomysłowi, widzieliśmy gdzie ucieka, ponieważ był cały biały:):):) No i niestety zakończył swój żywot pod tzw. „łapką”…Podłoga była również biała, więc było trochę sprzątania:):):) Wiesz Eliszko, zawsze mam wyrzuty sumienia jak pozbawiamy życia takie stworzonko, przecież jesteśmy więksi, a one no cóż przerażające..Lecz na swoje usprawiedliwienie dodam, żę są osobniki, które wynoszę z domu /oczywiście nie pająki/ ?.   A to nasze pajączki.

Och i popatrz jak bardzo się rozpisałam! Ale za to zrobiłam dzisiaj coś jeszcze, co jest ważne dla nas /dla Ciebie i dla mnie/ Dokupiłam rozszerzenie Google, oraz postudiowałam /myślę z powodzeniem/ jak przesyłać duże pliki! No i bądź dumna ze mnie, bo ja jestem! Tym razem, moje pliki powinny przejść bez problemu, tyle tylko żę na Twój adres mailowy, a nie na What’s up. Zaznaczam, że przy mojej wiedzy i znajomości technologii to jest duży sukces! Obydwa pliki załączyłam do poczty:) Przyjemnego oglądania i oczywiście czekam na komentarz?

Eliszko, teraz już naprawdę kończę i oczywiście przesyłam Wam dużo bardzo ciepłych uścisków?¬ンᄂ️  

Eliszka, 27 stycznia 2024

Kochana Milenko,

Dziękuję za tak obszerny opis sytuacji, zwłaszcza, ze gadałyśmy przecież na watsapie i do tego jeszcze, przysłałaś filmiki. Jesteś doprawdy bardzo pracowita i postępujesz jak prawdziwa szóstka. Szóstka jest kontrolująca, chce wiedzieć wszystko do przodu i dba o szczegóły. Oglądając filmik z opisem mieszkania doznałam ,,objawienia”, ze nawet filmujesz jak prawdziwa szóstka. Mnie nie przyszedłby do głowy opis bibelotów, omawianie ich historii, pokazywanie najmniejszych fragmentów, zaglądanie w każdy kącik. To mnie bardzo wzruszyło….A u mnie? Gdzie te finezyjne opisy, gdzie ta puzderkowa dokładność? Obleciałam domek z kamerką i przesłałam filmik i to wszystko. Z tego wynika moja dzisiejsza konstatacja – jak to dobrze, ze my ludzie jesteśmy tak różnorodni i doskonale możemy się uzupełniać. Powiedz, kto by wytrzymała z niecierpliwą i mało dokładną dziewiątką, gdyby nie pojawiała się drobiazgowo dokładna szóstka i wymagająca jedynka? Z drugiej strony, kto podołałby życiu, gdyby musiał zwracać uwagę na każdy szczegół, każde drgnienie materii…

A teraz z drugiej beczki. Milenko, tak mi żal tego pająka. W moim domu pająki cieszyły się równouprawnieniem w jego zamieszkiwaniu. Fakt, ze co jakiś czas niszczyłam im pajęczyny, ale krzywdy żadnemu nie robiłam. Jak pałętały się pomiędzy stopami zbierałam na szufelkę i wynosiłam na dwór. W zimie, wynosiłam do garażu. pająk w symbolice to posłaniec, listonosz. W mojej świadomości listonosz, to ktoś sympatyczny, kto przynosi dobre nowiny. Nie odniosę się do czasów rzymskich (??) w których to czasach posłańcy ze złymi wieściami byli zabijani. Dla mnie zabicie pająka, to zabicie dobrych wieści, dlatego tak je cenię. Pojawienie się pająka, traktuję jako zapowiedz dobrych wiadomości.

Oto scenka z mojego ostatniego domu w Polsce. Późny wieczór, w kominku pali się ogień, ja w saloniku czytam książkę. Ze mną tylko jedna kotka Rita, kocury już z H w sypialni na górze. Raptem widzę, ze Ritka kogoś gania. Podchodzę, na posadzce w kuchni siedzi duży, czarny pająk. Trochę zbeształam Ritkę i aby odwrócić jej uwagę od pająka, ,,ugłaskałam” na kanapie, w końcu zasnęła. Za parę minut coś mi mignęło w przestrzeni pomiędzy stronicami książki, a światłem na podłodze. I co, kogo widzę? Uratowany pająk przebiega koło moich kapci, w końcu usadowił się przy jednym i skanuje moją osobę. Skanuje, to prawda, pająki mają wiele oczu. Odezwałam się do niego, on przeszedł do drugiego kapcia, znowu mnie zeskanował i gdy powiedziałam mu, aby szedł już do swoich pajęczych spraw, radośnie pobiegł do kuchni. Pająki żyją zaledwie dwa tygodnie, nawet nie mają zbyt wiele czasu aby zaprzyjaźnić się z ich właścicielem aby myślę, ze działa ich egregor i następne pokolenie wie, co w danym domu ,,piszczy”, to zapewne dotyczy wszystkich gatunków. Zresztą ten mój duży pająk na pewno miał rodzinę, która żyła spokojnie za szafkami w kuchni. Pająki w domu ( oczywiście w mojej tylko ocenie) to dobra sprawa, wyłapane muchy i rożne pełzające stworzenia, które mogą jakoś tam przemycić się za próg. Mój obecny dom jest posadowiony na skale, która łączy się bezpośrednio z poziomem tzw podwórka, zatem nie ma stopni i każdy zwierzak może dostać się w jego pielesze. Tutaj jest dużo niebezpiecznych stworzeń pełzających, do jednych z nich należą skolopendry. Koleżanka z sąsiedniej miejscowości mówiła, ze została poinformowana, że gdyby ją ugryzła, natychmiast jechać na pogotowie. Na dodatek miała przypadek – podczas wchodzenia do domu, o mały włos nie nadepnęła na dość spory ,egzemplarz” tego stworzenia. Agatka biegała boso, zatem miałam okazję, aby jej kupić kapcie na zimę i klapki na lato. Tymczasem w sierpniu, podczas przeglądania kątów zobaczyłam nisko przy posadzce szamoczącą się w pajęczynie sporych rozmiarów skolopendrę. Od razu podziękowałam pająkom, bo ta mała cholera mogła spokojnie powędrować do sypialni. W obawie, ze porwie pajęczynę ( w końcu stwór miał około 5 cm), niestety musiałam ,,pajęczą zdobycz” wsadzić do słoika i wynieść do strasznego wąwozu, o którym wspomniałam we wcześniejszym liście. Zatem reasumując, moje pająki tutejsze są malutkie, żyją około 2 tygodni ale łapią moskity, muchy, skolopendry i inne stwory, których jeszcze nie widziałam. Oczywiście pajęczyny są zbierane, bo mimo dziewiątkowej wibracji jestem dość ,,porządnicka”, o ile chodzi o moje gospodarstwo.

A teraz druga sprawa- mrówki. Sąsiedzi mówią, ze są one w każdym domu na wsi, ( nie wiem, jak to wygląda w apartamentach miejskich, nie mam nikogo znajomego, moi tutejsi, mają swoje domy, wraz za całym w/w ,,dobrem”) potwierdziła to też moja Agatka. Do naszego raju przybyliśmy w zeszłym roku w maju. Dom był wysprzątany na nasze przyjęcie, ale po dwóch dniach w kuchni pojawiły się malutkie mróweczki. Szybko skonstatowałam, że należy utrzymywać porządek iście laboratoryjny, spada okruszek na posadzkę i te małe istoty wpadają, aby go zagospodarować. Bardzo pracowite maleństwa, naprawdę. Szybko zlokalizowaliśmy ich wejście do naszej kuchni i ja zaczęłam im tam składać jakieś odrobiny jedzenia. Zysk? Przestały mi się pałętać po garach. Któregoś wieczoru, dość późno już było, bo około 24,00 siedzieliśmy z H w naszej przytulnej kuchni przy winku i raptem widzimy wkracza banda dużych mrówek i galopem na stół do cukierniczki. Nakrzyczałam na nie, to pouciekały. Niemniej jednak za jakiś kwadrans, znowu gramolą się i szukają cukru. Powybierałam je łyżeczką z cukierniczki i kazałam, spadać do siebie”. Oczywiście nie posłuchały. Byliśmy trochę zmartwieni, co z łobuziakami robić. Na pewno trzeba było super posprzątać, pozamykać cukier i słodkie rzeczy. H wpadł na świetny pomysł, aby wystawić im przed domem tackę z cukrem i innymi słodkimi resztkami. Tak też zrobiliśmy i dosłownie za chwilkę, może po 5 minutach, całe towarzystwo siedziało już w tacy i zajadało się słodkościami. Tacka z cukrem stoi przez cały rok, chociaż w tak zwanej ,,zimie” jest ich mniej. Latem zaś….dość sporo. I wyjaśniła się tajemnica, dlaczego w szafkach, po poprzednich właścicielach, było pełno środków typu muchozol, preparatów na mrówki i takie tam. Teraz żyjemy w doskonałej symbiozie, nikt nikomu nie przeszkadza. Do moich zaś zadań należy tylko utrzymanie porządku, bo w przeciwnym razie pracowite mrówki chcą mi pomagać.

Milenko, tak oto rozwinięty temat odnośnie owadów jest kontynuowany i tym optymistycznym akcentem żegnam, buziaki Eliszka

Milenka, 28 stycznia2024

Eliszko, 

wróciliśmy ze spaceru, temperatura poranna to ok. 50′ a teraz spadła na łeb na szyję do 26′. Ale wieje przyjemnie i nasz spacer był orzeźwiający. Eliszko, cały czas o Tobie myślałam, o tym jak mądrą jesteś kobietą! Odsłuchałam Twoje nagrania na blogu i powiem szczerze, że jak to się teraz mówi, ten temat rezonuje ze mną oraz z J. Od dawna nasze zainteresowania są związane z tematem, który poruszyłaś. Sporo na ten temat czytamy, a ja dodatkowo słucham wykładów , osoby, któryastara się „budzić” ludzi, ale przecież nic na siłę i to pragnienie przebudzenia musi być w nas. Jona już nie rozmawia ze znajomymi na te tematy, bo jak możesz rozmawiać z kimś kto nie rozumie lub nie chce zrozumieć lub też nie dostrzega co tak naprawdę się dzieje. Ale to każdego indywidualna sprawa i kiedyś ktoś mi powiedział: nie uzdrowisz całego świata…Nie oznacza to jednak,że mamy być obojętni. To kwiat znany u nas w Polsce, tutaj nazywany Rajskim Ptakiem.

Eliszko, jestem pod wrażeniem Twojego zainteresowania poezją! W dodatku cytowałaś Wisławę Szymborską, której wiersz „Gawęda o miłości do ziemi ojczystej” kiedyś deklamowałam publicznie! Pamiętam starszą panią siedzącą w pierwszym rzędzie, słuchającą ze łzami w oczach, a po moim występie podeszła do mnie z podziękowaniami. To była wzruszająca chwila i dla mnie i dowód na to że moje uczucia, które włożyłam 

w deklamację zostały zrozumiane właściwie  Wiesz kochanie to nie był jedyny raz kiedy potrafiłam kogoś wzruszyć prozą, czy recytacją i muszę przyznać, że oddawałam się cała temu co robiłam. Te momenty utkwiły mi głęboko w pamięci, a było to wiele, wiele lat temu. Teraz moje wspomnienia odżyły dzięki Tobie❤️ A to czaple z naszej rajskiej plaży.

Jeszcze jedna historia, o której zapomniałam! Kilka lat temu zalogowałam się na stronę, która była przeznaczona dla mam z dziećmi. Było kilka osób, które pisały opowiadania dla maluchów i zamieszczały na tej stronie. Oczywiście były one poddane osądowi i krytyce, więc zastanawiałam się czy jestem na to gotowa. I oto podjęłam się wyzwania i napisałam opowiadanie, a tytuł brzmiał: „Ptaszkowa przygoda”. Była to historia małego ptaszka, oraz dziewczynki, ich znajomości, a nawet przyjaźni. Opublikowałam tą opowiastkę i nagle zaczęły do mnie spływać listy z podziękowaniami i zapytaniem: kiedy napiszę następne części historii!  

Było to niezwykle miłe doświadczenie. Niestety nie napisałam dalszego ciągu, ale w jakiś sposób zapewniłam sobie nieśmiertelność? Papużka, jak najbardziej żywa, chociaż wygląda jak maskotka.

A teraz temat z innej planety, a mianowicie z planety insektów. Dzisiaj do naszego mieszkania przyleciał jegomość skrzydlaty, był koloru brązowego i muszę przyznać, że był sporych rozmiarów. Wyjątkowo nie krzyczałam patrząc jak biedak próbuje się wydostać. Niestety było to niemożliwe ponieważ w oknach dla bezpieczeństwa założone są siatki. Szamotał się biedak, a ja na ratunek zawołałam Jona. Postanowiłam uratować tego skrzydlatego stwora i znalazłam sposób! Otóż przy pomocy szklanki nakryłam go szybciutko, a po chwili jeszcze szybciej podłożyłam kartkę papieru pod szklankę! Tak oto w szklanej pułapce znalazł się ten uroczy insekt, którego po chwili uwolniłam w ogrodzie! Muszę przyznać, że szybkość jego lotu była imponująca! I tak oto mam dzisiaj na swoim koncie dobry uczynek który sprawił mi ogromną radość! Co prawda nie zachowałabym się tak dobrotliwie w przypadku tego dużego pająka jaki nas niedawno nawiedził, ale myślę, że moim uczynkiem zmazałam grzech poprzedni?ᅡᅠ

Ściskam Was bardzo mocno i całusy gorące przesyłam, a Wy postarajcie się je złapać?￰゚リリ?ᅡᅠ

Eliszka styczeń 2024

Dzisiaj mam taki natłok tematyczny, ze nie wiem jak ruszyć. Pisałyśmy, rozmawiałyśmy, oglądałyśmy filmiki. Jak to teraz wszystko usystematyzować, o czym pisać, bo doprawdy, czasem za wiele prowadzi, do niczego. Poprowadzę jednak temat – owady, a później wejdę na jakiś boczny tor, który z czasem stanie się głównym? Zresztą nieważne. Moim zdaniem jest super, ze mamy o czym rozmawiać i jeszcze lepiej o czym pisać. Owady w naszej okolicy zmieniają się jak w kalejdoskopie. W czerwcu na naszym basenie pojawiły się osy, najpierw było ich kilka, później coraz więcej. Na szczęście z tymi ,,basenowymi” jakoś dogadaliśmy się, gdyż one najczęściej przebywały w cieniu palm, a my po drugiej stronie w słońcu. Co prawda wkraczaliśmy na ich teren także ale poznały nas i było OK. Na początku lipca, (było bardzo gorąco), tuż na werandzie, gdzie rośnie oliwka przywitała nas chmara os. Było ich bardzo dużo, może około tysiąca, a może trochę ,,chochonię”. Na pewno były podenerwowane, gdyż część z nich osiadła już na suficie w cieniu, a kilkanaście latało po całej werandzie. Zachowując spokój, dostaliśmy się do domu. Od razu odpaliliśmy komputery, co robić? Oczywiście wskazówek zbyt wielkich nie było ale dobra jedna – nie należy używać perfum, trzeba mieć w miarę neutralny zapach. Ok, tak też zrobiliśmy i postanowiliśmy udać się na basen. Spokojnie przeszliśmy koło latających ( zapewne zwiadowców). Było dobrze, nie goniły i nie gryzły. Wieczorem, około 19, 00 zaczęły odlatywać. No cóż, myśleliśmy, że to jakaś jednorazowa osia wycieczka. Niestety na drugi dzień w południ nadleciała druga gromada, zaparkowała na suficie i odpoczywała, pilnowana przez paru zwiadowców. Tym razem siedzieliśmy na tarasie podglądając je i co zauważyłam. Wieczorkiem, znowu około 19,00 zwiadowcy zaczęli je budzić, tzn te śpiące na suficie i one grupkami zaczęły odlatywać. Prawdopodobnie nasz dom stał się parkingiem, miejscem odpoczynku w trasie przelotowej. Osy zorientowały się, ze są bezpieczne i tak oto parkowały u nas do połowy sierpnia. One przyzwyczaiły się do nas, my do nich. W końcu nie reagowały na naszą obecność, a ilość wartowników zmniejszyły z kilkunastu do kilku sztuk. Pszczoły pojawiły się w listopadzie, gdy nadeszły ,,chłody” i są do teraz. Zbierają pożytek z kwiatów, teraz z kwitnących sukulentów. Zapewne, gdy pszczoły odlecą, w naszym gospodarstwie znowu zadomowią się pszczoły a wraz z nimi stada mrówek, które są szczególnie aktywne w porze upałów. Międzyczasie ratuję rożne owady latające ( oprócz much) i za pomocą Twojej Milenko metody, wypraszam na dwór.

Mam jeszcze parę opowieści o naszych zwierzętach ale to już w następnym liście. Międzyczasie uśmialiśmy się z H z nowych słów, a właściwie słowotoku, który opanował media. Zapewne oprócz pracy anglojęzycznej, czytasz od czasu do czasu też i po polsku. Zaczynamy więc: któregoś razu przybiega do mnie H i mówi – na pewno Ciebie zaskoczę. Czy znasz pojęcie AKTYWISZCZE? O matko, mówię, a co to za JĘZYKOWY WYTWÓR???? Ano, to jest opis istoty ludzkiej, odpowiada mój mąż. Wow, ale dlaczego taka brzydka nazwa? – pytam No cóż, widocznie brzydszej już nie było- skonstatował skromnie. Oj Milenko, nie będę się rozwodzić nad tym pojęciem ale czym prędzej nazwałam nim najbrzydszy kaktus, który jakoś odratowałam i teraz powoli ,,wraca do zdrowia, a właściwie do życia”. Dzisiaj moje roślinne AKTYWISZCZE, wygląda nawet nieźle.

Weszłam dzisiaj na PSA i w jednym z newsów, znowu cudo: cukierniczka – wyobraź sobie, to jest kobieta zajmująca się cukiernictwem. Od razu wpadła mi do głowy myśl, ze niezłe z nas ,,literatki”, tylko czy czytelnicy będą mieli na myśli szklaneczki do napojów, czy kobiety, zajmujące się lub trochę znające się na literaturze? No nie wiem, ale ministerka, to dla mnie też kupa śmiechu, bo MINISTRA, to już nie. Ministra brzmi całkiem nieźle ale ministerka….reasumująć, w latach 2006 pojawiła się piękna i bardzo zgrabna wokalistka, która ,,zastrzeliła” mnie swoją rozbujaną wymową, której szkielet stanowił MEGA . O dziwo, osoby posługujące się ubogim słownictwem, szczodrze folgują tym ,,mega” do dziś. Obecnie MEGA o tyle ma się dobrze, że jakoś uchodzi przy aktywiszczu, cukierniczce, literatce, ministerce, polityczce….Echh Milenko, szkoda gadać. Niektórzy mówią, ze język jest żywy, zgodzę się ale w niektórych jego aspektach ,,żywo, a raczej żwawo” zmierza do absurdu. To takie tam moje reminiscencje słowne. W każdym bądź razie dostarczycielem absurdalnej rzeczywistości jest PIES, tam to dopiero się dzieje…..Pamiętam taką audycję w Trójce pt ,, w oparach absurdu”, redagowaną przeważnie przez pana Marcina Wolskiego, ( tak na marginesie uwielbiałam jej słuchać). Wydaje mi się, ze dzisiejsze ,,opary absurdu” serwowane przez media, polityków, celebrytów są na bardzo ,,wysokim poziomie” i mam oczywiście na myśli poziom głupoty wypowiedzi, dyskusji, a nade wszystko języka. Chociażby Newsy na Psie, wypowiedzi celebrytów, ja nie wiem czasami, czy śmiać się, czy płakać. Konstatuję, ze jednak Gogol wiecznie żywy – ,,bo i smieszno i straszno…”, a drugi bardzo dobry na nasze czasy fragment (dotyczy polityków),,…Jeden tam tylko jest porządny człowiek: prokurator; ale i ten, prawdę mówiąc, świnia. „( przepraszam świnie, to dobre zwierzęta). Radości za to dostarcza mi forum, którym jestem bardziej zainteresowana, niż Newsami. O dziwo nasze społeczeństwo jest całkiem zdrowe. Forumowicze nieźle ,,jadą” po tych osobnikach zwanych celebrytami, królowymi życia, i innymi artystami. Na zakończenie przesyłam Tobie zdjęcie Aktywiszcza. Buziaki do następnego ,,napisania”. Eliszka

Milenka 30 stycznia 2024

Eliszko,

No to kontynuując owadzi temat, muszę przyznać, że Wasze zachowanie oceniam jako iście bohaterskie!

Ja w ostatniej chwili zgłosiłam się na ostry dyżur.

Moja noga przypominała kłodę, równą od uda po kostkę! Był to pamiętam czas, w którym cała Polska przeżywała zmagania naszych zawodników  w mistrzostwach piłki nożnej.

Idąc na ostry dyżur, przechodziłam obok postoju taksówek. Kierowcy, którzy daremnie czekali na klienta / ulice były jak wymarłe/  całkowicie pochłonięci relacją z meczu zdobyli się jednak na komentarz, widząc utykąjącą dziewczynę: A panienka to na meczu pewnie była😝 Nie rozbawił mnie ten żart, bo naprawdę cierpiałam. Wracając do os, które zrobiły sobie przystanek w podróży, na Twojej werandzie, to poszukiwania rozwiązań zawsze dokądś prowadzą! Z Twojej relacji wynika że żyjecie w niczym nie zmąconej symbiozie z osami i nie tylko:) 

Eliszko, Jona pasjami ogląda na Youtubie programy przyrodnicze, lub traktujące o fotografii. Ja często obecna podczas tych „sesji”, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że język polski schodzi na psy, nie obrażając psa oczywiście. Zastanawiam się często nad fenomenem stawianego akcentu w wyrazach i natychmiast powstaje pytanie: Co powiedziałby Marek Kondrat w kultowym filmie „Dzień świra” Z całą pewnością, kolokwialnie mówiąc wkurzyłby się i miałby rację! Do jakich szkół ci pseudo komentatorzy, dziennikarze, czy producenci programów radiowych i telewizyjnych uczęszczali? Niestety bardzo przeszkadza mi to w odbiorze, bo moja irytacja przewyższa wartości płynące z treści programu.

Pewnie dlatego tak bardzo kochałam wykłady z filozofii na mojej uczelni i otrzymałam najwyższą notę z egzaminu, ponieważ żadnych zajęć mojego ukochane profesora nie pominęłam. Nie dlatego że był przystojny /choć pewnie za takiego można go uznać/ lecz posługiwał się pięknym, czystym językiem polskim, akcentując poprawnie każdy wyraz! Siedziałam więc zasłuchana w treść wykładów, delektując się każdym słowem chłonąc wiedzę:) Muszę przyznać, że byłam jedyną osobą w grupie, tak bardzo zainteresowaną tym przedmiotem:):):)

AKTYWISZCZE! To rzeczywiście wytwór/potwór nie przystający nijak do języka polskiego. Dzieje się oj dzieje, tyle tylko że bardziej mnie to martwi aniżeli cieszy… Poszukując znaczenia tego słowa /choć jakieś skojarzenia miałam/ znalazłam coś, co całkowicie zmieniło moje postrzeganie języka polskiego, znanego mi ze szkół. NEUTRATYW – brzmi bardzo groźnie i rzeczywiście zagraża językowi polskiemu w sposób znaczący!

Neutratywy. Są to słowa ukute na neutralne wersje słów nacechowanych płciowo, analogicznie do feminatywów. Używają obecnych w normatywnej polszczyźnie końcówek …

Pozwolę sobie przytoczyć kilka z nich wraz z odmianą:

ten autor – ta autorka – to autorze

ten dziadek – ta babcia – to dziabko  /to nie jest pomyłka!/

ten artysta – ta artystka – to artystum

Koniecznie muszę zapytać Jano kim jest, artystą czy artystum…Nichaj się określi, w końcu idzie nowe!  

Dla Twojej i H informacji, istnieje już słownik neutratywów! Tutaj kłania się ukochany pan Miodek, którego wykłady na temat pięknej polszczyzny są jak muzyka. Przykro mi, lecz neutratywy nie wzbudzają mojej sympatii i nijak nie mogę się pogodzić z planami wprowadzenia takich zmian…Już wyobrażam sobie konsternację dzieci w szkołach i przedszkolach mówiących: Pani nauczycieło…Na zakończenie, aby podsumować ten temat  posłużę sie przykładem ze słownika neutratywów: Kto? co? To kosmiczne twórcze!!! To świetnie podsumowanie mojej oceny tego zjawiska.

Ponieważ smutek ogarnia mą duszę, zakończyć ten list szybko muszę:):):)

Przesyłam uściski dla Was kochani, życząc udanej „rozkminy” /używając neologizmu/czyli znaku czasów nadchodzących…

Milenka

Milenka, 31 stycznia 2024

Tak kochana moja, masz do czynienia z szóstką szczególarą, której trudno wytrzymać samej 

z sobą! To jest nie do wytrzymania na dłuższy czas i jakaż strata czasu! 

Krzywo wiszące obrazy, serwetki przrzesunięte I nie tylko,  to moja życiowa zmora..

Będąc kiedyś w przychodni, w oczekiwaniu na wizytę czytałam książkę, od czasu do czasu spoglądając na przeciwległą ścianę, na której wisiał obraz

 Ale jak wisiał? Ano krzywo wisiał! I tak sobie siedząc złożyłam obietnicę, że nie dotknę tego obrazu. Pochłonięta lekturą, kątem oka widziałam to dzieło. No i niestety, obietnicy danej sobie nie dotrzymałam I tuż przed wywołaniem mojego nazwiska poprawiłam krzywo wiszący kicz! Prawdopodobnie nikogo oprócz mnie to nie interesowało! No i tak samo w domu: Jona ten obraz krzywo wisi, czy mógłbyś? O nie, nie tak, teraz w prawo, o tak ale jeszcze milimetr?ᅡᅠTak mam niestety i codziennie staram się bardzo powstrzymywać od takich zachowań, bo to zajmuje mój już i tak przepracowany ” dysk twardy”, a poza tym nie jest to najważniejsze. 

Już i tak zrezygnowałam z dużego prania Świątecznego, czyli prania i układania rzeczy już wypranych i ułożonych, lub sprzątania półek, które wcale ale to wcale nie wyglądają na zabałaganione! I jeszcze raz kłania się dom rodzinny, w którym to moja mama czyli wzorzec wdrukowała mi takie zachowania. Teraz więc powtarzam do znudzenia: to nie jest takie istotne! Jona jako ten facet ma inne zgoła podejście i często odwodzi mnie od wdrożenia prac porządkowych?ᅡᅠ

A teraz przejdźmy Eliszko do insektów i innych żyjątek. Chyba zgodzisz się ze mną, że pająki w miejscu mojego zamieszkania są gigantami! Mniejsze wynoszę lub wyganiam do ogródka, ale nie mogę jeszcze pogodzić się z bliskim sąsiedztwem włochatych, czarnych pająków, wielkości dłoni…Co do mrówek, to i u nas jest ich dostatek! Nie zabijałam, lecz wpadłam na wspaniały pomysł zastosowania naszego pospolitego octu! No i jaki efekt? Fantastyczny wręcz, ponieważ mrówki najwyraźniej nie lubią zapachu octu i omijają te miejsca szerokim łukiem:) Kiedyś, lata temu, koleżanka poprosiła mnie o opiekę nad dwójką jej dzieci. Poszłam z nimi do pobliskiego parku i nagle zauważyłam, że Filip tupie nogą z ogromną zawziętością. Podeszłam bliżej  i oto widok, który ukazał się moim oczom: Filip zadeptywał stadko mrówek, które ciężko pracowały gdzieś tam pod drzewem. Ten czteroletni chłopiec bez chwili namysłu chciał zadeptać mrówczy domek. No i ja belferka wkroczyłam do akcji! Opowiedziałam mu historyjkę o mrówczych rodzinach, mamach, tatusiach siostrach i braciach. Wyobraź sobie, że Filip mnie wysłuchał! Po pewnym czasie dowiedziałam się, że powtórzył tą historię swojej mamie, kiedy ta próbowała pozbyć się jakiegoś insekta. No i tutaj nasuwa się powiedzenie: Nauka nie idzie w las tylko w nas! 

Religia buddyjska zakłada życie w harmonii. Ponoć powinniśmy nauczyć się żyć z pozostałymi stworzeniami tego świata. Przecież nie jesteśmy w stanie pozbyć się wszystkich wysoce upierdliwych komarów, czy innych małych mieszkańców tej ziemi. Z drugiej strony po ugryzieniu przez osę znalazłam się w szpitalu z paskudnym zakażeniem. No i jak się ma insektohumanitaryzm do takich przykrych wydarzeń? No i ta Twoja zabójcza skolopendra!

Nie zdawałam sobie sprawy, jak piękne są insekty, dopóki Jona nie zaczął ich fotografować. Eliszko wpadłam w zachwyt nad zwykłą muchą, jej kolorami, pięknymi skrzydełkami! 

No i niedługo nasza korespondencja, przerodzi się w poradnik przyrodniczy:):):)

Dzisiaj właśnie spacerowaliśmy tą trasą, którą uwieczniłam na filmiku. Jona ubrany jak żywcem wyjęty Arabii Saudyjskiej, łącznie z kapeluszem, którego tył opadał na ramiona, chroniąc od słońca, no i ja jak z filmu Indiana Jones:):):) Zazwyczaj przemierzamy tą trasę, a potem robimy odpoczynek w pięknym rezerwacie. Ja ćwiczę na gitarze, otoczona Ibisami /jako słuchaczami:):):)/ , a Jona zajęty był strzelaniem z aparatu fotograficznego. Bardzo lubimy ten rezerwat, pełen /ku radości Jona / insektów wszelkiej maści i ptaków. Niestety, rada tego okręgu postanowiła dokonać pewnych zmian niby na lepsze i pewne gatunki ptaków już tam nie przyleciały ponownie…Ogrodzili staw jakimiś żelastwami, próbowali zasadzić rośliny w wodzie, które absolutnie się nie przyjęły, za to biedne kaczki i inni mieszkańcy tej pięknej okolicy poszukali sobie innego domu i bardziej przyjaznego środowiska. Obserwowałam reakcję tych biednych ptaków, które były kompletnie wygłupione i zdezorientowane. Ale Rada z pewnością kaskę zgarnęła! Próbowałam jak zwykle zdzwonić, interweniować, lecz powiedzieli, że są to prace uzdatniające ten teren! No i uzdatnili! Ale co ja, taka mróweczka mogę na to poradzić. Wiesz kiedyś dzięki mojej telefonicznej, interwencyjnej działalności otrzymałam od Rady propozycję współpracy!

A co z resztą takiego pięknego dnia? Trochę zaniedbałam grę na instrumencie, z różnych powodów / zawsze jest wymówka/ ale dzisiaj nadrobiłam zaległości i wiesz natychmiast lepiej się poczułam:) Nie zapisywałam sobie postanowień Noworocznych, nie robiłam listy zadań, ale nawet najmniejsze spełnienie kiedyś danej sobie obietnicy naprawdę działa! Ponoć nie należy składać sobie zbyt wielu obietnic, ponieważ kiedy nie odhaczysz z listy jednej z nich, możesz poczuć się jakbyś coś zaniedbywała. Moja najdłuższa lista to lista zakupów:):):) Buddyjska religia zaklada, że powinniśmy żyć tu i teraz i nie wybiegać myślą zbyt daleko. 

Czy mam to rozumieć jako życie bez żadnych planów?  Przecież robimy plany wyjazdowe, plany remontowe, wizytowe i tym podobne. Oczywiście życie koryguje nasze plany, ale dzięki temu że wybiegamy myślą do przodu, budujemy nowe ścieżki i nadajemy życiu jakiś sens. Ja teraz już jak Tobie wspominałam, powoli kieruję swoje działania na podróż mojego życia, czyli odwiedziny Hellady i starego kraju, a może nawet innego skąpanego w słońcu 🙂 Tak, chcę mimo wszystko planować, to mi daje poczucie uporządkowania /hahaha szóstka?/ 

Och chyba jednak najbliższy plan jaki mam, to zakończenie tego przydługiego listu:):):)

Buziam bardzo mocno i przesyłam promyki słońca?ᅡᅠ  

CDN…..u góry ekranu w lutowej już szacie

30 sierpnia 2022r

CZUJĘ SIĘ SAMOTNA, SAMOTNY……CO TO DLA NAS ZNACZY ??

Inspiracji do podjęcie tego tematu dostarczyły Wasze listy. Ostatnio napisała kobieta, mająca świadomość, że aktualnego związku nie da się już utrzymać. Miedzy innymi zapytała jak poradzi sobie z samotnością? Wspomniała, że bardzo jej się boi i trudno wyobrazić jej życie po rozwodzie.

I tak oto przystępuję do tematu. Haruki Murakami w licznych utworach porusza ten obszar dość szczegółowo. W jego powieściach występują przeważnie ludzie samotni lub czujący się samotnie. Na dodatek oprócz poczucia samotności towarzyszy im poczucie nieuchronności, zmierzania do ,,mety” czyli poczucie śmierci. Wydawałoby się, że śmierć czeka na nas gdzieś tam daleko, a tymczasem śmierć jakoby przywołana przez samotność, staje się codziennym elementem życia. Zatem owa pani, pytająca jak poradzi z samotnością po rozwodzie ma już gotową odpowiedź. Poradzi tak jak dotąd, wszak od dawna i tak była samotna. Bo czymże jest ta ,,samotność” jeśli nie wewnętrzną pustką, którą w powszechnym odczuwaniu należy zapełnić rodziną, towarzystwem, zgiełkiem świata, jakimkolwiek partnerstwem, nawet jeśli sprawiającym ból.

Jesteśmy cywilizacją z wielką wewnętrzną pustką, zbiorem skorupek, istot nie znających ani drogi ani celu. Ten stan między innymi jest jest konsekwencją wszechobecnego konsumpcjonizmu. Więcej, więcej, więcej….rzeczy, pieniędzy, podróży, jedzenia…..ach i Bóg wie czego tam jeszcze. Te rzeczy, zdarzenia przychodzą, odchodzą i co dalej? Pustka. Ta pustka i bezsens krzyczą z portali społecznościowych, instagramów, ekranów telewizorów i komputerów. Biedni celebryci, biedni politycy wszystkich szczebli i nacji, biedni my znajdujący się gdzieś pomiędzy. Tymczasem bogactwo, radość, szczęście powinno wypełniać nasze wnętrze. W chwilach refleksji zaglądamy w głąb, niczego nie znajdując. Dlaczego tak jest? Dlatego, ze od dawna straciliśmy kontakt ze sobą, zamiast własnego, przyjaznego nam towarzystwa lub przynajmniej zaakceptowania siebie, szukamy czegoś, gdzieś tam w świecie, gonimy za iluzją, tkwimy w iluzji, śnimy….Miernikami szczęścia stają się serduszka na kontach, buty, sukienki lub samochód w garażu. Wydaje mi się, ze nasz Stwórca – Projektant, który dostarczył ludzkie zarodki na Ziemię miał dobre intencje, tylko jak zwykle coś poszło nie tak. Mieliśmy mieć tutaj raj, mieliśmy być wszyscy szczęśliwi. Jednak nasz Projektant obdarowując swoim ,,boskim” DNA, popełnił jakiś błąd i chyba stąd nasze poczucie samotności i wieczne szukanie ,,wiatru w polu”.

Ciągle czegoś poszukujemy, jesteśmy nienasyceni, niepoukładani, leniwi i tak łatwo dajemy się zapędzić w ślepy zaułek niemożności, samotności i smutku.

Czytając mitologie, mówiące o Stwórcach, dowiadujemy się, że im lekko też nie było. Ciągłe wojny, swady, zdrady, miłostki, by z czasem wplątać krok po kroku rodzaj ludzki w okrucieństwa i podłości. Niestety, byliśmy bardzo pojętnymi uczniami. Cóż zatem nam czynić – nam biednym, pustym, samotnym skorupkom? Po prostu trzeba wypełnić je jakąś treścią: samoakceptacją i miłością do siebie, dzięki czemu świat zewnętrzny zmieni się dla nas na kochany i akceptowany. W jednym z utworów pana Kołakowskiego wyczytałam, że każda istota tworzy swój świat, jeśli odchodzi, jej świat umiera także. Najlepiej byłoby gdyby nasze światy były najpiękniejsze i zazębiały się wzajemnie. Nie wolno obwiniać się o to co było, lecz po dokonaniu analizy śmiało podążać ścieżką życiową. Pierwszym zwiastunem, ze idzie ku dobremu, to konstatacja miłego spędzania czasu we własnym towarzystwie. A dalej będzie coraz łatwiej….. .

Jak zwykle Wasza Ella Selena

wrozkaella@wp.pl

6 marca 2022

,,Złote myśli Henryka

To jest drzewo genealogiczne Pana Schwaba, którego kojarzymy z technokracją i NWO. Ilustracja pochodzi z serwisu www.niezaleznemediapodlasia.pl

Moi drodzy czytelnicy, nie moim celem jest wgłębiania się w życiorys pana Schwaba i reszty Rotschildów – od tego jest mnóstwo materiałów źródłowych na temat rodziny rządzącej planetą. Skupię się na czymś ciekawszym. Mianowicie od jakiegoś czasu muszę udowadniać Henrykowi, że wojny, pandemie, meteoryty, topnienie lodowców, efekt cieplarniany, dziura ozonowa, ślad węglowy, nadmiar lub brak CO2 i temu podobne historie nie spadają z nieba, lecz są bardzo dobrze zaplanowane, przygotowane oraz przedstawione światłami mediów, nam zwykłym śmiertelnikom. Otóż ,,rodziny rządzące” bardzo starają się o stwarzanie problemów, którym niby winna cała ludzkość i która to ma im pomagać w ich rozwiązywaniu. Nasza ostatnia dyskusja dotyczyła właśnie pochodzenia Pana Technokraty i dzisiaj znalazłam fragment tego ich pięknego drzewka, który niezwłocznie pokazałam Henrykowi. Przyjrzał się wszystkim postaciom, matkom, babciom, dziadkom, ojcom i tak oto rzekł: Szkoda, że tak piękny fragment tej linii skończył się poprzez ,,ekstrawagancję” Klausa…… O co chodzi nie będziemy rozwijać. Wystarczą zdjęcia Klausa w koronkowym body, kapelusiku z piórami, pończoszkach i podwiązkach. Niestety fotki tylko obejrzałam, dzisiaj nie mogłam się ich dogrzebać w Internecie. zapewne tam są. Miłej niedzieli i dobrego życia bez ściemy i mącenia naszego dobrostanu. Wasza Ella Selena

SPROSTOWANIE

Niestety, dzieci panów świata muszą zostawić potomstwo, czy chcę tego, czy też nie ( przykład chociażby Pana Szwaba i pana Gatesa) Córcia pana Szwaba obecnie 47 letnia przejęła prowadzenie jego szkoły ,,wychowującej” ,,elity”….No cóż…i po śmiechu, a cyrk trwa nadal…..

1 marca 2022

KONSEKWENCJE KOMITYWY Z KATEM…..

,,Bestialstwo jest uznawane jako takie zarówno przez ofiarę, jak i sprawcę, przez wszystkich, którzy o tym usłyszą w najdalszych choćby stronach. Bestialstwo nie ma usprawiedliwienia ani okoliczności łagodzącej. Bestialstwo nigdy nie bilansuje ani nie rekompensuje przeszłości. Bestialstwo li tylko popycha przyszłość do nowych bestialstw. Samonapędza się – jest barbarzyńską formą kazirodztwa. Ktokolwiek dopuszcza się bestialstwa, dopuszcza się również spłodzonych w ten sposób przyszłych bestialstw.” – Apokryfy Muad ‘ Diba Fragment z ,,Dzieci Diuny” Franka Herberta.

Moi kochani czytelnicy, gdyby większość z nas miała na uwadze powyższe słowa nie byłoby, tak jak jest. I mam na myśli to, co dzieje się w rożnych częściach naszej pięknej planety.

W pewnym kraju, będącym ,,świątynią wolności”, a leżącym na krańcu świata, postawiono obelisk, na którym wykute słowa mówią między innymi o depopulacji Ziemian do pół miliarda osób. Obelisk lub dwa stoją, ktoś je przygotował, ktoś się nimi opiekuje, ktoś czyta i nic….. W ubiegłym roku opowiedziano mi taką historię. Do kogoś przyszedł sąsiad, wielce ożywiony i wprowadził temat depopulacji, w ten sposób, że go całkowicie zaaprobował i co ciekawsze przekonał swoich słuchaczy, argumentem – bo jest nas za dużo. I tak oto już ofiara idzie ze swoim katem, pod rękę.

Ofiara zapomina, ze kaci naszego spokojnego, być może według nich bezproduktywnego życia są bardzo inteligentni, posiadają ogromne pieniądze, dzięki, którym doskonale sterują całymi społecznościami. I jak to pięknie u nas widać. Większość rodzimych owieczek z wypiekami na twarzach i pilotami w rękach, zaledwie ochłonęła po ,,pandemii”, a już czynnie weszła w narrację wojenną. Kolejna teatralna odsłona trwa, a widownia masowo angażując się w ,,grę”spełnia oczekiwania ,,władców świata” A jeszcze niedawno epatowano nas widowiskiem na granicy z Białorusią, a jeszcze wcześniej przygotowano sztukę pt. Samolot w Smoleńsku rozbija się o delikatną, Bogu ducha winną brzozę, aha sięgnijmy jeszcze do wydarzenia z 11.09.2001….Eh, niektórzy mówią, ze najlepszymi, bo przynajmniej dokładniejszymi jasnowidzami bywają historycy. Jeśli wgłębisz się w historię i jeszcze do tego chce ci ruszyć głową, to wszystko staje się proste. Stąpamy po zwojach Urubosa, węża połykającego własny ogon, a dla nas symbolu wznoszenia się po stopniach świadomości. Tak, kochani, mimo wszystko ewoluujemy, jesteśmy coraz lepsi i bardziej świadomi. A tymczasem do rzeczy. Trzymanie pilotów i słuchanie propagandy, wysterowanej przez inteligentnych psychopatów raczej, nam ludziom nie wyjdzie na dobre. Po pierwsze niszczymy pole morficzne, gdyż wchodząc w ,,narrację” z katem wzmacniamy jego energię, kosztem swojej. Dlaczego tak rzadko budzi w ludziach wewnętrzny protest używanie celebrytów do wysterowania zachowań społecznych? Przypomina mi to pewną reklamą, gdzie ,,niby lekarz „poleca pewne farmaceutyki jako najlepsze remedium na nasze choroby. Ciekawa jestem ilu z was zauważyło, że z dniem 24 lutego Prezydent Rosji został ,,zdiagnozowany” jako szaleniec. Autorami ,,diagnozy” jest rządzący światem establishment, czyli jego często bliscy koledzy. Od dziesięcioleci powiązani niezwykłymi, trudnymi do odczytania dla nas nićmi. Tą najprostszą socjotechniką władcy świata zrucili z siebie odpowiedzialność, przerzucając ją na jednego ze swoich. Czy to sen, czy jawa. Nam pozostaje jedno – myślenie i krytycyzm, zastawianie się, czemu i komu to służy. A czy ktoś zadał sobie pytanie, jak manipulowano nami onegdaj? Historia pokazuje, że czas pokoju jest poprzecinany wojnami, których nie wywołujemy my, zwykli ludzie, lecz grupa psychopatów, chcących pobawić się w wojnę, naszym oczywiście kosztem. Historia pokazuje biednych, ufnych, dobrych ludzi, krańcowo zmanipulowanych i zamęczonych na śmierć. Bo uwierzyli w przekazane im rozkazy i polecenia. Pomimo prania mózgów, które się nam aplikuje w pewnych sytuacjach górę bierze podświadoma chęć przeżycia. Żołnierze francuscy w czasie kampanii 1940 r nie chcieli brać udziału w obronie, gdyż pomni doświadczeń i pamięci z wojny I, gdzie ich ojcowie niepotrzebnie wykrwawili się w okopach. Identycznie było za Napoleona i innych ,,wielkich” zdobywców, wojowników i jak, by dalej sięgnąć w głąb historii. Dodam jeszcze, ze podczas II wojny zostali systemowo wybici młodzi mężczyźni niemieccy. Tak, właśnie tak ,,Ojczyzna” już pod koniec wojny zabierała w szeregi wielkiej, niezwyciężonej armii, nawet czternastoletnich chłopców. A przecież z psychopatycznym ,,Wodzem” pod rękę poszły matki i ojcowie, tych prawie jeszcze dzieci. Tak właśnie kończy się zacieśnianie relacji ofiar ze swoim katem. Dlatego, świadomi historycznych faktów powinniśmy odwrócić się od oprawców, katów, naganiaczy i robić swoje. Jedni mogą po prostu żyć, inni wzmacniać pole morficzne pozytywnymi myślami, ze zło i tak z zasady skazane jest na stracenie. A dlaczego w ogóle ono istnieje, dlaczego jesteśmy bombardowani zdarzeniami dość niespotykanymi, dlaczego miesza się naszą rzeczywistość, bawi się z ludźmi jak ołowianymi żołnierzykami? Zapewne dlatego, ze aby poznać światło, trzeba ujrzeć ciemność i odwrotnie. A to na pewno nie znaczy, ze mamy bać się ciemności i dla odmiany zachłystywać się światłem. Wiem, ze wyjdziemy z tego cało. Czarnowidzów należałoby przegnać do mysiej dziury, a naganiaczy ,,mniemanych, szczytnych celów” – zignorować.

Idzie wiosna moi Kochani!

Ella Selena

9maja 2021r

A BABCIA MÓWIŁA…..

Przyzwyczaiłam się do comiesięcznych rozmów z Państwem. Bywa, ze do ostatniej chwili trudno wybrać mi temat aktualny i nieco oryginalny. Śniła mi się moja ukochana babcia Zosia. Babcia przeżyła II wojnę światową i należała do pokolenia wyjątkowo doświadczonego przez los. Na przekór wszystkiemu była osobą pogodną i przekazała mi ogromne bogactwo. Tym bogactwem były informacje, niektóre z nich zostały odłożone, a niektóre wykorzystane od razu. Oczywiście miłość do ziół, już jako dziecko korzystałam z darów Natury. Później rozwinęłam te zdolności i dzisiaj śmiało mogę powiedzieć, że jestem mistrzynią praktykującą. Żyję w zgodzie z Naturą, a dzieci ziemi, bo tak nazywam te rośliny, swoim bogactwem smaku, zapachu i licznych wartości zdrowotnych polepszają moją codzienność. Do tego otaczające mnie istoty duchowe i miłość Boga, to także dary otrzymane od Babci. To ona opowiadała mi o duchach przyrody, o Bogu, Aniołach, złym Szatanie….Później Babcia nauczyła mnie wróżenia. Tarota znała tylko ze słyszenia ale poprzez zwykłą talię kart z pięknymi damami, królami i waletami potrafiła opowiedzieć jakąś historię, która już się wydarzyła lub która powinna się wydarzyć. To bogactwo wykorzystałam już jako dojrzała, świadoma kobieta. I dobrze się stało, bo osoby, które miały przyjemność spotkania się z magią moich wróżb, nigdy tego nie żałowały. To dzięki Babci wierzyłam przede wszystkim swojej intuicji. Babcia powtarzała: ufaj najpierw sobie, później dobrym ludziom, bo dzięki temu spotkasz ich na swojej drodze. Prawda, na mojej drodze stawali ci dobrzy, źli ( o ile tak mogę nazwać niektórych) raczej schodzili na bok, a jeśli pojawiali się, to doprawdy na krotką chwilę. Rozwiewali się jak dym. Kolejnym babcinym darem był mój dar tworzenia. W magicznym świecie dzieciństwa powstawały wzorce kart, które zrealizowałam w dorosłym już życiu. Dar, który wykorzystuję w dniu dzisiejszym, też zawdzięczam mojej Babci. Babcia przestrzegała: nie ufaj rządom, nie ufaj politykom, omijaj lekarzy. Dzisiaj coraz wyraźniej dostrzegam mądrość jej słów. Jak zwykle miała rację. Już w pierwszych dniach po ogłoszeniu tzw ,,pandemii” przeczuwałam, ze to wielka bujda i ściema. Niewiele czasu zajęło, aby to podejrzenie stało się pewnością. No, cóż nie będę tej sprawy kolejny raz rozwijać, bo napisano już tak wiele i zrobili to fachowcy. Także dzięki Babci odkryłam, ze nawet przeciętne życie niesie wiele światła i radości. I oto w dzisiejszych, wydawałoby się ponurych czasach mówię:,, Dziękuję Ci Boże za te obecne zdarzenia, gdyż dzięki nim weszłam w zupełnie inne obszary duchowości”. Po pierwsze zaczęłam się uczyć, po drugie wybitnie zacieśniłam kontakt z Przyrodą i po trzecie stałam się bardziej empatyczna w stosunku do ludzi. Tak, życie jest magią i ta magia otacza każdą żywą istotę. Ważne, aby ludzie to zauważali. Niestety, jest inaczej. Znajoma z dawnych lat, kobieta pięćdziesięcioletnia, należąca do kadry kierowniczej, ogromnej, międzynarodowej korporacji. Jeszcze do niedawna w miarę szczęśliwa, dzisiaj pogubiona i wystraszona. Przyczyna – kolejna wojna przeciwko ludzkości. Jej partner z podobnym doświadczeniem zawodowym, obecnie zabarykadowany w domu na własne życzenie, oczekujący na drugą dawkę szczypawki, która w jego pojęciu powinna co najmniej dać mu nieśmiertelność. Zapytałam tę kobietę, dlaczego jej ukochany odciął się od świata i od niej także ( ona we Wrocławiu, on w Dublinie). Boi się śmierci – powiedziała. Byłam zszokowana. Jak to, boi się śmierci? Tak, jest w głębokiej depresji, przyjedzie do mnie, gdy otrzyma drugą dawkę szczypawki. To od mojej Babci, która przeżyła śmierć męża zamordowanego przez NKWD, ucieczkę przed represjami bolszewickiej władzy, przesiedlenie, samotne, wdowie życie, otrzymałam wielki dar, do tej pory mało uświadomiony: śmierć i nieszczęścia są wpisane w trudne ludzkie życie i należy uznać te zdarzenia za doświadczenie człowieczeństwa. Rozmowa ze wspomnianą osobą była dla mnie poruszająca ze względu na cierpienie tych ludzi. To dobre, ufne, ciężko pracujące istoty. Telewizor powiedział im, że oto jest taki, a taki stan zagrożenia, należy chronić się przed nim nosząc coś na twarzy, robiąc jakieś tam ,,testy” i biorąc ,,szczepionkę”, zachowując dystans i mnóstwo innych nie popartych naukowo informacji. Do tego ogromny strach przed śmiercią z powodów ciągle powtarzanych ale mocno wątpliwych argumentów ( nie wspomnę, ze zginąć można codziennie na wiele innych sposobów). A najgorsze w moim pojęciu jest strach i niewiara w siebie. Łatwiej uwierzyć kłamstwom, aniżeli szukać prawdy. Prawda jest denerwująca i zmusza także do działania. Łatwiej uwierzyć w jakiś koniec, jakiejś tam pandemii, powrót ,,normalności”, ,,demokrację”, sprawiedliwość społeczną, ciągle rosnące zasiłki socjalne i takie tam polityków dyrdymały. Dlaczego? Dlatego, ze to nie wymaga zbyt wielkiego myślenia, daje poczucie komfortu psychicznego, ze nic nie trzeba robić i niedługo ,,będzie lepiej”. Natomiast to co nazywano,,teoriami spiskowymi” (które akurat straciły ważność, bo są już teoriami wprowadzonymi w życie) są deprymujące. Po drugie nawet ustosunkowanie się do takich informacji może początkowo przyprawiać o ból głowy, a ludzie chcą mieć głowę spokojną. Ach…no i na tyle. Jak zwykle konstatuję, ze nie taki diabeł straszny, jak go malują, prawda jest bolesna ale daje świadomość, a w konsekwencji siłę ducha. Kto pokona swój strach ten wygra los na loterii życia! I tego się trzymajmy. Wasza Ella Selena

4 kwietnia 2021 r

AUTORYTETY? AUTORYTETY! AUTORYTETY…….

Drugi rok plandemicznych zmagań i taka oto, nie tylko moja konstatacja: autorytety spadły z piedestałów, roztrzaskały się haniebnie, stare legło w gruzach, a to ,,nowe” zależy już tylko od nas, a w zasadzie od naszych wyobrażeń. Jaka kreacja, taka rzeczywistość…No cóż, z tymi ,,autorytetami”? Otóż wczoraj dwaj panowie nie zaliczani do głównego ścieku rozmawiali o JP II, uważanego przez Polaków prawie za Boga. Z rozmowy wynikało, że ten autorytet w zderzeniu z faktami roztrzaskał się. Bum- spadł z piedestału. Potwierdziły się moje przypuszczenia. Kto chce nich wierzy, kto nie, niech nie wierzy, a ciekawy poszuka w źródłach… Przy okazji z piedestału spadł Kościół, a właściwie został zrzucony przez panów świata. Hm… Wszak my ludzie Boga mamy w swoim DNA i w sercach oczywiście, a pośrednicy do kontaktu z nim, do niczego nam potrzebni. Siły Wyższe nie potrzebują hierarchii kościelnej, aby wspomagać podopiecznych, czyli nam, dobrym, zwykłym ludziom. Pan Piłsudski, autorytet przez wiele lat i zapewne w pojęciu wielu Polaków nadal stoi na piedestale. Tymczasem okazał się podwójnym ( potrójnym, poczwórnym??) agentem, a ,,cud” nad Wisłą zaistniał za sprawą Sił Wyższych, gdyż Naczelnik wówczas przebywał u swojej kochanki. Kto chce nich wierzy, kto nie, niech nie wierzy, a ciekawy poszuka w źródłach…Prezydenci Polski powojennej, spadali z piedestałów, zanim na dobre się w nich umocowali. Ich szczątki czasami jeszcze szczekają, pomiaukują lub coś tam jeszcze podpisują. Żenada. Nauka, została tak powykręcana i oszukana, aby nie daj Boże ludzkość cokolwiek z niej skorzystała. Historia – zafałszowana do granic możliwości. W końcu po co nam wiedzieć, jakimi mocami kiedyś dysponowaliśmy. Ludzkość zostaje powoli sprowadzona do roli bydełka, które o ile na to sobie pozwoli zostanie ,,wyszczypane” i zaczipowane. Mam nadzieję, ze tak się nie stanie – ludzie skorzystają z dostępu do wszystkich wiadomości i ustanowią swoje priorytety. Wszystko mamy podane, chodzi tylko o chęć , aby się czegoś dowiedzieć i zyskać odpowiednie dane. Kto chce nich wierzy, kto nie, niech nie wierzy, a ciekawy poszuka w źródłach…

Nasi polscy królowie….Eh…spadli z piedestałów, w końcu Mieszko I, przyjmując ,,chrzest Polski” od niemieckiego Cesarza,wprowadził nas w dziejowa zależność i lenno. Sprzedał nas jak bydełko na targu. Zastanówcie dlaczego żaden z Habsburgów nie został władca Polski? W końcu trochę głupio być własnym lennikiem, dlatego byli nimi polscy władcy, bo ten niby francuski uciekł, gdy tylko niezależne królestwo mu zapachniało. A ,,autorytet” pan Sobieski ,,pospieszył” na ratunek Wiedniowi pod presją spełnienia lennego obowiązku wobec sławetnych Habsburgów. Nie mając wiele do powiedzenia, grzecznie zebrał około 30-tys armię i dołączył do oddziału głównego w sile ponad 100 tysięcy.

Tych autorytetów jest mnóstwo i nie będę tutaj wszystkich przytaczać, zatem o teraźniejszości. Spadły z piedestałów autorytety naszych polityków, którzy wyraźnie pokazują, ze są zarządcami i nadzorcami Polaków i niczym więcej. Ministerstwo Zdrowia już teraz powinno nazywać się Ministerstwem Śmierci. ( tutaj kłania się Orwell Rok 1984). Lekarze, te nasze codzienne autorytety, w większości stali stały się grzecznymi wykonawcami nadzorców, serwującymi trucizny w rozmaitej formie. Zatrważająco odbieram formułkę ,, w trosce o twoje zdrowie…” , słysząc ją ciarki chodzą mi po plecach. Podświadomie odbieram ją jako zagrożenie dla mojego zdrowia i życia. Następna cudna sentencja: w trosce o twoją prywatność….i tutaj wiadomo chodzi o kliknięcie na wszystkie,,zgody”, czyli wyłożenie swoich danych jak na tacy. Oczywiście powiecie, ze nie macie nic do ukrycia. Super! Kto nie ma ,,niczego do ukrycia” nie ma też nic do powiedzenia. Kto chce nich wierzy, kto nie, niech nie wierzy, a ciekawy poszuka w źródłach…

Najciekawszą sprawą która dotyczy każdego człowieka na Ziemi jest fakt, że władcy, zarządzający i nadzorcy prawdopodobnie są osobami bez duszy. Ludzie póki co ją mają ale teraz trzeba nam to jedyne nasze dobro czym prędzej odebrać. W jaki sposób? Bardzo prosto, wystarczy pociąć, poszatkować DNA, odciąć je od pamięci genetycznej i gotowe. Po opuszczeniu ciała dusze zostaną zeskanowane ( oni tam w DOMU OJCA mają lepszą technikę od tej ziemskiej) i niestety odczyt nie potwierdzi naszego pochodzenia. Co w takim razie z duszą? Ano pójdzie do degradacji – żegnaj życie wieczne i następne wcielenia. Kto chce nich wierzy, kto nie, niech nie wierzy, a ciekawy poszuka w źródłach…

Pani Wisława Szymborska, poetka w jednym z wierszy brzmi tak:,,…. Odkryto nową gwiazdę, co nie znaczy, ze zrobiło się jaśniej i że przybyło czegoś, czego brak…” ,,Gwiazdy” spadają zaś z piedestałów, ale w przeciwieństwie go opisanej gwiazdy, robią najpierw wiele złego. Celebryta, który ,,zachorował na świrusa” już po krótkim czasie wytrzymał trudy publicznego koncertu na żywo. Doprawdy, ,,dawanie dupy” jest nadal opłacalne. Pani celebrytka wystąpiła w teatrzyku pt. Pędzimy po szczypawki, bo może dla mnie ich zabraknąć. No cóż, ,, dawanie dupy”, a przy okazji ,,wytwarzanie emocjonalnej potrzeby na szczypawkowy produkt” jest jak najbardziej na miejscu w przypadku ,,gwiazd” – i tak oto: bum, spadły z piedestału. Kto chce nich wierzy, kto nie, niech nie wierzy, a ciekawy poszuka w źródłach…

Aha, moi kochani i po co ja piszę dla wąskiej grupy czytelników ?

Po pierwsze fakt roztrzaskiwania się ,,autorytetów” nie może być odczuwany w kategoriach tragedii. O, nie! To dobra dla nas wszystkich wiadomość! Kiedyś jeden pan zapytał mnie kto jest moim ezoterycznym autorytetem. Bez namysłu odpowiedziałam, ze ja jestem dla siebie najwyższym i najczystszej miary autorytetem i o ile inne ,,autorytety” mogę tolerować, to na pewno nie uznam ich za AUTORYTETY. Nasz Wieszcz prawie 100 lat temu napisał: Nie ważne mędrca szkiełko i oko – miej serce i patrzaj w serce. Mało kto zauważył, ze ostrzegał nas przed wchodzącym racjonalizmem, radził, aby kierować się intuicją, swoimi przekonaniami i najbardziej ufać sobie. Niestety, nie zaufaliśmy, weszliśmy w objęcia fałszywych autorytetów. Dzisiaj osoba, która wierzy sobie i swojej intuicji, posiada serce jest wyśmiewana, ponieważ ,,nauka” mówi ,,jest tak i siak”. Fajna sprawa, ta dzisiejsza, nowoczesna polemika z niepokornymi, wyśmiać ich, wyszydzić i dalej robić swoje, czyli niszczyć świadomość i siłę, tkankę narodu i jego ducha. Faktycznie, ludzie słabi nie wyobrażają sobie życia bez ,,autorytetu” i robią to nie z powodu podłości ale głupoty przede wszystkim i po trochu ,,dobroci”. Jesteśmy ,,obrabiani” swoistą, antyludzką pedagogiką wstydu. Nie proponuj ziół, bo nie jesteś lekarzem, nie osądzaj wyroku sądowego, bo nie jesteś prawnikiem. Tylko, czy to przypadkiem nie grzech oraz operacja bez znieczulenia na własnej duszy? A może nadszedł czas abyśmy znowu pokochali siebie, nauczyli się sobie i tylko swoim odczuciom ufać?Kto chce nich wierzy, kto nie, niech nie wierzy, a ciekawy poszuka w źródłach… Przyznaję się – mój rozumek nie jest specjalnie duży, mam za to wielką intuicję, dar zagłębiania się w siebie i serce przeogromne. W ciągu swojego długiego już dość życia zawsze kierowałam się swoimi podświadomymi odczuciami, rozum był na drugim planie i zaiste niczego nie żałuję, dobrze na tym wyszłam i nadal podążam do światła. Jestem autorytetem dla siebie, gdyż pozostałe ,,autorytety” są tylko ludźmi, czy to papieże, czy królowie, polityce, rządzący, nadzorcy… Nie powstałyby moje przepiękne karty, nie napisałyby się książki i książeczki, nie powstałyby ciekawe programy w mediach, gdyby nie ta wiara w siebie, we własną intuicję i we wspierające mnie Siły Wyższe. Tylko w ten sposób można pokonać zasłonę ciemności oraz natłok kłamstwa i obłudy.

Jak zwykle Wasza Ella Selena

11 marca 2021 MNIEJSZE ZŁO, CZY WIĘKSZE- OTO JEST PYTANIE….

Szła kobieta drogą, raptem zobaczyła leżącego węża. Zapewne jest zmarznięty i głodny – pomyślała, nachylając się nad nim. Uważaj kobieto, ja jestem wężem – zasyczało gniewnie stworzenie. Kobieta jednak użaliła się nad biedakiem, przytuliła go do piersi, ogrzała i nakarmiła. W momencie, gdy wąż czuł się pełen energii, ugryzł kobietę. Dlaczego wężu skazujesz mnie na śmierć? Przecież pomogłam Tobie, ogrzałam, nakarmiłam….Głupia kobieto, zasyczał wąż z pogardą – Ostrzegałem, nie posłuchałaś, teraz masz za swoje. Po czym powędrował, gdzieś tam, swoją, wężową drogą.

Kto w tej historii był tym dobrym, zapytacie. Z mojego punktu widzenia, raczej nikt. Wąż z pewnością nie, ponieważ jest wcielonym złem i jego symbolem. Kobieta także nie, bo zła dotknęła.

Dlaczego rozpoczęłam ten temat? Niedawno rozmawiałam z miłą osobą na temat wyborów. Odniosłyśmy się do tych, ostatnich, prezydenckich…Mimowolnie, skacząc z tematu na temat zainicjowałam tę dyskusję, w kontekście Pana G., którego bardzo szanowałam, aż do momentu, gdy zachęcił swoich słuchaczy do oddania głosu na pana D, mówiąc, ze jest on (pan D) reprezentantem tzw ,,mniejszego zła”. Panie G. namawianie do wyboru ,,mniejszego zła” i głosowanie na D okazało się do d….i dla pana D. i dla pana G! Nie wolno namawiać do zła! I tym oto stwierdzeniem stracił pan mój szacunek i subskrypcję na dodatek. Uważam, ze nie ma zła mniejszego, bo w przeciągu jakiegoś czasu z małego wyrośnie duże. Nie ma zła średniego, malutkiego, mniejszego, większego….Zło jest zawsze złem. Z malutkiego węża wyrośnie duży wąż i przytulanie go do piersi może skończyć się niezbyt szczęśliwie, jeśli nie tragicznie. Moim zdaniem, pan G powinien raczej zaproponować swoim słuchaczom, skorzystanie z prawa do nie oddania swojego głosu na nikogo.

W tym momencie właśnie moja koleżanka powiedziała, ale przecież, mój głos przejdzie na kogoś innego. Super! W taki oto sposób elity, za sprawą współpracujących mediów oszukują wyborców. W tym wypadku, uchylenie się od wyborów, będzie po prostu aktem wyborczym pt: Uchylam się od zła, nie głosuję, bo nie mam na kogo. Niezbyt korzystnie wygląda ,,wybrany”, któremu spada frekwencja i doprawdy, jak czułby się prezydent z kilkoma lub kilkunastoma procentami poparcia? W zasadzie tak przecież jest i w tej chwili – przecież ,,większość” wybrała ,,mniejsze zło”, dołączając do…. Wiem, do kogo dołączyła to ,,wspaniałe gremium” ale odpowiedzi udzielicie sobie sami. To tzw. ,,mniejsze zło” jest równoznaczne z przytuleniem węża do piersi. W początkowej fazie naszej rozmowy koleżanka miała opory, na szczęście nie ona pierwsza i nie ostatnia. Każda objawiona prawda zawsze może być prawdą ,,objawiającego” lub g….prawdą. Do prawdy dochodzimy sami, swój wewnętrzny system wartości budujemy na podstawie różnych prawd i oby ten system był etyczny. Gorzej, gdy wręcz nie zdajemy sprawy z wyjątkowości swojej osoby i bezwiednie, bezrefleksyjnie, biegniemy za stadem innych ślepców. Świat jest budowany przez każdego z nas indywidualnie. Ważne aby przyjrzeć się sobie i swojemu stosunkowi do prawa, do korupcji, do zakazów, nakazów…Niestety, większość z nas pociągają skorumpowani politycy, nieciekawe autorytety wieszczące ,,prawdę” z wysokości ambon, z pozycji katedry, łanów prasy, o wynaturzeniach systemu i ludzi w nim uczestniczących nie chcemy słyszeć, bo to dla nas zbyt drastyczne….Natomiast bez skrupułów babrzemy się w facebookowym ścieku, dywagujemy na ,,buraczanych” forach, powtarzamy bzdury wciskane przez media głównego ścieku, obrzucamy się inwektywami, bo wolno, bo anonimowo….Eh…szkoda gadać.

Większe lub mniejsze zło jest na porządku dziennym, a ważne jest przecież aby tego zła po prostu nie było.

Możemy powiedzieć – Ok, idziecie na wybory, wybierać ,,mniejsze zło” ale ja pozostanę przy swoim, dla mnie nawet zło najmniejsze jest tylko złem i niczym więcej. Optymistycznie zapatruję się jednak na tę sprawę, gdyż po czasie osoby, z którymi rozmawiałam, przyznały mi rację. Jedna z nich zrobiła to dopiero po półrocznych przemyśleniach. Powiedziała mi, ze początkowo nie zrozumiała moich intencji, z czasem wszystko stało się jasne. Zatem tylko czasu nam potrzeba, by wejść w światło. Teraz, póki co jeszcze mrok, jeszcze ciemno, chociaż do świtu niedaleko…. Wasza Ella Selena

2 marca 2021 r

Blog Elli cdn tym razem nadal o plandemii i nie tylko…..

Moi kochani czytelnicy, ilu by was nie było, może dwóch, a może trzech…..zwracam się do waszych serc i proszę o wyrozumiałość. Przeżyłam na tym świecie już 62 lata i znajdując się w tym momencie mojego życia, jedno mogę powiedzieć – Dziękuję za wszystko, dziękuję za czasy, które już minęły i z radością witam, te nadchodzące. Nie chcę mieć mniej lat, ani urody 20-latki, nie chcę skoczyć do przodu, by zobaczyć, co będzie….Cieszę się, że jestem ,,tu i teraz”.

A tymczasem rozmawiając ze swoimi znajomymi, pytam -jak odbierają obecne czasy. Jedni martwią się, inni nie wiedzą o co chodzi, spora grupa popiera tych, którzy fundują nam ,,duraczenie” i kłamstwa biorąc je za dobra monetę, jeszcze inni buntują się i chcą natychmiastowych zmian ale nie wiedzą jak je zainicjować. Jednak większość jest solidnie pogubiona i wierzy w powrót, tego, co było. W moim pojęciu jest to najsmutniejszy wycinek naszego społeczeństwa. I w kontekście tych właśnie osób, opowiem o ostatniej, pięknej, a nawet cudownej niedzieli, którą przyszło mi spędzić w towarzystwie ukochanych osób. Kilka słów o nas, a właściwie o naszym stosunku do rzeczywistości. Wiemy, że chcą nas wszystkich ludzi spędzić do wielkiej zagrody, później odsiać sztuki ,,takie i owakie”i zamknąć w ogrodzeniu pt. NWO….no i dalej, dalej…Generalnie nie chce mi się tematu rozwijać, ponieważ wiem, znam zasady i guzik mnie to już obchodzi. Jeśli ktoś chce, to znajdzie wszystko w internecie. Dlaczego mnie to nie obchodzi? Moja wiedza opiera się na intuicyjnych odczuciach, które nigdy mnie z dobrej drogi nie zwiodły. Przykład: Franki i frankowicze. Pomimo, ze nie wiedziałam o co chodzi, moje karty już w 2008,2009 r powiedziały – franka się nie tykaj. Dlaczego? Później wyszło szydło z wora. Tych przykładów z najodleglejszej i bliższej przyszłości byłoby wiele, dlatego też najbardziej ufam sobie i swoim przeczuciom. Dzisiaj 2 marca 2021 powtarzam po raz któryś – plany Cabali wysypią się z wora kłamstw i podłości i w świetle dnia zamienią się w proch. Powracam do niedzieli, było nas czworo, Ja mój ukochany mężczyzna, moja ukochana przyjaciółka R. i mąż R. mianowany Aniołem. R. jest bardzo medialna, podczas naszego nadmorskiego spaceru w lekki, jak to R. tylko potrafi, sposób wchodziła w interakcje z licznymi, spacerującymi nad morzem ludźmi. Z mojego punktu widzenia smutna konstatacja, większość wierzy w powrót byłych czasów. Piękna, energetyczna niedziela z jednej strony, z drugiej, za sprawą rozmów przeprowadzonych przez przyjaciółkę, zeszmacona i ,,dołująca”. Dlaczego? Trafiliśmy na większość tych, pogubionych i niestety bezrefleksyjnych. Kontynuując temat, tych bezrefleksyjnych, co z nimi? Czy tak ma być, czy coś możemy zrobić i czy powinniśmy cokolwiek? Jak zwykle odwołam się do Boga, Stwórcy, Źródła – to ON, ONO, obdarzyło nas ludzi wolną wolą. Powtórzę się i napisze raz jeszcze – to ON, ONO dało nam wolną wolę, abyśmy z niej korzystali. Czy ktoś mi zarzuci, ze w internecie i źródłach drukowanych brakuje informacji o obecnych czasach? Czy ktoś, komuś zabrania z nich korzystać? No, nie, odpowie każdy z nas. Zatem ja odpowiadam, skoro trwasz w starych schematach materialnych i mentalnych, to masz, jak masz. Skoro nie chcesz się uczyć, to masz, jak masz. A my, świadomi wzniesiemy się ponad tę mendokrację, duraczenie, plandemię i uratujemy nie tylko swoje ciała, a nade wszystko dusze. Takich osób, jak my, moja przyjaciółka- promyk słońca, mój przyjaciel Anioł, mój ukochany, pragmatyczny Skorpion, moi najdrożsi K i E, A i A, nasza Rodzina….ach, wybaczcie kochani, ze nie o wszystkich Was wspominam – przejdziemy na wyższe wibracje i właśnie MY, pomożemy w ratowaniu świata. Bo Świat będzie uratowany, o tym powiedziała Wisława Szymborska:

Verner ,,Dopóki ta kobieta z Rijksmuseum

w namalowanej ciszy i skupieniu mleko z dzbanka do miski dzień, po dniu przelewa nie zasługuje Świat na koniec na koniec świata..”

I co jeszcze dodać? Może i ludzie są bydełkiem, stadem, jak zwą je Cabale ale ludzie mają w sobie więcej dobra i miłości, niż kiedyś. Po ukrzyżowaniu Boga rozpoczął się dla ludzkości czas Apokalipsy, to były mroczne czasy i ludzie je odpokutowali. Zatem następna era zaplanowana przez władców świata, wywróci się dla nich do góry nogami, bo sprawiedliwość dziejowa potwierdzi, scenariusze napisane przez naszego Stwórcę, gdy Ziemia, Gaja ma być rajem dla wszystkich.

Wasza Ella Selena

23 lutego 2021 r Jak to jest z tym moim pisaniem i kto, to czyta?

No właśnie jak to jest, z tym moim pisaniem, po co to pisanie, dla kogo to pisanie i właściwie, kto to czyta? Wczoraj zadano mi pytanie, kto czyta mój blog i ile osób wchodzi na moją stronę ellaselena.pl. Hm…- odpowiedziałam błyskotliwie i na tym konwersacja została zakończona. Moje wieczorne przemyślenia doprowadziły do zadania dodatkowych, powyższych pytań. Zacznę jednak od początku, tzn od wiosny 2020 r, kiedy to ogłoszono sławetną plandem…., która to zapewne nie skończy się tak szybko, jak myśli sobie wielu polskich obywateli. Pomimo zaskoczenia, od początku wiedziałam, ze to wielka światowa mistyfikacja, celem oszukania wszystkich ludzi na świecie. Potrzebowałam jednak materiałów potwierdzających mój tok myślenia, pojawiły się od razu, trzeba było tylko poszukać. Ze zrozumieniem przyszło odprężenie oraz zastanawianie się, jakby się znaleźć w tej iluzorycznej, oszukańczej rzeczywistości. W końcu przeżyliśmy komunę, ,,demokrację”, poradzimy i z plandemicznym koszmarem. Ważne tylko, by zdrowia i pieniędzy nie stracić. Rok ubiegły, był czasem nauki oraz analizy, łapałam wszystkie pomocne nitki. W końcu doszłam do momentu, że ja też jak ta żaba, co łapy podstawia, gdy konie kują, napiszę coś o tej naszej orwellowskiej rzeczywistości. A co mi tam, wszystkie żaby łapy podkładają ( czytaj: piszą o pandemii lub plandemii), to mogę i ja też! Jako wróżka, parapsycholog i ktoś, kto widzi trochę inaczej, postanowiłam podzielić się moimi przemyśleniami, także z osobami, odwiedzającymi mój serwis. I dla nich to piszę, ale czynię to z radością i w pierwszej kolejności obdarzam nią oczywiście swoją osobę – reasumując piszę dla przyjemności. Ile osób czyta tę moją pisaninę? Dawniej, na początku tamtej dekady miałam licznik, statystyki i doskonale orientowałam się, co w moim serwisie ,,piszczy”, ale wtedy byłam w innej sytuacji. Obecnie, wszystko, co czynię, czynię z przyjemnością i dla własnej radości. Nieważne dla ilu osób piszę, ważne, aby te osoby miały z tego jakąś korzyść, jak chociażby malutką zmianę świadomości. Niech będzie tych osób, dwie lub trzy i niechaj się dzieje….Na poparcie fragment z wiersza Wisławy Szymborskiej Niektórzy lubią poezję. ( cały wiersz znam na pamięć, co mogą potwierdzić moi przyjaciele i ci bardzo dobrze znajomi) Niektórzy, czyli nie wszyscy Nawet, jeśli wszyscy, to nie większość ale mniejszość Nie licząc szkół, bo one muszą, nawet i poetów. Będzie tych osób, tak ze dwie na tysiąc.” Zamykam cudzysłów i konstatuję – skoro tak wielka poetka potrafiła tworzyć poezję tak dla dwóch osób na tysiąc, to ja mogę i dla 1/2 na tysiąc, zatem, tak dla dwóch, no może 3, na 2 tysiące i jest OK.

Rok 2020 był dla mnie denerwujący ale już grudzień przyniósł wewnętrzny spokój. Raptem poczułam, że jednak tym razem wygra dobro, a zło przegra z kretesem i nie powtórzy się czas, gdy zagoniono ludzkość w mroki i koszmar średniowiecza. Wiem, że Cabala przegra, widzę co robią rządy zaprzedane Diabłu, a nawet czuję, że nieczyste siły już za moment dojdą do ściany, gdyż ta nakręcona przez nich sprężyna zaczyna się rozwijać z niesłychaną szybkością. Nie wiem, czy inni już to zauważyli, ja osobiście widzę ten syndrom bardzo wyraźnie. Sprężyna rozkręca się zbyt za szybko, dzięki działaniom naszych polskojęzycznych zarządzających. Podsumowując – pojazd z kierującymi tym zamieszaniem oraz pandemonium oszustwa, ze zbyt wielką prędkością wchodzi w pojawiające się przed nim zakręty…..

Nadzieja jest matką głupich i zakochanych i nadzieją kierować się nie zawsze można, gdyż ten czas nastraja raczej do podjęcia konkretnych działań. Te działania powinny być zainicjowane przez nas, zwykłych ludzi. Pierwsze, to świadomość. W moim rozumieniu najmniej co musimy zrozumieć, to fakt, że jako cywilizacja, stoimy u progu ery nowego niewolnictwa. Niestety, konstatacja, ze co-id jest manipulacją, jest to wniosek zbyt oczywisty i niewystarczający.

Na niedawnym , towarzyskim spotkaniu podjęłam temat świadomości, który został od razu storpedowany przez panią, która powiedziała, ze ona jest bardzo świadoma, tego co się dzieje wokół. Tę świadomość przekuła na zapisanie siebie i ciężko chorego męża na przyjęcie ,,szczypawki” coi-dowej. W pierwszym momencie chciałam coś powiedzieć ale zgrabnie zmilczałam. Mamy wolną wolę i nawet Bóg się w nią nie wtrąca, dlatego zapewne mamy,, jak mamy” i jest,,, jak jest”. Niemniej jednak nawet, jeśli większość jest za szczypawkami i coid-owym miodkiem, to ta mniejszość może swoimi myślami i swoją świadomością zawrócić ten nędzny korowód śmierci, nieświadom nawet swojego przeznaczenia. I nie powiem, ze mam nadzieję ale wiem, że przynajmniej teraz, plan władców świata spali na panewce. Niechaj tak się stanie! Wasza Ella Selena

UŚMIECH NIE TYLKO CODZIENNY

22 lutego 2021

Dzisiaj napiszę o uśmiechu. Każdy z nas wie, ze uśmiechy mogą być różne: uśmiechy fałszywe, uśmiechy bezradne, uśmiechy radosne, uśmiechy skromne, uśmiechy porozumiewawcze, Uśmiechy zachęcające, uśmiechy tzw ,,półgębkiem” i na koniec uśmiechy codzienne i uśmiechy odświętne.

Przyznaję się, że w większości mojego życiowego czasu bywam szczęśliwa. Ponadto lubię się uśmiechać. Najczęściej używam uśmiechu codziennego, tak jak codziennej modlitwy do Sił Wyższych lub codziennego chleba powszedniego…

Wczoraj byliśmy z moim ukochanym na spacerze. Ponieważ była to niedziela postanowiliśmy wykonać tzw spacer świąteczny, w związku z czym wybraliśmy się kilkadziesiąt km nad morze. Morze przywitało nas spokojną, morską bryzą i kilkoma młodymi ,,morsami”, których to na naszej ulubionej plaży nigdy nie brakuje. Z racji przecudnej pogody i dobroczynnego słońca, spacerowiczów nie brakowało. Oboje byliśmy w znakomitym nastroju i z niedzielnymi uśmiechami na twarzach pomaszerowaliśmy przed siebie. Jak wspomniałam ludzi było sporo, zatem oprócz uśmiechów wysyłanych do słońca, do morze, do plaży, jak zwykle obdarzałam swoim uśmiechem mijających nas ludzi.

Podczas trzygodzinnego spaceru przeszliśmy około stu, a może więcej osób. I co ciekawe moje uśmiechy, u niektórych tylko wzbudziły odzew w postaci ,,oduśmiechnięcia” się danej osoby, większość była skonsternowana, zakłopotana lub przynajmniej zdziwiona.

Smutni my Polacy jesteśmy i generalizując – zawsze byliśmy smutni.

No powiecie, czym się cieszyć, mamy przecież ,,pandemię”. Parę dni temu nasi polskojęzyczni władcy byli zbulwersowani faktem, że osoby, które pojechały w góry, śmiały się i cieszyły. No, pięknie w lot załapałam, że chodzi o to, aby ludzie byli smutni i zdeprecjonowani. ,,Plandemia”, stan jakiś tam wymyślony lub faktyczny – świetnie. Wytłumaczenie jak znalazł, tak samo można tłumaczyć obecną podłość, kłamstwa, oszustwa, wprowadzanie ludzi w błąd, zabieranie im pracy, upodlanie i upokorzenia.

Cudnie, teraz mamy ,,plandemię” dlatego nie uśmiechamy się i nie możemy znaleźć się w miłym nastroju…..Ojojoj, ale cóż…… Zawsze jakieś tam czasy mamy i nie zawsze one są komfortowe, a nawet jeśli z grubsza i są, to nie zawsze ich dobroć dostrzegamy. No może, po niewczasie….

Kiedyś mieliśmy wojnę I, później II, następnie wcielono nas do socjalistycznego obozu, później okres wprowadzania ,,demokracji”…..

Ach, ciągle te czasy były trudne, a nam jakoś z tym uśmiechem było nie po drodze. A ja lekko idąc przez życie uśmiechałam się do ludzie bez odzewu. Uśmiechałam się do gwiazd, które patrzyły z sympatią i do słońca, które obdarzało mnie ciepłem i do drzew i do ptaków i do siebie i własnej duszy na koniec. Moje życie jest piękne, pomalowane pastelami, zapełnione dobrymi energiami.

W moim życiu tańczą Anioły, a ja idę uśmiechając się do ludzi, którzy są smutni i czasem nawet źli, a przecież tego uśmiechu nikt mi nie daje w prezencie i nikt też nie obdarza mnie dobrym nastrojem, wszystko tworzę sama…. Nie oszukuję was moi kochani tym moim uśmiechem i codziennym i świątecznym oraz dobrym nastrojem. Niedawno pewna pani ( ta z tych wiecznie smutnych i niezadowolonych) w ostrej dość formie wygarnęła mi, ze przecież na każdym wyjeździe doskonale się bawiłam i byłam szczęśliwa. Uwagę tę pominęłam milczeniem, a szkoda! Powinnam była odpowiedzieć, że nie podarowała mi go ta wiecznie skwaszona pani, a swój dobry nastrój, okraszony uśmiechami zafundowałam sobie sama.

Zatem uśmiechajcie się kochani, bo uśmiech przywołuje Anioły. Uśmiechajcie się, bo wtedy pokonacie złe energie świata…Ja dzisiaj uśmiechnęłam się do kilku osób i o dziwo – oduśmiechęli się półgębkiem….Dziękuję i za to. Z uśmiechem wasza Ella Selena

DLACZEGO WYGRA DOBRO, A ZŁO ZOSTANIE UKARANE…..

MOJE ROZWAŻANIA NA PODSTAWIE KART TAROT ILLUMINATI- ERIKA C. DUNNE, COMPANION BOOK BY KIM HUGGENS

Moi drodzy, dzisiaj wieczorem 11 lutego 2021 r postanowiłam w miarę cyklicznie dodawać artykuły z codzienności. Moja codzienność jest powiązana z kartami. Ostatnio dość wnikliwie analizuję tarota Iluminati, pomimo, że słowo iluminati w dzisiejszych czasach bywa kontrowersyjne, to właśnie na podstawie tej talii będę omawiała rzeczywistość. Rozpocznę od karty ŚMIERĆ. Za chwilę uzasadnię – dlaczego właśnie od tej karty ale najpierw krótki wstęp……

Mam kilkanaście talii Tarota ale korzystam z 2-3, a najczęściej z ulubionej tali tarota autorstwa Alicji Chrzanowskiej a namalowanych przez panią Marię Kalmus. W czasie plan-demii, mając o wiele więcej czasu zaczęłam przeglądać inne, odłożone do koszyka ze wspomnieniami. Nie wiem dlaczego, a więc podświadomie, moje zainteresowanie przyciągnął Tarot Illuminati. Wyjęłam go z koszyka i pozytywnie oceniałam. Przepięknie wydane karty, zapakowane w zgrabne i efektowne pudełko, w którym oprócz talii kart znajduje się bogato ilustrowana książeczka z ich opisami.

Autorami tej talli kart są Kim Huggens i Eric C. Dunne, wydawcą zaś Lo Scarabeo 2013 www.loscarabeo.com. Grafikę opracował Erik, a książeczkę przygotowała Kim Huggens, do której jest dołączona piękna przedmowa Pamela Steele https://www.steelewizard.com

Poniżej znajdziecie, jako pierwszą kartę śmierci Illuminati, a dalej inne…

Tarot IlluminatiGoldene Klimt-TarotMalarka M. KalmusTarot Bajkowytarot Włoski

13 lutego 2021r

Rozpoczynając od XIII karty Śmierć, postaram się wyjaśnić, dlaczego plany Władców Świata spłoną na panewce. Przyglądając się karcie widać w dali dwie wieże, które Śmierć ma już za sobą. 11 września 2001 dokonał się według mnie rytualny mord mający na celu uwolnienie negatywnej energii w dążeniu do zapanowania nad światem. Jak widać wszystko idzie zgodnie z planem Cabali i powoli zmierza do przejęcia kontroli nad bytami ludzkimi . Wkrótce po katastrofie WTC rozpoczęto liczne, dalekosiężne działania, których celem była śmierć milionów istnień ludzkich. Nie mam na myśli jedynie regularnej wojny. Organizacja „Pllaned Parenthood ” przyczyniła się do rozwoju i udoskonalenia maszyny śmierci istot jeszcze nienarodzonych . Opowiedziała o tym dokładnie Abby Johnson, była dyrektorka jednej z wielu klinik tej morderczej amerykańskiej organizacji. Tym samym tropem poszły na całym świecie liczne kraje, gdzie wychowankowie fundacji Gates`a czy Sorosa podpowiadali działającym rządom jak ustanowić i rozwijać ten biznes. Równolegle postępowały działania w Afryce, Indii, Pakistanie, Srii Lance….Wraz z depopulcją bezposrednią (aborcja, środki poronne..) – wspaniale rozwijająca się chemia uzytkowa oraz farmaceutyka zbierały swoje żniwa….Mogę tu wymieniać całe sektory gospodarki ale zorientowany czytelnik albo już wie o czym chcę napisać albo znajdzie odpowiednie materiały. Na wszelki wypadek polecam portale : odkrywamyzakryte.com, zmianynaziemi.pl, wolna-polska.pl, kochanezdrowie.blogspot.com i wiele, wiele innych. A zatem Śmierć na karcie tarota Iluminati bogate zbiera żniwa. To dosłowna śmierć a nie żadna tam transformacja, nowy początek, nieodwołalne zmiany. Tak przynajmniej my, tarociści widzimy XIII kartę Arkanów Wielkich. Dominujacy, czerwony kolor karty mówi o agresji i determinacji w dążeniu do celu, a cel jest jeden – niszczenie i śmierć. Płynąca obok łódź Wikingów potwierdza, że działania planowane są w długiej perspektywie czasu. Na marginesie : osoby mniej obyte z energiami, ostrzegam przed używaniem tej talii do celów wróżebnych.

Tarot to zapisane życie człowieka, społeczeństwa, kraju, świata, to system medytacyjny, poznawczy. Dzięki wgłębianiu się w karty tarota możemy poznać swoje wnętrze oraz zasady rządzące światem w danej przestrzeni czasowej. Tak jak życie człowieka ma swój czas i poprzez talię tarota można zbadać poszczególne jego etapy, tak też Ja osobiście skłaniam się ku temu, że Cabala miała okazję przepracować całą sekwencję tarotowej historii po wielokroć. Uważam, ze obecnie świat znalazł się w karcie Diabła XV i nieuchronnie poprzez nijakie XIV Umiarkowanie, zmierza ku XVI Wieży. Myślę, ze karta Umiarkowanie jest energią balansującą pomiędzy Śmiercią, a Diabłem. Umiarkowanie jest niczym innym tylko ,,przelewaniem z pustego w próżne”, nawet teraz gdy świat znalazł się w karcie Diabła, to gdzie nie gdzie pojawia się Umiarkowanie, by coś tam ocalić, coś wyprostować, coś zawrócić….Jednak efekt tych działań jest taki, że Diabeł chwacko dzierży Świat w pazurach i ani myśli, bo go puścić.

Proszę przyjrzeć się ilustracji Diabła wg tarota Illuminati. po powiększeniu obrazka możemy przekonać się, że Diabeł jest bardzo zaangażowany i mocno dzierży lejce władzy. Co ciekawe, ludzie nad którymi ma władzę nie przejmują się tym specjalnie, ba, nawet nie zdają sobie sprawy z powagi sytuacji. Przenosząc tę akcję na rzeczywistość, faktycznie tak jest. Ludzie nie widzą fałszu, kłamstwa, podłości i obłudy świata, który ich otacza. Co ciekawe oni akceptują wszelkie anomalie, którym są poddawani za sprawą rządzących.  Bezrefleksyjnie akceptują medialną papkę, nie dbając o swoje morale i kręgosłup. Nieliczni, którzy używają oczu do patrzenia, a uszu do słuchania, niestety znajdują się na marginesem. Na szczęście, nie jest aż tak żle, bo na moich, wszak oczach dzieje się cud przebudzenia. Mimo, ze nieliczni znajdują się w mniejszości, to i tak są ich miliony….Dostrzegam także fakt nieśmiałego dołączania do mniejszości, zatem krąg przebudzonym powoli, bo powoli ale jednak powiększa się z dnia na dzień. Rosną też energie nadziei i wiary w przyszłość szczęśliwą, wbrew temu, co szykują nam globaliści. Dzięki temu powoli zbliżamy się do Wieży. Wieża jest energią rozbijającą, w zasadzie odgórną i wierzę, że niszcząca manifestacja Wieży Boga odbywa się dzięki Jego i Losu ingerencji. Każdy tarocista wie, ze Wieża Boga ( karta XVI tarota Wieża) jest symboliczną dla niektórych, dla mnie faktyczną wieżą Babel, zburzoną za sprawą woli boskiej. Wówczas ludzie, kierowani przez diabła zaczęli budować platformę oraz pojazd do podboju Kosmosu. Wszystko zostało zakończone przez Boga, który uznał, ze dla ludzkości jeszcze nie czas na zdobywanie ( dla mnie znak, ze nasze ludzkie morale nie dojrzało jeszcze do tego etapu) gwiezdnych przestrzeni.  Niestety, dzisiaj sytuacja powtarza się znowu. Globaliści chcą skierować zasoby ludzkie i materialne do podboju niebiańskich światów. Znając niedobre, podłe intencje władców Świata ten projekt może skończyć się powtórką ,,zburzenia wieży Babel”, co nam wszystkim ludziom wyjdzie na dobre i takim oto optymistycznym akcentem kończą swoje rozważania. Ella Selena

 Taka sobie pisanina…..słowa leciutkie jak świerszcze….
 

Dzisiaj rozpocząłem i zakończyłem najkrótsza jaką można sobie wyobrazić karierę pisarską.
Trwała niespełna 6 minut. Czy taki wynik jest osiągalny ? A może przesadzam ? Otóż NIE !

W samo południe Żona kazała mi pisać. Powody nie są znane ale podejrzewam, ,że jej intencje nie były całkiem czyste. Po prostu : gdy piszę to nie marudzę a szczególnie nie marudzę, że Ona marudzi. W tym kontekście jej propozycja miała zaczyn zdrowego rozsądku.

Żona ostatnio zakończyła trudny proces transformowania swego “ego” z postawy “Kubusia Puchatka” na “Kłapouchego”. Kubuś po kilkudziesięciu latach studiowania książki, i to także w wydaniu taoistycznym – wydał Jej się nie do końca mądry. Kłapouchy natomiast uosabia to, co Żona najbardziej w życiu kocha , czyli pesymizm w czystej formie i nieomal doskonały gdyż nie mający jakiegokolwiek związku z przebiegiem aktualnych wydarzeń.

Jak wspomniałem, zacząłem raźno pisać i w krótkim czasie doszedłem mniej-więcej do tego właśnie miejsca, kiedy to Żona z niezrozumiałych także dla Niej powodów odłączyła zasilanie elektryczne całej części domu. Usiłowałem po fakcie podjąć łagodnym głosem rozmowę na ten temat i dowiedzieć się co legło u podstawy tego czynu , ale niestety – doznałem zawodu. Jedyne co usłyszałem to zarzut niewdzięczności gdyż awaria nastąpiła przy próbie zamiany cienkiego przedłużacza na grubszy z nadzieję, że nadpalona żarówka zaświecie mocniej. Ponieważ mój laptop pozbawiony jest akumulatora nieomal od początku użytkowania – cały pracowicie stworzony tekst zniknął. Ogarnęła mnie furia …Bo ja kto..właśnie wkroczyłem na wspaniałą drogę kariery pisarskiej – a tu już miał by nastąpić jej koniec?? ? Po 6 minutach ? Tak niespodziewanie? Tak bezsensownie ?

Pod wpływem całkowicie zrozumiałego w tych okolicznościach wzburzenia – wypowiedziałem kilka słów nagiej prawdy angażując w tym celu niemałą grupę panienek “ lekkich obyczajów”.

Obecnie , bogatszy o to cenne doświadczenie konstatuję, że moje pisarstwo kształtowało się od samego zaranie w bardzo trudnych okolicznościch. Nieomal jak u starszych kolegów po fachu : Ernesta H. czy Jacka L

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Oprócz opisanego wyżej mało chlubnego wkładu Żony w moją młodą twórczość – przyznać muszę, że służyła mi Ona w całym okresie dotychczasowej .pracy pisarskiej trwającej od co najmniej godziny, wieloma cennymi uwagami oraz gestami , choć najczęściej dezaprobaty.

Nasz jak by nie było wspólny trud twórczy ukierunkowaliśmy na próbę określenia możliwych kierunków rozwoju rodzącej się właśnie twórczości czyli na zagadnienia ogólno humanistyczne. Mając na uwadze ogrom materiału nagromadzonego w trakcie naszej wieloletniej i w pewnym sensie ..podwójnej tułaczki po tym łez padole – nie było to zadanie łatwe.

Dziwić zatem nie powinien fakt iż powtarzającymi się elementami naszej osiągającej coraz to wyższy poziom zaangażowania emocjonalnego polemiki – stały sie przywołane wcześniej “lekkie panienki” . W którymś momencie Żona nie wytrzymała twórczego stresu i postawiła pytanie : “ A bez panienki – to się już nie da ?

Pozornie retoryczna kwestia okazała się strzałem w przysłowiowa “dziesiątkę”. Odpowiedź rodziła się w bólach .Raz to przeważała opcja, że niby można – by za chwilę, po przytoczeniu odpowiednich argumentów stwierdzić, że jednak absolutnie się nie da…A dbałość o zachowanie równowagi emocjonalnej – wprost wyklucza wykluczenie “panienek” ze słownictwa o ile opis ma być adekwatny do sytuacji a opisujący ma obniżyć poziom stresu.

Tak więc ta część mojej twórczości jest i będzie inspirowana ścisłym związkiem z naszą rzeczywistością, która jak wszyscy wiemy potrafi wykreować dosadne i ambiwalentne pokłady uczuć i emocji.

Henryk – mąż szczęśliwy

Ilustracja Anioła: Agata Bakuła

NIEZADOWOLONA KLIENTKA

Jak to karty potrafią przewidzieć coś, co na pozór wygląda bardzo bajkowo i zapowiada sukcesy.
Parę lat temu przyszła do mnie pani około 40 tki, zaradna, wysportowana, elokwentna i miła. Jej pytanie brzmiało, czy ten mężczyzna, którego spotkała, to ten, na całe życie?? Poprosiłam o datę urodzenia jej i jego, przy okazji okazało się, ze ten pan jest młodszy od niej o około osiem lat, ale to nie problem, zdarzają się rożne pary i niektóre bardzo dobrze ze sobą żyją. Karty pokazały, ze mężczyzna może ma i dobry charakter, ale z tej mąki chleba nie będzie. Ponadto karty pokazały wyraźne dysproporcje materialne. Pani dobrze ustawiona, za to młodzieniec z bardzo biednej i na dodatek patologicznej rodziny, do tego pokazało się dziecko, ale jego dziecko i kobieta, matka dziecka. Jakoś mi ten układ nijak nie wychodził dobrze. Pierwsze co rzucało się w kartach, to, to , ze młodzieniec jest bardziej zainteresowany jej finansami, ponadto data urodzenia pokazywała skłonności do pasożytowania, życia na cudzy koszt czyli wykorzystywania. Do tego dziecko pokazało się jako bardzo problematyczne. Niestety, ale karty miały więcej do powiedzenia na Nie, niż na Tak. Pani była bardzo nie zadowolona. Powiedziała, ze była u bardzo znanej tarocistki, która powiedziała, ze będą żyć ze sobą jak w niebie, do końca życia, pobiorą się i stworzą piękny związek.
No cóż- powiedziałam i tutaj jest problem. Moje karty akurat pokazują diametralnie inną sytuacje, ale mogą się mylić- powiedziałam jej na pocieszenie. Proszę jednak zwrócić uwagę, jak to jest z tym młodzieńcem, czy on pracuje, jaki jest, co z tym dzieckiem??

Poszła bardzo, ale to bardzo rozczarowana, nie wierzyła mi i moim kartom.
Trudno, powiedziałam, sobie w końcu ja nie jestem tylko od uszczęśliwiania, ale od mówienia prawdy. O dziwo przyszła do mnie za jakieś pół roku. Oczywiście pytała o swojego ukochanego, przy okazji o pracę, ale w pracy u niej było OK. Okazało się, ze ukochany jakoś nie przejawia chęci do pracy, nie pracuje, ona właściwie trochę go utrzymuje, trochę jego patologiczni rodzice. Dziecko ma objawy ADHD, w szkole sprawia kłopoty, moczy się, jest niegrzeczne, nie ma z dzieckiem kontaktu. I tak powoli odkrywała się przed nią cała prawda o tej niby bajkowej miłości. Dwa razy załatwiła swojemu chłopakowi pracę, ale okazało się, ze pierwsze jest dla niego zbyt męcząca, druga za to zbyt nudna i ludzie niedobrzy. Generalnie młodzieniec nie lubił pracować. Jeszcze w tym czasie zamieszkała ze swoim ukochanym, mimo, ze moje karty bardzo jej tego odradzały. W końcu zaczęła do mnie przychodzić z pytaniem jak się pozbyć ukochanego z domu. Pozbyła się. Później ukochany włamał się do jej mieszkania i ją okradł. Pytała kart, jak go ukarać, bo policja umyła ręce. Po roku od jej pierwszej wizyty zaczęła się gehenna, trwała jeszcze rok, póki jej ukochany przestał ją wreszcie dręczyć telefonami, SMS-ami, musiała sprawę oddać do prokuratora, poprosić policje o ochronę. To było straszne. Dzisiaj, gdy minęły prawie dwa lata od jej pierwszej u mnie wizyty jest wolna, ale ostrożna, aż do przesady. Tak, ze z tymi kartami bywa rożnie, ale w kontekście moich, to pokazały one, ze związek nie rokuje nadziei na przyszłość. Natomiast karty innej wróżki pokazały ten krótki, bajkowy czas, w którym oboje kochankowie cieszyli się sobą i swoimi uczuciami. Szkoda, że ta bajka trwała nie cały rok. Szkoda, tez, ze niektóre osoby wchodzą w związki bez zastanowienia się z jaką to osoba przyjdzie się im splatać swoje losy. Karty mogą to przewidzieć, ale czasem dobrze ich posłuchać. Czasem dobrze wziąć ich rady do serca, by poobserwować jak się ma ich mowa w kontekście rzeczywistości.

DZIEWCZYNA OTWARTA NA SUGESTIE- HISTORIA Z HAPPY ENDEM….

Znalezione obrazy dla zapytania serduszka gify

Pewnego razu, przyszła do mnie młoda dziewczyna w wieku 30 lat z pytaniem, kiedy ułoży siebie życie. Ja o nic nie pytałam, tylko jak zwykle poprosiłam o datę urodzenia, gdzie od razu wyszło, ze pisany jej trwały związek dwoje dzieci, ale dopiero po 30- tce. Co jej uświadomiłam. Gdy rozłożyłam karty wyszło szydło z worka.
-Miła moja, a co tu robi ten żonaty mężczyzna przy Tobie, jak długo masz zamiar tkwić w wyczerpującym romansie, który niczego dobrego Ci nie da? Pan nie opuści żony, Ciebie traktuje jak zabawkę.
-Tak Pani Ellu, ten romans trwa już jakiś czas i ja jakoś nie mogę się uwolnić. Wiem, ze to nic z tego nie będzie. A czy widać przy mnie kogoś innego?
Zrobiłam jej 12-domowy rozkład kartami tarota, tam wychodzą rożne, dziwne ukryte sprawy. No i wyszło, ze pisany jej jej zielonooki z daleka. Ucieszyła się i pobiegła.
Po paru miesiącach przybiega do mnie bardzo podekscytowana, ze poznała zielonookiego i jest bardzo zakochana.
Rozłożyłam swoją sfatygowana talię kart klasycznych i co się okazało, jej zielonooki ma dom, rodzinę, zonę, z która ma jakiś biznes, bo łączyła ich karta pieniędzy i wspólnego działania oraz dwoje dzieci. On natomiast wychodził mi w karcie podróżnej, czyli nie stąd.
-Miła moja, to nie ten, to podpucha!!!- powiedziałam.
Dziewczyna powiedziała, ze jej chłopak jest tutaj w delegacji, wykonuje jakieś prace dla dużego przedsiębiorstwa, mówi, ze jest po rozwodzie, a z zoną kontaktuje się ze względu na dzieci. Tym razem to ja byłam uparta jak osioł
– Słuchaj miła moja, jak on mówi, ze jest po rozwodzie, to niech Ci pokaże dokumenty rozwodowe. Dziewczyna posłuchała mnie i chciała od niego te dokumenty, ale mężczyzna ją zwodził, a to zapomniał, a to, a tamto, czy owamto….. Wreszcie od jego kolegi dowiedziała się, ze jej ,,chłopak” jest w legalnym związku, z żoną sobie ćwierka i grucha jak gołąbek, mają jakiś biznes, którego ona pilnuje, a on jeszcze dorabia w tej firmie. Nic dodać, nic ująć. Moja dziewczyna przybiegła do mnie wciekła jak kocica. Powiedziała, jaki to jej facet i jak głupio się tłumaczył. No, cóż, lepsza prawda, niż kłamstwo….Nie martw się, zobaczymy co dalej….
Karty znowu pokazały zielonookiego, wielka miłość, wielka radość, miłość zapisana w gwiazdach…..Spotkała go jesienną porą, pokochali się od pierwszego wejrzenia, dzisiaj są już po ślubie.
Czasem los nas sprawdza, tak jak moją dziewczynę. Weszła w zły układ, bo od początku wiedziała, ze ma romans z żonatym mężczyzną i dlatego, gdy już uwolniła się z romansu, los zaserwował jej podpuchę. Podesłał drugiego, żonatego mężczyznę, tym razem kłamczucha, zamaskowanego niby narzeczonego. Gdyby dziewczyna trwała w tym układzie byłoby tak, jak za pierwszym razem. Ona jednak szybko zareagowała i postanowiła wyjaśnić sytuację. Los w nagrodę przysłał jej tego właściwego, ukochanego mężczyznę, z którym bardzo szybko wzięła ślub i stworzyła dom, oboje czuli, ze są sobie przeznaczeni. Tak oto los daje nagrodę, tym, którzy uczą się lekcji zadanych przez życie…..

 
 Chlapu-chlapu, brrrum-brrrum i temu podobne….

Kocham koty. W moim domu od zawsze kręciło się nawet kilka w tym samym czasie. Leczyłam je, odkarmiałam, broniłam przed ostrzałem z śrutu a one okazywały miłość i oddanie. Bo wszak nie ma większego dowodu miłości jak  kot leżący  na progu domu z własnoręcznie złapaną myszą  lub ptaszkiem. Oczywiście kończyło się to  próbą reanimowania zwierzątka lub urządzeniem  mu stosownego pochówku a dodatkowo – każdorazowo prelekcją udzielaną kotu na okoliczność zaprzestania dokonywania mordów. Natura jednak – to natura. Podobnie mają skorpiony. Chińska  opowieść mówi, że skorpion namówił wołu na wspólne przepłynięcie rzeki. Wół początkowo nieufny – dała się namówić i został w środku nurtu ukąszony….Gdy zwrócił się do skorpiona z pytaniem : dlaczego ? – ów odpowiedział : jestem skorpionem, taką mam naturę……

Kot potrafi zaimponować samodzielnością osiąganą już w 1-2 miesiącu życia. Nie zna jeszcze świata wystarczająco by zostać Samodzielnym Kotem, ale wie gdzie jest kuweta , wie gdzie jest miska a mój kochany Kot _ Szczęściarz  nie dość  że aportował – to doskonale wiedział kiedy rozmowa schodziła na jego temat, a także wiedział że chlapu-chlapu oznacza moją kąpiel w kabinie. Zwykł był natenczas zasiadać w pierwszym rzędzie widzów  i wytrwale uczestniczył w spektaklu od początku aż  do końca. W przypadku gdy odbywałam kąpiel w wannie – wydawał się być równie zainteresowany co zaniepokojony. Z czułością gładził moje pozbawione futerka,moje bezwłose ciało i zasiadał na krawędzi wanny gotowy w każdej chwili podążyć mi z pomocy gdyby tylko zaistniała taka potrzeba.

Namawiam wszystkich by przekonali się  jak trudno zasłużyć sobie na miłość kota i równocześnie- jak miło tę miłość posiąść i pielęgnować. Oczywiście bywają koty histeryczne, znerwicowane a nawet złośliwe. A niektóre nie odpowiadają na zwykłe “dzień dobry” czy inne gesty grzecznościowe. Ale czy my, ludzie jesteśmy zawsze lepsi pod tym względem ?

Jeśli kot jest złośliwy – z całą pewnością  ma ku temu powód..Może dręczy go ktoś z domowników lub w jego pojęciu traktowany jest bez szacunku i niesprawiedliwie…..

Moje  koty  rozumiały co to jest hau-hau , wiedziały  dokładnie kiedy grozi im spacer w zorganizowanej grupie (głupie zajęcie) , rozumiały  że odgłos z ulicy – nie oznacza niczego dobrego. Po dokonaniu prezentacji  terenu – tylko z rzadka przypominałam,  że świat na zewnątrz to więcej zagrożeń jak przyjemności. Szybko zrozumiały  gdzie jest granica bezpiecznego świata a upomniane – po prostu karnie cofały  się,  udając ze to ich  własna decyzja.

Wspominając wszystkie  koty stwierdzam, że mieliśmy swój unikalny język ….może zabawny i mało uniwersalny ale wystarczający  by  nawiązać kontakt z małym zwierzęciem…

Nie pamiętam jakimi słowami  odnosiłam  się do  swego  dziecka  w okresie pierwszych lat jego życia ale obecnie, gdy widzę próby nieskutecznego raczej nawiązywania kontaktu z dwulatkiem przy pomocy zabawnych określeń – zastanawiam się czy obyczaj używania  dadaizmów nie przynosi więcej szkód jak korzyści ? Posługiwanie się sztucznym, niby-dziecięcym językiem , którego licznych zwrotów  nie rozumiem – budzi moją obawę. Żyjemy w kraju , w którym młodzież  rzadko rozumie czytane teksty, nie wspominając o dokonaniu ich analizy w jakimkolwiek aspekcie. A przecież : czym skorupka za młodu  …….

Tu ośmielę się zasugerować, co mogą oznaczać niektóre  zwroty  dla małego odbiorcy :

Chlapu-chlapu  : ojej !  chyba zaraz coś mnie zmoczy

Brrrum-brrrum :  zaburczało, zaburczało….i nawet zapach, jakiś nieświeży (może spaliny)

Hau-hau : nie znam, potocznie  nazywa się  to inaczej…chyba pies !

Jak pięknie było by powiedzieć do synka : Maciusiu ! To jest kot. Kot, to tez człowiek tylko nieco inny, więc nie lubi gdy wkładasz mu palec do oka lub ciągniesz za ogon….

I proszę uprzedzać  o potrzebach naturalnych…Zobacz Maciusiu ! Małemu kotu wystarczyło jeden raz powiedzieć co i jak… ty też powinieneś  dać znak …..Tak było by lepiej dla całej naszej rodziny !.

 
 
 
Historia z rodzaju ,,tych pospolitych”…..
 
W trakcie rozmowy z jedną z moich wspaniałych klientek zeszło nam na mało przyjemny temat pogrzebu starszego pana będącego dalekim ale jednak faktycznym członkiem jej rodziny. Szanowny zmarły doczekał w zdrowiu ponad dziewięćdziesięciu lat przy czym pozostawił ledwo żywą nieomal równoletnią  małżonkę . 

W trakcie rozmowy pojawiały się wciąż nowe szczegóły dotyczące śp Zmarłego i jego małżonki a także ich sześćdziesięciu bez mała letniego wspólnego pożycia. 

Nie jest moja winą że im więcej  tych wątków omówiłyśmy  – tym więcej na pozór  komicznych aspektów jawiło się zarówno mnie jak i  rozmówczyni  w kontekście faktycznego rozłamu który  nad cała rodzina zawisł i pogłębił się doprowadzając w rezultacie do dodatkowych (jakby dotychczas istniejących było mało) podziałów. Już na etapie oceny przyczyny zgonu doszło do  znacznych  różnic poglądów a na koniec  aktów pospolitej  wrogości pomiędzy członkami nieszczęsnej rodziny wspominającej śp Zmarłego. Jak to możliwe – zapytacie –  w sytuacji gdy nikt nie kwestionował prawidłowości rozpoznania wskazanego w p.18  karty zgonu (krwiak mózgu) …a jednak !!!!  Rożnicę  w poglądach o szczegółach sprawy były tak daleko idące, iz zaistnieć mogło podejrzenie rozpatrywania dwóch przypadków dotyczących zupełnie rożnych osób i całkowicie odmiennych okoliczności w których przyszło im żyć i odejść z tego łez padołu.

 

Zasadniczo, nie budziło wątpliwości podejrzenie  iż bezpośrednią  przyczyną nieszczęścia  był nadmierny wysiłek fizyczny……ale  tu  – zaczyna się linia głębokiego podziału.

Część rodziny twierdziła iz Zmarły był bardzo zaangażowany w niesienie pomocy nie do końca sprawnej małżonce , co  każdego dnia kosztowało go wiele zdrowia. Małżonka jakoby stała sie osobą niezaradną a do tego złośliwą. Postawa śp Zmarłego zasługiwała zatem na szacunek i traktowanie jako wzór do naśladowania.W niektórych przekazach jego dokonania  dorównywały a może nawet przewyższały to co do zaoferowania mieli  zdobywcy Somosierry czy kosynierzy spod Maciejowic. Spoglądając w kierunku wdowy wygłaszano uwagi o opiece jakiej doznawała od swego śp męża co zresztą kosztowało go sił tak wiele iż  mogło dojść do potknięcia, upadku  i uderzenia głową o twardy przedmiot w rezultacie krańcowego zmęczenia.

 

Inna grupa obstawała przy wersji, ze w dniu zgonu  zmarły uprzejmy był ukierunkować się na  dyscyplinowanie małżonki z użyciem tzw środków przymusu bezpośredniego. W feralnym dniu , jak czynił to regularnie od kilku dziesiątek lat po prostu chwycił małżonkę za rzadkie ale mimo to wystarczająco jeszcze przydatne do tej czynności włosy, równocześnie okładając jej ciało czym popadnie  a jak niczego  nie  popadło – to czymkolwiek. Niewątpliwie, właśnie te czynności odebrały śp Zmarłemu sił na tyle,  że stał się bezbronny wobec nieostrożnych i nieodpowiedzialnych zachowań małżonki która nie dość ze broniła się jak umiała (czyli zapewne przekraczając granicę obrony koniecznej)   to jeszcze mogła męża popchnąć lub w inny sposób  spowodować jego upadek tak nieszczęśliwie zakończony.

 

I był w tej rodzinie jeszcze ktoś, ktoś kto znał historię maltretowanej kobiety. Osoba ta przysłuchiwała się rożnym wersjom ale – nie umiała zdobyć się na trud wypowiedzenia świadectwa prawdy.

 

Każdy trzymał się swojej wersji  którą  uważał za jedynie słuszną… Pamięć “szczególnie zasłużonego zmarłego” została obroniona…Wszak są sprawy, które nie powinny zostać wiecie-rozumiecie zmącone jadem prawdy …..A wdowa….ona była z obcych – trochę przybłęda  ….wszak gdyby nie Ona – nasz zmarły cieszył by się dalej zdrowiem….

A prawda…..a komu ona …????

 Czy ta opowieść jest Państwu choć częściowo znana ? Może nie suche fakty ale choć okoliczności ? Ileż podobnych historii trafia się w przestrzeni medialnej każdego dnia..Celem mojej opowieści jest tylko przypomnienie że prawda ma wiele oblicz ….a określenie choć kierunku gdzie jest usytuowana  wymaga ciągłego myślenia……Przykazania niestety nie wskazują  ani grzechu niedouczenia, ani bierności ani lenistwa umysłowo ale nie oznacza to, ze takie właśnie grzechy nie są często naszym udziałem.

 

37 thoughts on “BLOG- Świat okiem wróżki….

  1. Kochan Kseniu, to my dziękujemy Tobie za to , ze jesteś i czym prędzej umieszczam twój list w naszym blogu. Jest FASCYNUJĄCY. Wow….To ja na pewno popływam chociaż wkoło Ameryki południowej, nie ma rady….Pozdrawiam serdecznie E

  2. Kochani, przyjęcie do tak szanownego grona zobowiązuje… dziękuję za wyróżnienie, ale gdzież mi tam słabej istocie…itd…:)
    Wasze spacery z całą ferajną kotów – fascynujące -jakież to wspaniałe stworzenia – wielokrotnie już wracałam do tych zdjęć… widzę, że nie tylko gospodarze ale i one zadowolone są z wyboru tego raju… A nawiązując do marzeń uważam, że pozwalają nam żyć i wstawać kolejnego dnia rano z nadzieją, że będzie lepiej…, że gdzieś tam w bliższej lub dalszej przyszłości mamy jeszcze swoje marzenia do zrealizowania i pamiętajmy, że marzenia się nie spełniają, marzenia się spełnia… Kilkanaście lat temu moim marzeniem była podróż najdłuższą linią kolejową na świecie, która przekracza osiem stref czasowych, liczy ponad dziewięć tysięcy kilometrów a budowano ją ponad 25 lat… mam na myśli oczywiście Kolej Transsyberyjską z Moskwy przez Jakaterynburg, Omsk, Nowosybirsk, Irkuck (jezioro Bajkał) i dalej do Władywostoku. Czytałam relacje i reportaże ludzi którzy już taką podróż odbyli, wysnuwałam wnioski, kładłam je na szalę za i przeciw i ostatecznie zwyciężył chyba rozsądek a w podróż poprzez bezkresne buriackie stepy, biedne syberyjskie wioski, majestatyczne jezioro Bajkał w 2014 roku wybrałam się razem z Piotrem Milewskim – wspaniałym pisarzem, dziennikarzem, podróżnikiem, fotografikiem i jego książką „Transsyberyjska. Drogą żelazną przez Rosję i dalej.” Piotr Milewski zabrał mnie w fascynującą podróż, która okazała się także podróżą w czasie. Łączy skomplikowaną historię budowy kolei z obrazem współczesnej Rosji (chociaż już nie takiej współczesnej, bo tej z przed 2014 roku). Książka zdobyła główną nagrodę Magellan 2014 w kategorii „książka reportażowa”. Przejechałam wraz z autorem szmat świata, w którym odległości liczy się w godzinach i dniach, a upływ czasu w wiorstach. Dzięki tej fascynującej książce pogodziłam się z faktem, że nie uczestniczyłam w tej wyprawie na żywo, czytając słyszałam stukot kół i czułam rytm kołyszącego pociągu…
    Jedna z moich niedawno poznanych koleżanek podarowała mi książkę swojego autorstwa opisującą jej zrealizowaną podróż marzeń – wpisując sentencję:
    „Nie odkładaj marzeń, odkładaj na marzenia.”
    Na liście moich marzeń są jeszcze Stany Zjednoczone, ale nie miasta a zwiedzanie ich największych cudów przyrody… parków narodowych, kanionów itp.
    Biorąc pod uwagę odległość i trudy zwiedzania, może już marzeniem pozostać… jak miałam siły, to nie miałam możliwości… jak teraz ewentualnie mogłabym pozwolić sobie na taką podróż, to może już nie wystarczyć sił…, chociaż cytując Stanisława Lema „Marzenia zawsze zwyciężają rzeczywistość, gdy im na to pozwolimy.”
    Pamiętając o tym, że podróż tysiąca mil zaczyna się od jednego kroku, rankiem zamiast wsiadać do samochodu pójdę do biura spacerkiem (zapomniałam, że to niedziela) – ale po każdej niedzieli jest zawsze poniedziałek…:):):)
    Pozdrawiam. Ksenia

  3. Kochana Kseniu, Cała Trójka dziękuje i uważa, ze jest nas już czworo. Przecież Ty wpisujesz się jak najbardziej w naszą narrację, tematy rozwijasz i chyba o to chodzi. Dziękujemy i pozdrawiamy. Już nie Trójka…

  4. Witam pięknie i pewnie widać albo czuć jak się uśmiecham… dalej mogę zagłębiać się w mojej ulubionej lekturze… Milenko, Eliszka ma rację…
    To, że nie narzekamy, nie oznacza, że nie mamy na co narzekać – po prostu narzekanie nic nie daje…:):):)
    A odnośnie kotów (było to w poprzednim rozdziale mojego życia), mieliśmy kota żabojada albo raczej żabikata… tak naprawdę miał na imię Feliks. Otóż Feliks polował na żaby w pobliskim stawie (może z braku myszy???), odgryzał im łebki (nie wiem, czy je zjadał), ale resztę przynosił pod drzwi, układał w rządku i czekał w pobliżu pewnie na pochwałę… Nie pomogły perswazje, nagany, kary… – robił to dalej, następnego ranka kolejne żaby były pod drzwiami.
    Nie mając pomysłu i sposobu na odzwyczajenie go od jego morderczych zapędów i uratowanie reszty żab w naszym stawie musieliśmy Feliksowi znaleźć nowy dom… z dala od stawów, sadzawek i mokradeł czyli z dala od żab.
    Pozdrawiam serdecznie całą Trójkę. Ksenia

  5. Dziękuję Ci H za podesłane linki, treści w nich zawarte (słowa, obrazy), będą napełniały moje wnętrze pięknem przez długie dni. Dziękuję Opatrzności za wszystkie osoby napotykane na mojej niełatwej drodze życia, które dostarczają mi pozytywnych wrażeń i przez to pomagają mi patrzeć na ten „pokręcony” świat oczami odbierającymi wszystkie barwy a nie tylko szarość… dziękuję…
    Podziwiam ludzi, którzy potrafią realizować swoje pasje i poniekąd im zazdroszczę, bo sama nie zawsze mogłam robić to co lubię i co sprawia mi przyjemność. Starałam się jak umiałam i na ile pozwalały mi okoliczności, dlatego ośmielam się myśleć, że udało mi się stać człowiekiem a nie jedynie osobą w masie ludzkiej, zamieszkującą ten glob. Wiem, że to nie tylko moja zasługa, ale tak jak już wspomniałam osób stawianych na mojej drodze…, zawsze tak jest, że uczłowieczamy się wzajemnie.
    Jeszcze raz dziękuję. Uważam, że jesteś taką wisienką na pysznym torcie tego bloga…:)
    Pozdrawiam serdecznie. Ksenia

  6. Pani K !
    jak wiadomo wystarczy w stół uderzyć by nożyce ….Jeśli będę przynudzał – daj znać. Póki co jednak korzystam z domyślnego przyzwolenia i kontynuuję …
    Tutejsza i miejscowa są wymienne na tutejszego i miejscowego, tak więc nie sposób pomylić się. Pięknie jest zakrzyknąć : „hej! Miejscowa !” by w odpowiedzi usłyszeć : no i czego się drzesz Tutejszy ?” Lub odwrotnie. Przy okazji : dzięki Ci Panie za dar dystansu wobec swego „JA”. Uwielbiam dawać się obśmiać choć przyznam, że nie każdemu i nie zawsze.
    Miałem niedawno pomysł by w analogii do liryki miłosnej przywołać na świat pojęcie ulubionej książki , rzeźby, obrazu …ale na szczęście szybko odstąpiłem bo skończyło by się na kategoryzowaniu poszczególnych obszarów sztuki np. : książki podróżnicze, historyczne , o tym jak robić nalewki itp. Bo jak porównać „Mistrza i Małgorzatę” Bułhakowa – z dajmy na to „Ciotką Julią i Skrybą „ Vargasa Llosy. A jednak mózg potrafi w najtrudniejszej nawet sytuacji coś z siebie wykrzesać. Otóż wymyśliłem pojęcie obrazu poetyckiego. Z pewnością nie jako pierwszy ale zgódźmy się że jestem w czołówce. A że trudno jeszcze o materiał porównawczy więc wybór super obrazu super-poetyckiego odłożę na później. W rzeźbie łatwiej od czasu gdy Rodin zaprezentował „Kochanków”.
    Naście lat temu podziwiałem fotografię, która zdobyła 1 nagrodę na ogólnoświatowej wystawie … Artysta stworzył wielowymiarowy świat w którym dało się zobaczyć ulicę za szybą oraz wnętrze kafejki odbijające się od samej szyby. Fotografia do przodu i do tyłu jednocześnie. To było piękne.
    A poniżej kilka dziełek z kategorii video poetry. tekst i video stanowią całość. Pozdrawiam H.

    https://adalirica.com/2021/06/09/angel-m-alcala-3/
    https://adalirica.com/2024/01/11/angel-m-alcala-7/

  7. Ja tym razem do H… dziękuję za chyba nazbyt pochlebne słowa, ale nie powiem… miło… i jeszcze dziękuję za piękne poetyckie wspomnienie.
    Drogi H, bardzo ale to bardzo przepraszam…, otóż w moim komentarzu miało być: Miejscowa i TUTEJSZY… proszę o wybaczenie – zapewniam, że to była tzw. zwykła omyłka pisarska, pewnie już mój nader dojrzały mózg płata mi takie figle…
    W ramach przeprosin proszę przyjąć prezentowany poniżej tekst wiersza Wojciecha Kassa, który wraz z żoną Jagienką od 1987 roku opiekuje się Muzeum I.K.G. w Praniu pod tytułem: Przesilenia, nadwątlenia
    To koniec?
    Koniec.
    Odeszło?
    Jakby wszyscy goście wyjechali
    w jednej godzinie.
    Goście?
    Tu ich nie było.
    To co było?
    Jak zawsze:
    dnienia, zmierzchy,
    chmury, drzewa, trzciny,
    wiatr, fala na jeziorze,
    dym z komina,
    puszczyk: huhu.
    Huuhuu.
    A teraz wrócę jeszcze do I.K.G., który tak jak słusznie zauważyłeś wiele swoich wierszy dedykował żonie a ich córka Kira jest autorką książki poświęconej swojej matce pt „Srebrna Natalia” -w której opisuje życie Natalii u boku i dla poety oraz o ich pięknej i trudnej ale jednak spełnionej miłości.
    Fragmenty wiersza z 1951r „Sanie”
    „…..
    Jaka tam sowa –
    to także księżyc.
    A śnieg się ustatkował
    i położył się, i leży;
    …..
    Twarz twoja. Dzwonki. Ze srebrnych łez.
    Dzwonią, Daleko. Ciężko.
    Twarz twoja mała. Twarz twoja jest.
    Twarz twoja jest jak słoneczko.
    …..
    Atramentem z serca mojego,
    literą rzymską i grecką
    wypiszę trzciną na śniegu:
    twarz twoja jest jak słoneczko.

    A wiosną – jaskrem wśród drogi.
    A w lecie – chmurami w lecie.
    Przeczytają pisanie ptaki,
    i rozniosą. Po całym świecie.

    A może i w inny czas,
    w inne serca i w inne okna,
    w czyjąś noc sierpniową brzmiącą jak bas,
    w księżyc, w księżyc, rozśpiewany jak sopran.”

    Jak w poprzednim komentarzu, zakończę fragmentem z „Pieśni” – które uznane zostały za swoisty testament poety -powstały w 1953r (zm. 6.12.1953r).
    „…Myślę, że po to są wiersze,
    ich ruch ku sercu człowieka,
    by szerzej szła, coraz szerzej
    przez kontynenty jutrzenka…”

    Pozdrawiam. Ksenia

  8. Droga Kseniu
    Dziękuję z serca za ten piękny komentarz. Jestem niezmiernie szczęśliwa, że ktoś podziela moją miłość do takich cudnych wykonawców jak Turnau i Malajlat! To jest miód na moje serce i wrażliwość muzyczną.
    Kirst…jak już wspomniałam, stoi sobie na półkach w Polsce, obok innych autorów, których dzieła wywarły na mnie ogromne wrażenie. Niestety, mam ograniczony dostęp do mojej ukochanej literatury i pozytywnie Tobie zazdroszczę, że w każdej chwili możesz po nią sięgnąć, żyjąc w „starym kraju”…Pozdrawiam serdecznie i słonecznie.
    Milenka

  9. odpowiedz skierowana do Ksenii i do Autorek bloga, za to że skupiają osoby wyjątkowe. pisze:

    Moja odpowiedz do Ksenii składa się jak każde dziełko o ambicjach literackich z dwóch podstawowych elementów : z woli napisania oraz z tekstu właściwego. Wola zrodziła się na sam widok wspaniałych wyrazów : leśniczówka, Pranie, Gałczyński, młodość i kilku podobnych. Gałczyński zaistniał w moim życiu 50 lat temu z okładem w postaci wierszyka wypowiedzianego przez śp Ojca :
    „ Zakwitł już róży kwiat a słowik nuci swe trele, ach jakiż piękny jest świat ze Związkiem Radzieckim na czele…”. Autorstwo przypisywano Gałczyńskiemu a poeta grzecznie nie zaprzeczał. Zapamiętałem ten zabawny dwuwiersz na całe życie. W owym czasie czytałem wszystko co wartościowe a ze zdziwieniem stwierdzam , że obecnie nie wydaje się ani więcej literatury , ani nie jest ona w swej masie tak wartościowa jak ówczesna. Byłem już po ulotnych fascynacjach twórczością Cortazara, Carpentiera czy Hemingway`a… Wchodziłem właśnie w okres pierwszych porywów sercowych i najwyraźniej potrzebowałem lirycznej pożywki. Jako czytelnik nie znający kompromisów po prostu połknąłem tom poezji K.I.G w całości.

    O, zielony Konstanty, o, srebrna Natalio!
    Cała wasza wieczerza dzbanuszek z konwalią;
    wokół dzbanuszka skrzacik chodzi z halabardą,
    broda siwa, lecz dobrze splamiona musztardą,
    widać, podjadł, a wyście przejedli i fanty –
    O, Natalio zielona, o, srebrny Konstanty

    Pod koniec tomu dotarłem do wiersza „We śnie ..”

    We śnie jesteś moja i pierwsza
    we śnie jestem pierwszy dla ciebie
    rozmawiamy o kwiatach i wierszach
    psach na ziemi i ptakach na niebie

    We śnie w lasach są jasne polany
    Spokój złoty i niesłychany
    pocałunki zielone jak paproć

    Albo jesteś egipska królowa
    jak miód słodka i mądra jak sowa
    a ja jestem dla ciebie jak światło.

    Po latach, znając wiele z tego czym zapisane są karty poezji stwierdzam, że nie znalazłem słów, które były by piękniejsze ……
    Za krótki powrót do „dni młodości pierwszej’ – dziękuję Ci Kseniu H

  10. Witam serdecznie
    Zgadzam się z innymi komentarzami, że zabieracie nas Panie w przecudną podróż po kontynentach, a zamieszczane zdjęcia jeszcze ułatwiają przenoszenie się oczami wyobraźni w opisywane miejsca. Cofnę się trochę w czasie i nawiążę do „Miejscowej” i „Kretyna” – bardzo pomysłowe, warte naśladowania… a załączone piękne wykonanie Grzegorza Turnaua przeniosło mnie do wyjątkowego miejsca – schowanej w Puszczy Piskiej nad jeziorem Nidzkim maleńkiej Leśniczówki Pranie, którą tak bardzo ukochał nasz wielki poeta Konstanty Ildefons Gałczyński. Wszędzie można znaleźć swój kawałek świata, poeta znalazł go właśnie tam, w oddalonej od świata i ludzi leśniczówce, gdzie powoli odzyskiwał siły i zdrowie po depresji w jaką wpędzono go domagając się dostrojenia jego poezji do narzucanych kanonów. Spędził tam kilkanaście miesięcy w ostatnim okresie życia (lata 1950-1953). Już po dwóch tygodniach spędzonych w tej samotni w liście do Juliana Tuwima pisał, że „tu na jeziorach znów steruję ku radości, córze bogów… .”
    Tam powstały pogodne zielone wiersze, liryczne piosenki i namiętne erotyki…
    „Tyś jest jezioro moje, ja jestem twoje słońce, światłami ciebie stroję, szczęście moje szumiące. Trzciny twoje pozłacam. Odchodzę i znów wracam. Miękko moim kędziorom w twych zielonych szuwarach. O, jezioro, jezioro piękniejsze niż gitara…”
    W Praniu napisał m.innymi „Pieśni”, „Kronikę Olsztyńską”, „Wita Stwosza”, Spotkanie z matką”, ukończył też swój największy poemat „Niobe”. Nie można nie wspomnieć o wierszu opisującym to urocze miejsce pt „W leśniczówce”.
    Ściągało tam wiele postaci warszawskiego środowiska artystycznego: Władysław Broniewski, Jerzy Putrament, Olgierd Łukaszewicz, Olga Lipińska, Agnieszka Osiecka, Andrzej Strumiłło, studenci z STS ze Stanisławem Tymem i wielu innych.
    Informacja dla Milenki: – Wanda Wiłkomirska, nasza wielka skrzypaczka, która jak sama mówiła, że zwiedziła prawie cały świat, serce zostawiła w Australii w Sydney , gdzie zainaugurowała oraz wystąpiła na pierwszym powojennym koncercie orkiestry Sydney Symphony w tamtejszej operze, to najlepsze wakacje, których nigdy nie zapomni spędziła w drewnianej chałupie w Praniu, gdzie grała na skrzypcach stojąc na pomoście w wieczorowej sukni i kontrastujących z nią gumiakach…
    Miejsce to mocno zrosło się z legendą Gałczyńskiego i 1980 roku otwarto tam muzeum poświęcone poecie, które istnieje do dzisiaj a pierwszą prowadzącą była mieszkająca tam jego córka Kira. Każdego roku podczas wakacji odbywa się tam wiele koncertów, można tam usłyszeć między innymi Annę Marię Jopek, Leszka Możdżera a także Grzegorza Turnaua a niedzielne kameralne poranki poświęcone są stricte Gałczyńskiemu – jego wiersze mówią najlepsi polscy aktorzy…
    Specjalnie dla Muzeum w Praniu w 2007 roku powstał unikatowy album wykonawcy poezji śpiewanej Grzegorza Turnaua, nagrany wspólnie z Wojciechem Malajkatem pt „Kruchy świat, kruche szkło” – głównie do słów wierszy K.I. Gałczyńskiego. Nazwa tej płyty została zaczerpnięta z fragmentu jednego z jego wierszy „Płacz po Izoldzie”.
    Te tereny(dawne Prusy Wschodnie) są też miejscem akcji kilku książek wspomnianego przez Milenkę Hansa Hellmuta Kirsta (pisarza,żołnierza, filantropa urodzonego w Ostródzie) jak chociażby „Pan Bóg śpi na Mazurach”, „Przedziwni ludzie z Maulen” czy „Wilki”….
    Eliszko, to właśnie Grzegorz Turnau wykonując „Miejscową idiotkę i tutejszego kretyna…” Juliana Tuwima przeniósł mnie do Leśniczówki Pranie i poezji K.I.Gałczyńskiego… Kończę fragmentem „Pieśni” tegoż poety: „… Jesteśmy w pół drogi. Droga pędzi z nami bez wytchnienia. Chciałbym i mój ślad na drogach ocalić od zapomnienia…”.
    Pozdrawiam. Ksenia

  11. Kochana moja Pani Ello

    Czytając można było poczuć się jak w podróży. Obrazy pomagają przenosić się w te miejsca, które są dla Was tak ważne. Teraz pisząc e-mail będę wyobrażała sobie Panią na tarasie w cieniu drzewa oliwnego w otoczeniu przepięknych glinianych donic tak mocno kojarzących się z południem.

    Ciepło przytulam do serca
    Iwka

  12. Kseniu,
    życie pisze nam różne scenariusze…Czasami są zgodne z naszymi, które układaliśmy sobie od dziecka, często jednak bardzo odbiegają od naszych życzeń.
    Cieszę się, że mimo zawiłości losu pozostałaś osobą pozytywnie nastawioną do obecnej rzeczywistości i potrafisz cieszyć się drobiazgami, czy po prostu tym że jesteś tu i teraz. Ponoć miejsce w którym się znajdujemy jest zawsze dla nas właściwe i czegoś nas uczy.
    Kseniu pozdrawiam Ciebie słonecznie i dziękuję za podzielenie się Twoimi przemyśleniami.
    Milenka

  13. ,,Zawsze’ w ustach zakochanych brzmi podobnie jak zapewnienia alkoholika, że pożegna się z nałogiem. Każdy zakochany mówi, to co myśli i czuje w danym momencie, a że moment zmienia się na inny lub ulatnia się jak mgła, to już inna sprawa. Tak samo z osobą uzależnioną, w danym momencie mówi prawdę i wierzy w swoje słowa….Na razie nie kwestionowałam zapewnień zakochanych, tak powinno być, to taka bajka, taka gra w dobrych ( nawet jak najlepszych intencjach), a że kończy się, to trudno. Lepiej przeżyć tę bajkę i dotrzeć do końca, niż przeżyć życie i nigdy w niej nie uczestniczyć…. Buziaki Kseniu.

  14. Kochana Kseniu, jesteś wspaniałą osobą ( używam tego słowa, chociaż kojarzy się z jedzeniem ale co tam! Kseniu łyżkami Ciebie jeść!) Pięknie piszesz i uważnie nas czytasz. To miejsce, o którym piszesz jest mi znajome, bo znam przecież jego historię. Wydaje mi się, ze pewne sprawy musiały się dopełnić ale to nie znaczy, ze znajdziesz tam inne, piękniejsze i bardziej przyjazne w kwestii papierologii. Masz możliwości Kochana! ja doskonale znam Kristin Hannah, przeczytałam jej wszystkie książki i czekam na dalsze, bo to płodna pisarka. Niektórzy chcieli ją zakwalifikować do harlekinów, jednak ona twardo toczy się nurtem powieści obyczajowej. A zresztą harlekiny nie są takie złe. Kiedy jeszcze pracowałam w Warszawie, to nocowałam u sympatycznej Pani Ewy, mieszkała niedaleko Żurawiej i od niej miałam blisko do studia. Pani Ewa namiętnie czytała Harlekiny i dawała mi kilka pozycji na drogę. Podczas 4 godzinnej podróży książeczka była przeczytana i zostawiona dla chętnego pasażera lub pasażerki. To moje czytanie tej lekkiej literatury odbywało się w drodze powrotnej, gdyż w czasie podróży do Warszawy przygotowywałam się zawsze do programu. Kseniu świetnie, ze masz ,,Dom dzienny, dom nocny” Pani Olgi Tokarczuk. Tę pozycję także można czytać bez końca, podobnie jak ja mojego Kubusia Puchatka. I jeszcze jedno do Ciebie, póki co nie myśl o następnych wcieleniach, bo jesteś młoda i możesz tutaj wiele zdziałać. Dziękuję w imieniu swoim i Milenki. Pozdrawiam serdecznie Eliszka

  15. Dopiszę może jeszcze maleńki fragment ze wspomnianej w poprzednim komentarzu książki „Odległe brzegi” : „Jack szybko zakochał się w Elizabeth i nie potrzebował dużo czasu, żeby ją oczarować. W tamtych dniach obiecywał jej księżyc i gwiazdy, przysięgał, że zawsze będzie ją kochał. Naprawdę tak myślał. Wierzył w to. Nie zrobili nic złego, ani on, ani ona. Po prostu nie wiedzieli. że „ZAWSZE” tak długo trwa.”
    A Wy co myślicie?
    Pozdrawiam. Ksenia

  16. Dobry wieczór,
    Przepraszam, że nie będę się odnosiła do konkretnych tekstów, ale tak ogólnie do tematów poruszanych przez Panie w ostatnim czasie. Myślę, że szczęśliwy jest ten, kto znalazł swoje miejsce, swój kawałek świata… Milenko, Rajska Plaża i ta ławeczka… bajka… nie pogardziłabym być jedną z jej bohaterek…:)
    Eliszko – Twojej spiżarni pozazdrości chyba nie jedna gospodyni. Obecnie niestety też jej nie mam. W miejscu, które jak sądziłam i sądzę dalej było moim miejscem na ziemi, łącznie z moim niebem nade mną…. była rzeka, las, łąka, staw, cisza, spokój i spiżarnia… to tam leczyłam rany, ładowałam swoje akumulatory aby móc dźwigać to czym obdarzył mnie los… Często wracam do tych dni i zastanawiam się dlaczego dane mi to było tylko na chwilę a po „rekonwalescencji” przy zbiegu różnych zdarzeń musiałam opuścić to miejsce ( i tak w pewnym sensie jestem szczęściarą, że dalej mogę tam czasem bywać, ale patrzę na to dwojako: raz daje mi radość a innym razem sprawia ból – ukrywany gdzieś w głębi mojej duszy)…
    Gdybym miała odpowiedzieć na pytanie, czy to miejsce w którym jestem obecnie – to jest to…? Nie, to jest miejsce, które po prostu jest… czuję się tu bezpieczna i jeśli przychodzi taka potrzeba zaopiekowana… mam nadzieję, że w następnym wcieleniu Wielki Los przygotuje dla mnie lepszy scenariusz, ponieważ uważam, że w tym życiu wiele już przerobiłam. Jestem osobą pozytywnie nastawioną do świata i ludzi, potrafię cieszyć się z drobiazgów, staram się myśleć pozytywnie (dla mnie szklanka zawsze jest do połowy pełna), bo jak mówił Budda Siakjamuni „Jesteśmy tym, co o sobie myślimy. Wszystko, czym jesteśmy, wynika z naszych myśli. Naszymi myślami tworzymy świat.”
    A teraz może kilka słów na temat książek… Otóż książka towarzyszy mi każdego dnia, głównie wieczorem do tzw. poduszki -i to ta drukowana – jakoś nie mogę przekonać się do tych na wszelakich nośnikach. Moim talizmanem w czasach dzieciństwa a nawet młodości i jeszcze dalej… była „Ania z Zielonego Wzgórza”, zawsze w chwilach smutku i zwątpienia otwierałam na chybił trafił i czytałam… po chwili, czasem krótszej, czasem dłuższej zaczynałam postrzegać świat w innych barwach – nabierałam siły do walki z przeciwnościami losu i mówiłam sobie: ona dała radę to ja też muszę… i do przodu…
    Olgę Tokarczuk zaczęłam czytać już jakieś ćwierć wieku temu. Pamiętam, że pierwszą pozycją jaką przeczytałam (i znalazła też miejsce w mojej biblioteczce) była książka „Dom dzienny, dom nocny”.
    „Księgi Jakubowe” zostawiam na tzw. „głęboką emeryturę” (która mam nadzieję – już niebawem) – ze względu na dziesiątki bohaterów i poruszanych wątków wymagają maksymalnego skupienia – którego w ostatnim czasie gnana wieloma sprawami i obowiązkami trudno mi było uświadczyć…
    Wcześniej chyba zabiorę się za „Pana Wyrazistego” – niezbyt obszerny tekstowo a ciekawy tematycznie.
    Ostatnio czytałam „Odległe brzegi” Kristin Hannah – niby banalna… mąż, żona, dzieci… a z jakże mądrym przesłaniem: nigdy nie jest za późno na poszukiwanie szczęścia i szukanie siebie w sobie…
    Pozdrawiam serdecznie i obiecuję, że jeszcze się odezwę… Ksenia

  17. Droga Kseniu, cieszę sie bardzo , że nasza pisanina sprawia Tobie radość, bo to przecież dla nas największa nagroda. Miło jest zobaczyć na blogu komentarz osoby wrażliwej, oraz dociekliwej. Niewiele osób zdobyłoby się na wysiłek, aby dowiedzieć sie więcej na temat życia włochatej gąsienicy:) I ja popełniałam wielokrotnie ten błąd, przenosząc stworzonka, co w moim pojęciu było ratowaniem im życia. Nie jestem jednak pewna czy można to postrzegać jako błąd.
    Pozdrawiam Ciebie serdecznie, będąc pod wrażeniem Twojej uważności.
    Milenka

  18. Kochana Kseniu, bardzo dziękujemy, przepiękne opowiadanie. Moja konstatacja nr 1) ratujmy każde życie, ponieważ nie zdajemy sprawy z faktu, co ono reprezentuje i jak ważne jest dla Kosmosu. Nawet, jeśli nieważne dla Kosmosu ( raczej tak nie sądzę, to tylko dla oponentów), to na pewno ważne dla siebie, dla swojej własnej egzystencji.
    2) konstatacja. A JEDNAK WYCHODZI NA MOJE ( bez ego oczywiście) na naszym blogu znajdą się osoby z naszej bajki, inne mrukną pod nosem – ale nudy…(to stwierdzenie bezkrytyczne, absolutnie- każdy z nas ma swoją bajkę i dla niektórych, ta bajka może być nudna, tak, jak dla nas inne bajki śmieszne lub bezsensowne albo zbyt drastyczne…) Esta bien- jest dobrze. To różnorodność jest kołem zamachowym, to ona właśnie popycha nas drogą życia. Będę jednak trochę złośliwa. jeszcze nie pisałam o naszych noblistkach, Wisława Szymborska i jej twórczość zyskała moją sympatię i od jakichś 2 lat szturmem dosłownie moje serce zdobyła Olga Tokarczuk. ( przeczytałam wszystkie pozycje, nawet tę ,,najgrubszą” czyli Księgi Jakubowe) Najbardziej jednak zdobyła uznanie w moich oczach za powiedzenie ,,moja twórczość nie jest dla idiotów…” Kocham Panią, Pani Olgo, jest Pani wielka!. Tymczasem wracam do Ciebie Kseniu, jesteś kochana i tak trzymaj! Pozdrawiamy serdecznie. Pewnie Milenka, też coś napisze, zaraz jej prześlę, Twój komentarz. Ella I Milenka

  19. Drogie Panie,
    z przyjemnością czytam teksty jakie ukazują się na blogu. Wiem, że zawsze znajdę coś ciekawego. Poza tym bije z nich taka ogromna ciekawość życia i wszystkiego co się wokół dzieje. Widzę również podobne postrzeganie świata przez piszące bliskie sobie osoby. Ciągle proszę o jeszcze…
    Również mnie interesuje otaczająca nas przyroda z tymi najmniejszymi żyjątkami włącznie. Swego czasu często chodziłyśmy z moją ukochaną wnuczką na długie spacery za miasto. Pewnego razu w słoneczny dzień pod koniec lata gdy wracałyśmy ze spaceru, wnusia ujrzała na chodniku czarne gąsienice i aż krzyknęła: babciu uważaj! Zatrzymałyśmy się: w poprzek chodnika i jezdni „maszerowały” czarne posrebrzane kropeczkami i „chronione” długimi cienkimi kolcami gąsienice / niestety niektóre tam już zostaną, uśmiercone przez nieostrożnych przechodniów/.
    Postanowiłyśmy je uratować – przenosząc na rosnące nieopodal pokrzywy. Wnusia podkładała swoje małe paluszki a ja patyczek, bo nie wyobrażałam sobie bezpośredniego kontaktu z tymi włochatymi potworkami… brrr…
    Wróciłyśmy do domu zadowolone z poczuciem ulgi, że oto uratowałyśmy choć część populacji przed niechybną zagładą /miałyśmy świadomość, że to gąsienice jakiegoś motyla/. Po jakimś czasie natknęłam się w internecie na artykuł o wędrujących czarnych gąsienicach motyli z rodziny rusałkowatych /pięknych kolorowych takich jak: rusałka pawik, rusałka pokrzywnik/, które to po spędzeniu 3-4 tygodni od wylęgu opuszczają roślinę na której żerowały w poszukiwaniu kryjówek np. na gałązkach innych roślin, szczelinach w korze, drewnie lub murze w celu przejścia dalszego etapu rozwoju czyli przepoczwarczenia. Tą rośliną na której się wykluwają i żerują jest właśnie wspomniana wyżej pokrzywa – to na jej spodniej stronie liści samica motyla składa jaja. Zaczęłyśmy się zastanawiać – jak nasz uczynek ma się do dopiero co odkrytej przez nas rzeczywistości a mianowicie zewu natury tych gąsienic, którym być może uratowałyśmy życie… ale nieświadomie przeniosłyśmy je do punktu wyjścia… a one całą konieczną podróż musiały zacząć od nowa: czy starczy im sił, czy znowu wybiorą ten sam samobójczy kierunek, czy może zmienią trasę swoich poszukiwań z dala od chodnika i jezdni…
    Do dziś nie wiemy tak naprawdę ilu z nich uratowałyśmy życie… żeby po przepoczwarczeniu mogły cieszyć nasze oczy pięknymi barwami…
    Pozdrawiam serdecznie. Ksenia

  20. Pani Milenko, jaka pani ładna….Zakochany w blogu i chyba trochę w Milence. Wiesiek

  21. Pani Ellu, tak powinnam dotąd pisać, ale jesteście teraz tutaj, na tym blogu dwie. Ellu i Milenko, dobrze, ze korespondujecie niejako na ,,naszych oczach”. Ja mam bardzo dużo czasu i do swoich przyjemności dołączyłam czytanie tego bloga. Robię kawę, biorę coś słodkiego i przystępuję do czytania. Niektóre wpisy odczytuję raz jeszcze i odkrywam nowe wrażenia. Piszcie dalej! Ewelina Z.

  22. Wspaniałe słowa, mądre przemyślenia, mogące dać impuls do głębokich przemyśleń. Pełen podziw i oczekiwanie na więcej. Pozdrawiam serdecznie.Ewa

  23. Do Milenki,
    bardzo lubię czytać Milenkę, ona taka miękka i chciałoby się ją przytulić. Żałuję, że ma faceta….Wiesiek

  24. Ewo,
    napisałaś tak pięknie, ze komplementy odnośnie mojej osoby mogę odbić w Twoją stronę i to z czystym sumieniem. Już raz na blogu pisałam, dlaczego piszę, jest chyba poniżej…bardzo dziękuję, wspaniała treść merytoryczna i stylistyczna. Brawo, jednak my ludzie wpływamy na siebie, a tym razem bardzo pozytywnie. Twoje rady są znamienne i musze je przemyśleć. Ella

  25. Elusiu ,
    piszesz bardzo ładnie i niewątpliwie masz tzw. „lekkie pióro” pytanie po co to robisz? czy celem i motywacja jest pozyskanie klientów ,jeżeli tak trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie do jakiej grupy klientów ma trafić ten przekaz. Powinnaś być świadoma, że do ludzi trafia się różnymi kanałami, dla jednych będzie to rozum dla innych uczucia. Oczywiście to co piszesz nie jest pozbawione sensu ;wiadomo i myślę że każdy rozumny człowiek w jakieś części siebie wie że wszyscy jesteśmy manipulowani mediami a to co nam te media podają zawsze ma jakiś sens, zazwyczaj dla jakieś grupy ludzi. Żyjemy w takich czasach ,że czytając jakiś artykuł w mediach nie zaszkodzi mieć z tyłu głowy pytanie komu treść i przesłanie tego artykułu ma służyć. ale
    trzeba wiedzieć też, że zwykły śmiertelnik raczej nigdy pełnego obrazu i sensu nie będzie miał, gdyż musiałby należeć do ścisłych elit ,a i to mogłoby nie wystarczyć. Druga kwestia to to czy mamy na to jakiś wpływ, otóż nie, jedyne co można zrobić to mieć dystans do tego. Ja widzę że swój talent pisarki mogłabyś wykorzystać do pisania książek może nie tylko takich ezoterycznych ale tez innych. A druga strona medalu to nasi klienci nie zawsze są gotowi na prawdę, gdyż nie są gotowi by zajrzeć głęboko w siebie, brakuje im świadomości własnych motywacji tych najgłębszych, oraz własnych wzorców zachowań. Nie potrafią właściwie dotrzeć do jądra złych doświadczeń i często wyciągają z nich błędne wnioski to co mógłby powiedzieć mądry ezoteryk, często jest nie akceptowane, bo nie pasuje do ogólnego kursu psychiki. Ogólnie mówiąc nie jest to łatwa robota ta ezoteryka, większość klientów przychodzi z nastawieniem że rozwiążę się ich problemy; przykładowo ktoś nazaciągał kredytów i ma kłopoty finansowe, oczekuje więc przepowiedni że w jakiś magiczny sposób Los rozwiążę mu ten problem, a ty masz mu powiedzieć jak to się stanie, co wiadomo nie jest możliwe możesz mu pomóc by wykazać błędy w myśleniu, silne nastawienie życzeniowe ,hura optymizm, czy tendencje do przekraczania swoich możliwości, ale…… czy będzie chciał tego słuchać????????Nie wiem czy myślałaś o tym by nagrywać krótkie filmiki na You tube z przykładowym rozkładem Tarota na każdy tydzień czy miesiąc roku i omówieniem tego ,zaprezentowałabyś swój warsztat , moim zdaniem powinnaś się „sprzedać” bo jesteś atrakcyjna i masz już wyrobiona jakąś markę, a podając kontakt do siebie zaciągałabyś klientów.
    ewa

  26. Oj byłam… i jestem zauroczona… niby takie sobie zwykłe bajanie dwóch psiapsiółek… a tyle w w tych pogaduszkach przemyconych mądrości, rad, serdeczności… cudowne… już wiem, że będzie to moja ulubiona lektura, z czasu przeznaczonego tylko na moje przyjemności… a poza tym dowiaduję się bardzo ciekawych rzeczy o Pani obecnym raju… brawo, brawo i jeszcze raz brawo…
    Jest Pani osobą wyjątkową, może z innego – równoległego nam świata…
    Halinka

  27. Dzień dobry Pani Elu,
    Jak zwykle u Pani znalazłam pocieszenie. Zwykle marząc o jakimś pięknym miejscu nie wyobrażamy tam sobie wąwozów pełnych żmij, suszy i pająków. Nasze wyobrażenie o danym miejscu jest idealne, bajeczne. I robimy wszystko, źeby się tam znaleźć. Ja sobie również nie wyobrażałam, źe naszym głównym zmartwieniem będą lisie kupy w ogrodzie. Wydaje się to absurdalne ale, źeby móc cieszyć się pięknem ogrodu i swobodnie po nim chodzić musimy zrobić kupi patrol! Zbierać codziennie po kilka tych lisich prezentów! To jest traumatyczne przeżycie dla Adama, bo jest bardzo wrażliwy jeśli chodzi o bakterie.
    Bardzo pięknie napisała Pani o samotności. Za granicą jest jeszcze trudniej bo jesteśmy postrzegani przez lokalną społeczność jako “obcy”. Łatwiej jest takim osobom jak Pani przyjaciółka, osoby bardziej introwertyczne lub po prostu mniej śmiałe / swobodne mają gorzej. Barierą jest teź oczywiście język, biegłość posługiwania się nim. Adam “wypatrzył” już 2 Polki pracujące w naszej miejscowości, może okażą się fajne? Zobaczymy.
    Niech Pani pisze tego bloga z życia, życie Pani przyjaciółki też jest interesujące😊. Ja z przyjemnością będę czytać, bo to o czym piszecie jest także moim doświadczeniem w pewnym sensie. Z tym, że Wy macie piękną pogodę i słońce a ja deszcz i przenikliwe, wilgotne zimno😁.

    Pozdrawiam serdecznie,

    Agata

  28. Z przyjemnością czytam, w tym trudnym zaganianym świecie zapominamy o tym co jest najważniejsze, co może sprawić że będziemy szczęśliwi. Pisz Elu nadal Twoje teksty pomagają szukać drogi, własnej drogi.

    Dziękuję kochana, Twoje słowa oraz wszystkich moich czytelników sa dla mnie bardzo ważne. A najważniejsze jest to, ze chcecie czytać i chcecie na dodatek komentować. Dziękuję

  29. jest bardzo dobrze. Brawo Ella. Pisz, a ja będę czytać.

    Brawo Halinko, dzięki, ze jesteś!

  30. Dzień dobry,
    uważam, ze dzieje się nie tylko na tej kanwie ale i na innych polach naszej rzeczywistości. Otóż ceny w sklepach wielkopowierzchniowych są u nas wyższe, niż w Niemczech, Holandii….Jednym słowem jesteśmy kolonią, z której wyciska się ,,na maxa”. Póki co jeszcze Polacy mają dość sił ale na jak długo im ich starczy???

  31. Witam serdecznie i na początek chciałbym zapytać o to jak myślicie dlaczego w naszym kraju podatek akcyzowy czyli paapierosy alkohol, benzyna, wszystko co ma akcyzę to około 60% całego naszego budżetu a np w takiej Holandii Akcyza wynosi około 12%. Mają za to bardzo wysoki poziom wpływów do budżetu z tytułu podatku dochodowego.

    Czy w Polsce mieszkają sami Pijacy, Palacze i Automobiliści ? W czym leży problem i kto to potrafi to naukowo wyjaśnić?

    Zapraszam do merytorycznej dyskusji.

  32. DLA KSENI
    Dziękuję i Tobie Kseniu. Bardzo dziękuję za to chce się Tobie czytać i co najpiękniejsze chce się Tobie rozumieć i wyciągać wnioski, dzisiaj to rzadka ,,przypadłość”….doprawdy. Pozdrawiam serdecznie życząc nie tyle miłego dnia, co dobrego życia Ella

  33. Pani Ellu, dziękuję za te słowa… czekałam na nie… zaraz lżej mi się oddycha…
    Ksenia

  34. Do Roman-tyk. Tak Panie Romku, dobro wygra, zło przegra. Ja nie, to, że wierzę, zę mama nadzieję – JA PO PROSTU WIEM. Dziękuję i serdecznie pozdrawiam. Ella

  35. Oryginalnie potraktowane tematy znane z innych przekazów…uśmiechać się i wierzyć a wygramy – brawo Pani Elu…
    Historyjki z morałem warte upublicznienia.

  36. Podoba mi się artykuł pierwszy dla kogo to pisanie. lekko i z wdziękiem. Brawo. Danusia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *